lut 24 2009

Panowie inżynierowie


Komentarze: 5

Najgorszą rzeczą, jaką można powiedzieć dziewczynie, którą usiłujesz poderwać to to, że jesteś inżynierem. Pod tym względem dosłownie wszystko jest już lepsze. Nawet jakbyś sprzedawał pączki na ulicy to nie masz takiej krechy. Każda szanująca się kobieta, mająca minimalny przynajmniej temperament i w jakimkolwiek stopniu świadoma swojej seksualności od razu przestanie z tobą gadać. Nie ma drugiego takiego zawodu, który tak jednoznacznie kojarzyłby się z całkowitą nieudolnością wobec kobiet. Typowy inżynier to osoba, która nie tańczy, nie upija się i jest całkowicie wyzbyta jakiejkolwiek aury romantyzmu. To ktoś, kto nawet po pracy, będąc na imprezie, rozmawia wyłącznie o cudownie interesujących aspektach nowego prawa budowlanego, tudzież o projekcie kanalizacji, który udało mu się tego dnia spłodzić. Jego podejście do życia jest czysto techniczne. Wszystko układa mu się w dokładnie zaplanowany wzorzec. Każdy napotkany problem usiłuje rozwiązać w sposób stricte logiczny. Jednym słowem pod względem seksualnym jest kompletnie do niczego. Znalazłszy się w łóżku zachowuje się jakby zadanie, które ma wykonać niewiele różniło się od wymiany uszkodzonego sprzęgła w samochodzie. Komplementy nie przechodzą mu przez usta. Kolacji przy świecach nie lubi. Do gry wstępnej nie ma przekonania. Z reguły ma w życiu jedną kobietę, która na dodatek jest typem „żony inżyniera”. Jest brzydka, koszmarnie ubrana, posępna i trzeba się zawsze dobrze przyjrzeć, żeby stwierdzić, że w ogóle jest kobietą. Ich pożycie to typowy związek z rozsądku. Znaczy się przyjaźnili się i w pewnym momencie, w związku z tym, że nikt inny ich nie chciał, pobrali się. Nie ma w nich nawet krzty namiętności i nigdy nie było. Mają jedno albo dwoje dzieci i prawdopodobnie tyle też razy spali ze sobą. Żyją sobie spokojnie, wszystko mają zaplanowane na 20 lat do przodu. Niezależnie od tego co robią, czy jest to praca czy czas wolny, wyglądają tak samo. Jak ktoś, kto ma do zrealizowania poważne i uciążliwe zadanie. Z tego powodu są pracoholikami. Nie przeszkadza im, że zostaną w pracy 5 godzin dłużej, bo po jej zakończeniu i tak nie robią nic ekscytującego. Nigdy nie wydają niepotrzebnie pieniędzy, a gdy jadą samochodem, a ograniczenie prędkości jest do 60km/h to oni jadą 50. Spotykają się tylko we własnym gronie. Innych inżynierów, wszystkich bez wyjątku ożenionych i z przynajmniej jednym dzieckiem. Przy czym na inżynierskich prywatkach nie dzieje się za wiele. Wszyscy siedzą i gadają o pracy. Jedynymi ekscytującymi historiami są takie, że np. ktoś zapomniał upomnieć się o zaległy zwrot podatku, albo komuś popsuło się koło na środku ulicy. Gdy w tym towarzystwie znajdzie się przypadkiem ktoś z zewnątrz następuje zwykle lekki zgrzyt. Osoba nie czująca się inżynierem może bowiem wywołać jakiś temat, o którym panowie inżynierowie nie mają zielonego pojęcia. Np. coś o kobietach. Inżynier nie ma za dużego rozeznania co to jest kobieta i co niby należy z nią robić. W rezultacie zapytany wprost zawiesza się. Ma trudności z wypowiedzeniem słowa „seks”, a nawet gdy go wypowiada robi to w taki sposób, jak zwykł o tym mówić ksiądz. Czyli taki, który wywołuje wszelkie możliwe skojarzenia prócz seksualnego. W tego typu rozmowach najczęściej słyszy się mądrości w stylu: „kobiet to nikt nigdy nie zrozumie”. Istotnie. Typową sytuacją jest, gdy dziewczyna, która nieopatrznie zacznie umawiać się z jakimś inżynierem, wreszcie zrozumie swój błąd i pokaże mu drzwi. Inżynier wtedy nie jest w stanie zrozumieć, co się właściwie stało. Przecież wszystko było dobrze. Chodziliśmy sobie po ulicy, trzymaliśmy się za ręce. A ona nagle mi mówi, że jestem nudny i w ogóle nie ma już ochoty na mnie patrzeć. Inżynier nie jest w stanie tego zrozumieć, bo do miłości i życia podchodzi jak do naprawy przeciekającego kranu. I jedyne co go w tej sytuacji ratuje, to fakt, że istnieją kobiety w typie „żona inżyniera”. To jedyne, z których seksualnością pan inżynier jest zdolny sobie poradzić, bo takowej nie posiadają. I to jest sytuacja idealna. Bo pozwala inżynierowi skupić się na tym, co w życiu najciekawsze. Czyli na pracy.

 

leppus_28   
pczr
24 lutego 2009, 19:19
Będę próbowała.
Chodzi o to, że ilekroć tam jestem zdarza się coś, co mnie zniechęca. Może nawet nie zniechęca, a zasmuca. I odjeżdżam z humorem, który mi się kojarzy z tym, który człowiek ma po kłótni. Nie wiem czy to dokładnie to uczucie. Bo się nie kłócę. :)
Tak czy siak przykro mi, że jest takie miejsce na świecie, którego polubić mi się nie udaje.

Spróbuję w następny piątek.
24 lutego 2009, 19:03
Z Krakowem nie da się pogodzić, o ile nie jesteś z Krakowa. A żeby być z Krakowa nie wystarczy się tam urodzić. Trzeba żeby już Twój dziad się tam urodził. Ja to wiem, bo od lat udaje krakowianina.
pczr
24 lutego 2009, 18:51
Dobrze. Jadę się pogodzić z tym miastem... Już 2 raz. :(
24 lutego 2009, 18:33
Pozdrów ode mnie smoka. :)
pczr
24 lutego 2009, 17:41
Czyżby Ktoś musiał zostać po godzinach...?

Jadę do Krakowa. I kropka.
:)

Dodaj komentarz