wrz 04 2008

Mormoni


Komentarze: 0

Innym zjawiskiem, z którym można się zetknąć to zawodowi nagabywacze, zwłaszcza religijni. Różnej maści Mormoni, Świadkowie Jehowy, Hare Krisznowcy i Bóg jeden wie co jeszcze. Bycie namolnym to ich zawód i bardzo trudno ich zniechęcić. Wystarczy że raz zaprosi się ich dalej, choćby raz przekroczą swą nogą próg, będą już przychodzić w nieskończoność, nudząc tak, że aż zaczynamy myśleć o zmianie mieszkania. Jedni tacy przyplątali mi się kiedyś i doprawdy byli jak łupież, nie było siły żeby się ich pozbyć. Nawet jasne postawienie sprawy, że nie ma się ochoty z nimi gadać owocowało jedynie tym, że umawiali się na kolejny termin, najlepiej następnego dnia. Przemyślałem więc sprawę dokładnie i postanowiłem zmienić front. Można powiedzieć, że sytuacja zagrożenia wyzwoliła we mnie ukrytą żyłkę rywalizacji i chęć pokazania na co mnie stać. Nie spałem dwie noce pracując nad drobiazgowym i niezwykle podstępnym planem walki z wrogiem usiłującym wedrzeć się w najbardziej prywatną sferę mojego życia. Następnym razem, gdy przyszli byłem wyjątkowo grzeczny, zaprosiłem ich do środka i poczęstowałem specjalnie przygotowanymi herbatnikami. Byli wyraźnie zbici z tropu, podejrzliwi, widać było że w całej ich długiej karierze nie spotkali się z czymś podobnym. Zapewne spodziewali się, że ich otruję albo zrobię coś jeszcze gorszego. Ja tymczasem nie przestawałem ich zaskakiwać. Zacząłem mówić, jak bardzo chciałbym być Mormonem i jak pragnę zmienić swoje życie. Przy okazji też odwołałem wszystko to, co wcześniej krzyczałem na schodach, zwłaszcza stwierdzenia w stylu „prędzej mi kaktus na dłoni wyrośnie...” oraz „idźcie sobie bo was ze schodów pozrzucam”. Potem zacząłem opowiadać o sobie, nie dając im przy okazji dojść do głosu. Snułem niekończące się dywagacje o mojej samotności i rozpaczy oraz o tym, jak pławię się w rozpuście i jak mam tego dość. Po godzinie rozgrzałem się wystarczająco, by zasuwać najbardziej zdumiewające opowieści, wszystkie co do jednej wyssane z palca, z których wynikało niezbicie że jestem najbardziej przerażającym degeneratem jaki kiedykolwiek chodził po tej ziemi. Myślę, że nawet specjaliście od zboczeń zwiędłyby uszy, gdyby mnie słuchał, a co dopiero mówić o biednych Mormonach, spędzających życie na modlitwie i przynudzaniu. Widziałem kątem oka jak cierpią, jak rozpaczliwie usiłują nie słuchać tego, co mówię. Była to prawdziwa rzeź niewiniątek. Masakra przy której zbrodnie Heroda były zaledwie podwieczorkiem przy kominku. Przelatywałem przez wszelkie możliwe zwyrodnienia, jakie przyszły mi do głowy, z których przynajmniej połowa była tak potworna, że chyba sam Markiz de Sade byłby zgorszony. Były tu rzeczy tak fantastyczne, że nawet nie wiem czy fizycznie możliwe, przy czym każdą następną opowieść kończyłem nieodmiennie stwierdzeniem, że „to jeszcze nic w porównaniu z tym co działo się później”. Myślę, że tego dnia za samo gadanie powinienem był dostać dożywocie tudzież karę śmierci, a i to tylko gdybym miał szczęście mieć dobrego adwokata. Plotłem rzeczy tak ochydne, że sam papież straciłby cierpliwość. Na koniec, kiedy już skończyły mi się pomysły i widziałem, że już nic co powiem nie powiększy ogólnego obrazu poczynionego przeze mnie spustoszenia, przeszedłem do usilnych nalegań, by jak najszybciej przyjęto mnie do kościoła Mormońskiego, co jest jedynym moim marzeniem. Przez następne 4 minuty Mormoni usiłowali coś powiedzieć, ale byli zbyt przerażeni tym co usłyszeli, w związku z czym byli jedynie zdolni do wydawania się z siebie nieartykułowanych dźwięków i powtarzania: „Boże drogi...”. Po tym czasie starszy z nich jakoś wziął się w garść i zaczął mnie przekonywać, żebym najpierw poddał się leczeniu psychiatrycznemu, zastrzegając jednocześnie, że chęć poprawy moralnej jest ze wszech miar chwalebna. Od razu podchwyciłem, że owszem, mam zamiar się zmienić i gotowy jestem zrobić wszystko by doszło do duchowej przemiany, włącznie z zamknięciem się w klasztorze. W tym miejscu doszło do lekkiej konsternacji, bo na samo pytanie czy klasztor jest męski czy żeński Mormoni zareagowali z przesadną nerwowością. Chciałem załagodziś sprawę zaznaczając, że nie musi być żeński, bo chłopców też lubię, na co młodszy z nich rzucił się na mnie, próbując mnie zdzielić Pismem Świętym, ale został powstrzymany przez starszego. Korzystając z okazji zapytałem też, czy byłaby możliwość by przyjąć do kościoła także kilku moich znajomych, zastrzegając jednak, że niektórzy z nich są nieco ekscentryczni i nie podzielają mojego, dość konserwatywnego podejścia do życia. Ta ostatnia uwaga chyba przekroczyła ich zdolność pojmowania rzeczywistości i wyszli praktycznie nic nie mówiąc. W drzwiach usiłowałem jeszcze zdobyć ich numer telefonu i umówić się na kolejną wizytę. Powiedziałem też, że sam mogę do nich wpaść, bo „po co panów fatygować”, za co najzwyczajniej oberwałem w ucho.

        Mój plan powiódł się więc doskonale i od tej pory postanowiłem stosować go również w innych dziedzinach życia, z dużym powodzeniem zresztą.

 

 

leppus_28   
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz