Artyści skończeni
Komentarze: 0
Kiedy poznajemy jakiegoś pisarza, jest prawie pewne, że najlepsze lata ma on już za sobą. Z tego punktu widzenia odkrywamy go zawsze za późno. Gdy napisał już swe największe dzieła i teraz pozostało mu co najwyżej pisanie tych pomniejszych. Nigdy natomiast nie dane jest nam obserwować, jak dochodzi do tych największych. Bo wtedy jest jeszcze za mało znany, by miało szansę do nas dotrzeć to, co pisze. Każdy pisarz ma okres wzrostu możliwości twórczych, szczyt owych możliwości, który nie trwa zwykle zbyt długo, po czym następuje czas nieubłaganego upadku. Rozciągnięty w czasie tym bardziej, im więcej lat życia mu jeszcze zostało. Biorąc to pod uwagę należy sobie uzmysłowić, że wszyscy żyjący pisarze, których uznamy za wybitnych, są już kompletnie skończeni. Wypaleni wewnętrznie i albo milczący, albo, częściej, odcinający kupony od sławy, która dawno przeminęła. Z tego powodu nie powinni oni wywoływać w nas uczucia zachwytu czy zazdrości. Wręcz przeciwnie. Powinniśmy im z całego serca współczuć.
Dlatego tak bardzo nie lubię zamieszania, jakim w naszej kulturze otacza się uznanych artystów. Robienie wywiadów z ludźmi, którzy kiedyś napisali genialną powieść, skomponowali genialny utwór muzyczny czy namalowali genialny obraz, jest całkowicie bezcelowe. A przede wszystkim spóźnione. Jeżeli mieli oni coś do powiedzenia to wyłącznie w chwili tworzenia owych fantastycznych dzieł, ewentualnie dzień wcześniej. Obecnie jest to już tylko jałowym babraniem się w przeszłości. Wspominaniem rzeczy, która przeminęła i zapewne nigdy już nie wróci. Pisarz, który niegdyś napisał coś wybitnego, jest niczym Bóg, który stworzył świat, po czym spędził całą resztę wieczności nudząc się i dłubiąc w nosie. Osoba taka ma świadomość, że wszystko jest już za nim. Nie musi nic robić. Finansowo jest ustawiony, a artystycznie sam siebie nie przeskoczy. Jest jak potrójny mistrz olimpijski wysłany na emeryturę. Resztę życia może przeżyć łowiąc ryby i rozdając autografy. Patrząc jak się starzeje i wypadają mu zęby.
Chociaż oczywiście każdy taki pisarz w rzeczywistości zachowuje się akurat odwrotnie. Tzn. usiłuje przekonać nas, że to właśnie teraz jest mądrzejszy niż kiedyś, bardziej twórczy i tylko patrzeć jak napisze coś wielkiego. Wydaje więcej niż kiedyś, pisze powieść za powieścią, wypowiada się na najrozmaitsze tematy, przy każdej nadarzającej się sposobności. Wszystko to stanowi rozpaczliwą zasłonę dymną, która ma odwrócić naszą uwagę od oczywistości. Od tego, że jego książki są coraz gorsze i sprzedają się jedynie dzięki temu, że wiele osób kupuje je, sugerując się znanym nazwiskiem, po czym odkłada zdegustowana po kilku stronach. Dlatego dobrym obyczajem powinno być nie pisanie po osiągnięciu pewnego poziomu. Np. urzędowy zakaz publikacji po otrzymaniu Nagrody Nobla. Albo ograniczenie w ilości tytułów, jakie można wydać pod swoim nazwiskiem. Na zasadzie: masz pięć szans, nie udało się, przykro nam. Albo: udało się, bardzo dobrze, ale teraz dopuść też innych. Nie bądź takim zapatrzonym w siebie egocentrykiem.
Z drugiej strony w dziedzinie literatury występuje też zasada, że ci najwięksi nie zyskują uznania za życia. To, co do nas dociera z dzieł współczesnych to w przeważającej części popłuczyny. Jak widzę w księgarni książkę, która wydana 2 lata temu została już opublikowana w 40 językach i sprzedała się w 50 milionach egzemplarzy, od razu odkładam ją na miejsce. Kilka razy próbowałem czytać tego typu rzeczy i mogę z całą pewnością powiedzieć, że jest to największy chłam jaki tylko można sobie wyobrazić. Szanujący się artysta nie powinien zostać doceniony przez własne pokolenie, bo to oznacza, że jedynie schlebia on gustom tego pokolenia. Jeżeli ma ponad to pokolenie wykroczyć, przewyższyć je, musi dostać od tego pokolenia potężnego kopniaka w tyłek. Powinien spędzić życie pod mostem, a nie na bankietach z okazji przyznania kolejnej literackiej nagrody. Poza tym dobra książka nie może się sprzedać w 50 milionach egzemplarzy, bo nie ma na świecie tylu ludzi intelektualnie przygotowanych na kontakt z dobrą książką.
Z tego względu o wybitnych pisarzach naszej generacji mamy szansę się dowiedzieć najwcześniej za jakieś 20-30 lat. Tak samo jak ci, których odkrywamy teraz, albo nie żyją, albo się już skończyli. I to bardzo dobrze. Bo dzięki temu nie mamy prawa stwierdzić z całkowicie czystym sumieniem, że żyjemy w czasach upadku kultury wysokiej. Ta kultura żyje, tyle że o niej nic nie wiemy. Nie jesteśmy w stanie jej poznać. O jej naprawdę wartościowych produktach dowiemy się dopiero w przyszłości. A jak na razie dociera do nas kulturowy plankton. Telewizja, szum informacyjny, medialne zawracanie głowy, czyli wszystko to, co lepiej jest przyciszyć i przeczytać jakąś książkę. Koniecznie napisaną kilkadziesiąt lat temu.
Dodaj komentarz