Cena niezależności
Komentarze: 6
Sądzę, że za wszystko, co w życiu osiągamy musimy zapłacić określoną cenę. Poświęcić jedno, by zdobyć coś innego. Są ludzie, którzy poświęcają zdrowie, żeby osiągnąć sukces w sporcie. Są tacy, którzy poświęcają rodzinę, żeby zrobić karierę. Albo odwrotnie. Tracą karierę, ale za to stają się rodzicami. I czym cenniejsza jest ta rzecz, którą zyskujemy, tym więcej tracimy, by ją zdobyć. Sądzę też, że najwięcej płacimy za to, by być niezależnymi. By móc podążać za swoimi marzeniami. I realizować się. Ja najcenniejszą rzecz, którą miałem, poświęciłem dla tego, żeby wyjechać do Irlandii. Żeby znaleźć tutaj pracę i wypłynąć na szersze wody. Żeby coś przeżyć, odkryć jakieś pokłady siebie, których wcześniej nie znałem. I przeżyć wielką namiętność. Wszystko to zrobiłem za cenę utraty najbliższej mi w życiu osoby. Potem miałem podobną sytuację drugi raz. Kiedy czułem, że muszę zerwać związek z kimś, by móc być sobą. Bo uważałem, że duszę się w sytuacji w jakiej jestem. Że nie realizuję się tak, jak mógłbym. I co ciekawe, właśnie gdy rozstałem się z tą kobietą o której mówię, zacząłem znów pisać. Tak jakby możliwe było tylko jedno z dwóch: bycie z kimś albo pisanie. I tak się zastanawiam teraz... Co jeżeli musimy cierpieć i być samemu, żeby być artystami? Żeby móc iść własną drogą, robić to, co naprawdę chcemy. Poznawać nowych ludzi i siebie, przeżywać coś prawdziwego. Myślę, że to właśnie tak może wyglądać. Bo sztuka karmi się marzeniami i nadziejami. Niespełnieniem. A znalezienie kogoś odpowiedniego dla nas to sytuacja takiego pozornego spełnienia. Czyli coś w sensie artystycznym bezpłodnego.
Chociaż z drugiej strony związki kształtują nas i robią to głębiej niż powierzchowne znajomości. A z reguły i tak kończą się tragicznym rozejściem się. Czyli uszczęśliwiają nas tylko z początku, a ostatecznie pozwalają nam być jeszcze bardziej nieszczęśliwymi. Dzięki nim odczuwamy samotność jeszcze bardziej beznadziejną. Tym sposobem, pośrednio, mają pozytywny wpływ na naszą twórczość. I jasność w odbieraniu rzeczywistości. O ile oczywiście nie trwają zbyt długo. To, czego się należy wystrzegać, to z pewnością związków przesadnie uspokojonych. Sielankowych. Długotrwałych. Takich, w których nie ma gwałtownych kłótni, ani erotycznego napięcia pomiędzy ludźmi. Jest za to otwartość wobec drugiej osoby i zrozumienie. Bo wtedy trudniej doprowadzić takie związki do jakiejś dramatycznej i w ostatecznym rozrachunku błogosławionej ruiny. Takie rzeczy ciągną się wtedy jak guma do życia i do niczego nie prowadzą. Nie dają nam wystarczającej do życia i pisania energii, rozleniwiają, wprowadzając jednocześnie wrażenie złudnego bezpieczeństwa. Powodują, że zamiast poznawać otaczający nas świat, bezładnie obijając się od jednej jego ściany do drugiej, tkwimy bez ruchu w jednym miejscu, pozbawieni możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu. Taką ewentualność należy szybko przewidzieć i zareagować na nią błyskawicznie. Rozmówić się z kandydatką na naszego życiowego partnera i powiedzieć jej: „Dziewczyno, przykro mi, ale musimy się rozstać. Jest mi z tobą za dobrze. I ja to jeszcze jakoś przeżyję, ale moje pisanie w żadnym wypadku”.
Ale pamiętam, że mam smoka pozdrowić. :)
:(
Jestem formą Twojej pokuty za wszystkie nasze przewinienia. :)
Dodaj komentarz