Kłótnia
Komentarze: 5
Zawsze byliśmy z Bogiem w takich w miarę pozytywnych stosunkach. Znaczy się nie było może jakiejś nadmiernej wylewności między nami, ale niechęci też nie było. Była to taka relacja nieco ambiwalentna. Na zasadzie: ja nie ruszam ciebie, a ty mnie. Jak między dorastającą córką, a jej przybranym niedawno ojcem. On jej nie mówi co ma robić i o której ma wracać do domu, a ona nie podważa przy wszystkich jego autorytetu. I się to jakoś kręciło i wszyscy byli jakoś tam z tego układu zadowoleni. Do ostatniego wtorku. We wtorek doszło do scysji i od razu było widać, że po kościach się nie rozejdzie. To było jak kłótnia małżonków. Ale nie taka wczesna, kiedy można jeszcze wszystko obrócić w żart i skończyć w łóżku, tylko taka raczej późna. Pełna pretensji i niepotrzebnych dygresji. Do niczego nie prowadzących i stopniowo przenoszących całość zagadnienia w rejony karczemnej awantury. Zaczęliśmy sobie zwyczajnie wymyślać. On mnie od głupków i frajerów, ja jemu od nierobów i pieniaczy, a temperatura wzrastała z każdą minutą. Myślę, że wyrzuciliśmy z siebie wszystko, co leżało nam na wątrobie już od dawna. Nie pominęliśmy żadnych pikantnych szczegółów. Żadnych drażliwych epizodów. Wytknąłem mu wszystko po kolei, od wypraw krzyżowych po epidemię stonki ziemniaczanej. On mnie najdrobniejsze nawet grzeszki, począwszy od pierwszej klasy szkoły podstawowej. To mnie wkurzyło. OK. Więc podglądałem dziewczynki idące do ubikacji jak miałem 10 lat. I co z tego? Jak to porównać do miliona niewinnych bizonów wybitych przez kolonistów na Dzikim Zachodzie? Już wtedy byłem bliski tego, żeby mu przylutować, ale się powstrzymałem. Poza tym siedziałem za daleko. A potem to już były tylko inwektywy. Obaj straciliśmy nerwy i daliśmy upust swojej wściekłości. Aż nie chcę cytować, co sobie dokładnie powiedzieliśmy. Tak czy owak koniec z przyjaźnią. Wyszedłem i trzasnąłem drzwiami. Niech więcej nie zaprasza, bo i tak nie przyjdę. I tym razem mam zamiar się droczyć dłużej niż ostatnio.
Dziękuję za troskę, Antybiotykożerco. :) Wszystko zdrowe u mnie. :)
A On chce żebyś żył.
Dręczyły Cię kiedyś wyrzuty sumienia pt. Dlaczego pomogłem tej pani!? Czemu uratowałem, czemu kochałem, czemu pielęgnowałem?!
To czemu chciałbyś żeby Bóg miał takie absurdalne wyrzuty sumienia? ;)
Ponoszą Go nerwy, na przykład teraz, ale umie zaciskać pięści bez celowania nimi w innych.
Od świętoszków jest Molier. ;)
Gdybym była NIM to za słowo "niedojda" chyba wsadziłabym Cię do najgłębszego piekła.
Masz szczęście, że On taki nie jest. Tak sądzę że nie jest, bo w końcu jeszcze żyjesz. :))
Z resztą. Co ja Ci będę mówić.
Bóg jest taki, jakim chcemy żeby był. A to chcenie wynika z tego, jacy sami jesteśmy.
Przynajmniej taka teza wydaje się być bardzo prawdopodobna. :)
:)
Wyrzuciliście sobie wszystko...
Na pewno nie! ;)
Bo to Ty sam sobie wyrzuciłeś. ;)
On milczał.
Jeszcze nie widziałam, żeby Bóg komuś coś wypominał. ;)
Widziałeś kiedyś samotną mróweczkę?
A widziałeś jak się mota gdy zgubi szlak? ;))
Czasem taka mróweczka wydaje się bardzo śmieszna. Innym razem człowiek jako istota większa i jak nie patrzeć stojąca ponad mróweczką, zastanawia się jak jej pomóc.
A jak wystawi do niej rękę to ona albo zacznie uciekać, albo dziabnie. ;)
Zdarza się też, że takiej mróweczki człowiek nawet nie zauważy...
:))
Dodaj komentarz