Katastrofa a stan polskiej literatury
Komentarze: 4
Niestety. Nostradamus miał rację. Wszystko zmierza ku chaosowi i niechybnie skończy się jedną wielką katastrofą. Pochłonie ona wszystkich i wszystko, prócz Es Vedry w archipelagu Balearów. Wystarczy włączyć telewizor albo kupić gazetę by się przekonać, że nie ma już ratunku. Gdziekolwiek się odwrócić wszędzie tragedie i klęski żywiołowe. W Afryce głód i masakry. W Ameryce kryzys. W Polsce ekranizacja prozy Doroty Masłowskiej. Jeżeli była dotąd jeszcze jakaś nadzieja, to już jej nie ma. Samoloty pasażerskie spadają do morza bez jakiejkolwiek przyczyny. Korea Północna zdobyła broń atomową i właśnie szuka kogoś, na kim możnaby ją wypróbować. Żeby tego było mało padają jak muchy ostatni ludzie, którzy mieli coś do powiedzenia. Przed kilkoma dniami Kołakowski. Nie żebym go lubił jakoś szczególnie. Mój stosunek do niego był raczej umiarkowany. Już zanim umarł wyraziłem pogląd, że polska literatura skończyła się na Lemie i Kapuścińskim i nie ma co czytać. Wszyscy wielcy polscy pisarze albo nie żyją, albo mają już tyle lat, że nie są w stanie o własnych siłach przejść 100 metrów. Przy życiu zostali tylko rozmaici Pilchowie i Głowaccy. Kuczoki i Tokarczuki. Czyli wszyscy ci, którzy podostawali rozmaite nagrody literackie, a potem bierzemy ich książkę do ręki i usypiamy przy trzecim zdaniu.
I z taką oto kulturą wkroczyliśmy w XXI wiek. Takich duchowych liderów ma 40-milionowy naród z rzekomymi aspiracjami, a w istocie przeżarty przez korupcję i pieniactwo. Z jednej strony stetryczałe, oderwane od rzeczywistości elity, z drugiej telewizyjna sieczka. Sepleniąca nastolatka, która w języku polskim nie potrafi sklecić dwóch sensownych zdań, ale mimo to postawiona na piedestale i uznana za głos pokolenia. To mnie przekonuje, że temu krajowi już dawno urwano głowę. Ostatni ludzie, którzy coś tu znaczyli to byli ci, których ukształtowała jeszcze przedwojenna polska kultura. Po niej, by ją zastąpić, nie przyszło już nic. Raptem kilka małych talentów, które szybko się skończyły. Kilku filmowców nieżyjących już lub dobiegających 80-tki. Kilku muzyków, którzy albo zaćpali się, albo rozmienili na drobne. Albo wolą nie ścigać się z młodymi, bo widzą, że nie ma z kim. Twierdzę, że od kilkuset lat polska kultura nie prezentowała tak rozpaczliwego poziomu. Zawsze coś tam było, w tym czy innym obiegu, nawet za czasów najgorszego stalinizmu. Ani okupacja ani komunizm nie wytrzebiły nas tak dokumentnie jak to zrobił wolny rynek w ostatnich 20 latach. Bezimienny tłum otrzymał prawo wyboru dokonanego przy pomocy pilota telewizyjnego i wybrał kompletne dno i beztalencie. Dzięki temu teraz zamiast muzyki mamy Idola, zamiast kultury – talk show i Taniec z Gwiazdami. Banda niepiśmiennych chamów dorwała się do mikrofonu i nie zapowiada się, by go komuś oddała. Jeżeli są jeszcze w tym kraju jacyś rozsądni i twórczy ludzie to pochowali uszy po sobie i boją się wychylić.
W tej sytuacji niestety jedyną nadzieją jaką mamy jestem ja. I wcale w tym miejscu nie żartuję. Sądzę, że jeżeli ja nic wielkiego nie napiszę, to nikt nie napisze. Jak ja się za to nie wezmę to nowemu pokoleniu zostanie do wyboru tylko ojciec Rydzyk i Gazeta Wyborcza. Dlatego muszę się skupić i jeszcze intensywniej rzucić w wir pracy. Pisać dzień i noc, bez wytchnienia. Brać się za najtrudniejsze tematy, rozstrząsać najbardziej skomplikowane zagadnienia. Z tego powodu dzisiejszy dzień cały poświęciłem staniu przed lustrzem, napinaniu mięśni i strojeniu groźnych min. Opracowałem już kilka tak nokautujących, że gdyby mnie zobaczyła komisja noblowska to by z miejsca zabrała nagrodę Le Clezio i przyznała ją mnie. Z całą pewnością bardziej na nią zasługuję. Zresztą każdy bardziej zasługuje. Jakbym pisał tak jak Le Clezio to bym się wstydził to nawet na blog wstawić. To samo dotyczy pozostałych noblistów. Przynajmniej od czasów Kertesza w 2002, no, może jeszcze Coetzeego, jakby nie patrzeć - same słabizny. Nie mam wątpliwości, że mógłbym ich wszystkich pokonać jednym palcem, nawet bez wstawania z fotela. Biję ich pod każdym względem i to z zamkniętymi oczami. Na kacu mam więcej inwencji. Po dwunastu piwach posługuję się lepszym stylem. Jako dziesięciolatek miałem bardziej wywrotowe pomysły fabularne...
Przepraszam. Podnieciłem się za bardzo. Muszę wyjść na powietrze i uspokoić się. I zaraz potem wracam do pisania...
Dodaj komentarz