maj 07 2008

O Polakach


Komentarze: 0

Polacy to naród inteligencki, ale cywilizacyjnie zacofany. Istnieje zadziwiający dysonans pomiędzy kulturowym prymitywizmem, który wykazujemy jako naród, a aspiracjami i możliwościami, które drzemią w pojedynczych jednostkach. Jesteśmy zbieraniną interesujących osobowości, która jednak ilekroć usiłuje przemówić jednym głosem, wydobywa z siebie jedynie uroczy bełkot. Pod względem społecznym tkwimy w średniowieczu któremu bliżej do krajów trzeciego świata niż do państw rozwiniętych. Na poziomie debaty politycznej żyjemy problemami, które w krajach rozwiniętych przestały kogokolwiek interesować całe dziesięciolecia temu. Zagadnienia takie jak homoseksualizm, aborcja czy to kto był a kto nie był agentem w czasach komunistycznych (które mineły 19 lat temu) są najbardziej wyraźnym przejawem zawstydzającego zacofania. Przy czym jeżeli dostrzec można jakąś dynamikę tego zjawiska, to raczej sie ono nasila. Telewizja, gazety, a także, niestety, życie codzienne, dostarcza nam dowodów na daleko posunietą kulturową degrengoladę, unaocznia ilość frustracji i kompleksów żadko w dzisiejszym świecie spotykany. Uważam, że istnieje paląca potrzeba dokonania psychologicznej analizy naszego społeczeństwa, której celem byłoby zbadanie przyczyn obecnej patologii oraz znalezienie źródeł wyjścia z kryzysu.

 

Zacznijmy od tego, ze Polska jest krajem biednym, bowiem do tego, by być bogatym zwyczajnie mentalnie nie dorosła. Kapitalizm, który pojawił się w naszym państwie po 1989 roku, to system który niewielu u nas rozumie. Przy czym mówię tutaj o kapitaliźmie współczesnym, a nie tym XIX-wiecznym, którego rozumienie jest u nas całkiem niezłe. W tym kapitaliźmie o którym mówię, cała istota polega na tym, że system ten funkcjonuje tylko w warunkach pewnej społecznej dojrzałości. Jeżeli go brak szybko przeradza się we własna parodię, w model kolumbijski, który z prawdziwym kapitalizmem nie ma nic wspólnego. Kapitalizm zakłada, że ludzie dążą do maksymalizacji swoich korzyści majątkowych, ale robią to nie szkodząc innym ludziom. Pracodawcy chcą zarabiać jak najwięcej, ale nie kosztem swoich pracowników. Wiedzą bowiem że sprzedaż ich produktów będzie rosła tylko wtedy, kiedy ludzie będą mieli więcej pieniędzy. Zakłada więc, że osoba która wejdzie w posiadanie określonego majątku będzie go wykorzystywała dla wspólnego dobra. W Polsce występuje tymczasem mentalność poradziecka, tudzież południowoamerykańska. Bogaci ludzie usiłują bogacić się kosztem innych, uważając że toczy się tu gra o sumie zerowej (ktoś musi stracić, żeby ktoś mógł zyskać).

 

Uważam że główną przyczyną tego stanu rzeczy jest fakt, iż Polska jest krajem w znacznym stopniu zakłamanym, opanowanym przez daleko posuniętą hipokryzję. Zapewne wzięło się to jeszcze z czasów komunistycznych, których cechą charakterystyczną był rozdźwięk pomiędzy tym co się działo, a tym co się widziało w telewizji, tym co się myślało i tym co się mówiło. Ludzie wiedzieli że oficjalna propaganda nie zgadza się z rzeczywistością i musieli zaakceptować, że żyją w zakłamaniu. W roku 1989 cały naród zapisał się do Solidarności i przeprowadził udane przejście od totalitaryzmu do demokracji. Jednak już u samych podstaw funkcjonowania tego ruchu krył się fałsz, o którego istnieniu wszyscy wiedzieli, ale nikt się nie chciał do tego przyznać. Głównym celem do którego dążyła Solidarność było przejęcie władzy i obalenie komunizmu w Polsce, ale oficjalnie mówiło się o podwyżkach, prawie do strajku czy wypuszczeniu niesłusznie zatrzymanych więźniów politycznych. Związkowcy wiedzieli, że mają do czynienia z władzą sprawowaną całkowicie nielegalnie, mimo to przystąpili do rozmów z nią, udając że nie dostrzegają czegoś co było oczywiste dla wszystkich. Przy Okrągłym Stole doszło do rozmów pomiędzy opozycją i partią, a co za tym idzie zawarcia układu, który choć doprowadził ostatecznie do upadku władzy, paradoksalnie nadał jej pewien mandat, którego nigdy nie powinna była uzyskać. PZPR straciła władzę, ale jej członkowie przemianowali się na SLD i dalej z powodzeniem chronili praw dawnego aparatu partyjnego. Mało tego. Postrzegana jako alternatywa dla niepopularnych rządów solidarnościowych odzyskali wkrótce władzę, co było największym paradoksem całej rewolucji i dodatkowo podkreślało swoistą ciągłość pomiędzy PRL-em a tym co nastąpiło później. Co młodsi członkowie partii, przemalowani na nowoczesnych demokratów z powodzeniem robili karierę polityczną, starsi zachowywali swoje majątki i wpływy, emerytowani ZOMO-wcy czy UB-cy otrzymywali wyższe emerytury niż osoby przez nich represjonowane. Wszystko to było w zgodzie z pewnym kłamstwem, o którym co prawda wszyscy wiedzieli, ale które jakoś nie wywoływało szerszego społecznego protestu.

 

Pierwsze lata rządów solidarnościowych upłynęły pod znakiem szczytnych haseł rynkowych, które maskowały korupcję i złodziejstwo na wielką skalę. Na czele głównych partii politycznych stali ideolodzy, prowadzący ze sobą spory na poziomie mało interesującym przeciętnego obywatela. Na niższych szczeblach trwało natomiast przejmowanie stołków, błyskawiczne dorabianie się, które odbywało się kosztem najniżej stojących obywateli. Większość olbrzymiego majątku państwowego zostało zwyczajnie rozdrapane, jak się okazało przez ludzi znikąd, mających niejasne lub całkiem jawne powiązania z politykami rządzących ugrupowań. Parlament zajmował się milionem spraw, przy czym im bardziej coś wydawało się nieistotne tym większą zdawano się temu przypisywać wagę. Wszystko to z czasem stało się celową polityką zmierzającą do odwrócenia uwagi społeczeństwa od spraw naprawdę istotnych, od afer które powodowały że całe miasteczka i tereny Polski zaczynały przypominać gospodarczą pustynię. Symbolem tego wszystkiego był Leszek Balcerowicz, ekonomista z polotem dowodzący słuszności pewnych ogólnie brzmiących haseł gospodarczych, takich jak wolny rynek czy ostra polityka monetarna. W istocie to co się działo na dole nie miało nic wspólnego z dyskusjami na górze, co musiało być oczywiste i dla jednych i dla drugich. W ten sposób kłamliwa retoryka czasów komunistycznych została zastąpiona kłamliwą retoryką czasów solidarnościowych.

 

W kolejnych latach polska polityka kilkakrotnie dokonywała zwrotu o 180 stopni, ale za każdym razem zmiany okazywały się bardzo powierzchowne. Zmiany sposobu myślenia nie mogły zagwarantować ani kolejne ekipy wywodzące się z pnia solidarnościowego, ani tym bardziej postkomunistyczne, jako że obydwie w owym kłamstwie tkwiły po uszy. Z kolei innych elit nie było. W kształtowanie się społecznej świadomości największe zasługi położyła Gazeta Wyborcza, ze względu na zwyczaj naginania rzeczywistości do z góry ustalonego szablonu nazywana Gazetą Wybiórczą. Gazetę tę założył Adam Michnik, najbardziej szczwany spośród liderów Solidarności, człowiek cyniczny, nie wyznający żadnego ideologii. Z pozoru jego gazeta promowała bardzo szlachetny punkt widzenia. Broniła wolności, demokracji, umiaru. W istocie nie dopuszczała do rozpowszechniania innych od ustalonego poglądu na sytuację i starała się maskować wadliwą rzeczywistość szlachetną retoryką. Od początku usiłowała zachować istniejące status quo i blokować wszelkie możliwości jego zmiany. Była rzecznikiem Grubej Kreski i nie rozliczania ludzi dawnego układu. Wydawała się też bardzo zaskoczona skalą korupcji która zaczęła być ujawniana po latach. Nigdy jednak nie zdobyła się na całościowy osąd sytuacji, gdyż musiałaby założyć że cały ruch Solidarności był od początku do końca skażony nieszczerością, by nie powiedzieć zdradą. To, że dziennik o którym wszyscy wiedzieli że w wysokim stopniu zakłamuje rzeczywistość, wciąż pozostaje w Polsce głównym źródłem informacji, to kolejny polski paradoks.

 

 

leppus_28   
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz