Szkoła
Komentarze: 0
Moja biografia nie jest zbyt pasjonującym dziełem. Nie zdarzyło się w moim życiu nic specjalnie zajmującego, nic wyjątkowego, zresztą nigdy nie zabiegałem o to, by się coś takiego zdarzało. Ilekroć miałem szansę przeżycia czegoś wyjątkowego, choćby występu w szkolnym teatrzyku czy olimpiadzie przedmiotowej, wymigiwałem się od tego jak tylko mogłem. Wszelkie zdolności i talenty ukrywałem w sobie, jakby to było coś najbardziej wstydliwego w świecie i nic nie przejmuje mnie takim dreszczem obrzydzenia jak perspektywa zrobienia na kimś dobrego wrażenia. Jako dziecko siadałem w ostatniej ławce, nigdy nie zgłaszałem się do odpowiedzi, a na wszystkie pytania odpowiadałem półgębkiem i nieszczerze. Na lekcjach języka polskiego usiłowałem pisać najbardziej przeciętne wypracowania z możliwych, a gdy był bieg na 1000 metrów bardzo się starałem być dokładnie w środku całej stawki. Dlaczego to robiłem? To proste. Pragnąłem tylko jednego: by zostawiono mnie w spokoju. Nie miałem zamiaru startować w jakichkolwiek rozgrywkach, zabiegać o coś, być w czymś lepszym od innych. Nie chodziło o to, by być przeciętnym. Chodziło o to, by nie być niepokojonym. Mimo moich starań kilkakrotnie zdarzało się, że ten czy inny nauczyciel, odkrywał we mnie „coś”, co starał się następnie podsycać i wykorzystać do szczytnych celów. Reagowałem na to przesadną nerwowością, a często zwykłym płaczem. Pamiętam jak w drugiej klasie szkoły średniej nauczyciel matematyki odkrył we mnie wybitne zdolności w tej właśnie dziedzinie. Doprawdy wystarczyła zaledwie chwila nieuwagi z mojej strony. Dzięki temu jakiś spostrzegawczy belfer zorientował się, że oszukuję i tylko udaję tumana, podczas gdy z reguły pierwszy rozwiązuję tzw. zadania z gwiazdką. Oczywiście poszedłem w zaparte, ale przyparł mnie do muru i postanowiłem sypać. Owszem, przyznałem, że pierwiastkuję w pamięci, ale poza tym niewiele z matematyki rozumiem. Myślałem, że jak się przyznam, zostawi mnie w spokoju. Tymczasem oczy mu się zapaliły jak lampki na choince i dopiero wtedy zaczął mnie przemaglowywać. Kazał mi pokazać swój zeszyt, po czym oglądał go jakieś dobre 15 minut. Na koniec stwierdził, że nic z tego nie rozumie. Istotnie mój zeszyt wyglądał nieco dziwacznie. Od urodzenia mam niezłą pamięć i w zasadzie nie muszę nic zapisywać, by coś w niej sobie zakonotować. Biorąc to pod uwagę zeszyt przedmiotowy nie jest mi potrzebny. Jeżeli coś słyszę, to to pamiętam. Zadania matematyczne rozwiązuję w głowie, sam nie wiem zresztą jak, nigdy też nie miałem zwyczaju pisać wypracowań na język polski. Wyrwany do odpowiedzi sklecałem na poczekaniu jakiś mniejszy lub większy wywód, mogłem tak improwizować na dowolne tematy i z reguły nikt nie był w stanie wyczuć manipulacji. Na zajęciach musiałem jednak coś robić, więc prowadziłem notatki, ale często dla zabawy nie zapisywałem tego, co trzeba, ale rzeczy zupełnie poboczne. I tak nie miało dla mnie znaczenia co notuję, notatek nigdy po zajęciach nie przeglądałem. Dzięki temu nikt nie pożyczał ode mnie zeszytu, wiadomo bowiem było, że mam nie po kolei w głowie. Kiedy więc nauczyciel od matematyki zaczął się dokładniej wczytywać w to, co zawierały te pozornie składne i prawidłowe notatki z zajęć, włosy stanęły mu dęba. Zaczął mnie przepytywać z całości materiału i mimo iż starałem się bardzo ukrywać ile naprawdę umiem, stwierdził ku mojemu przerażeniu, że stanowię jakiś interesujący przypadek neurologiczny. Wezwał na pomoc swego kolegę, szkolnego psychologa i wtedy zaczęli na zmianę próbować wyciągnąć ode mnie przyznanie się do winy. Wreszcie miałem tego wszystkiego dość. Przyznałem, że mam dobrą pamięć. Pamiętam np. którego dnia kto ma imieniny, choć nigdy nie przedsiębrałem jakichkolwiek wysiłków by to spamiętać. Pamiętam całe fragmenty książek, które kiedyś przeczytałem, większość zresztą niezbyt mądrych. Potrafię też grać w szachy nie widząc planszy i gram w ten sposób lepiej, niż normalnie, bo jak widzę figury to nie mogę się skupić. Wkrótce w gabinecie matematyka zebrało się prawie całe grono pedagogiczne i już wiedziałem, że nie dadzą mi żyć. Myślałem wtedy poważnie o zmianie szkoły, co jednak nie jest takie proste gdy nie jest się pełnoletnim. Wszyscy przybyli stwierdzili, że koniecznie muszę wystąpić w olimpiadzie międzyszkolnej z wszystkich możliwych przedmiotów. Oczywiście zacząłem protestować, zagroziłem, że odwołam się do trybunału europejskiego, że jestem chory na gruźlicę, mam klaustrofobię, jestem dyslektykiem i tym podobne, a w ogóle to obiecałem mojej umierającej matce, że nigdy nie wezmę udziału w jakiejkolwiek olimpiadzie. W tym ostatnim stwierdzeniu zagalopowałem się trochę, bo akurat fakt, że moja mama żyje i ma się dobrze nie był znowu taki trudny do ustalenia. Zresztą nikt już nie słuchał tego co mówię. Poszedłem więc na skargę do dyrektora i po kilku dramatycznych próbach wytargowałem pewne ustępstwa. Po pierwsze żaden uczeń w szkole nie dowie się, że uczestniczę w jakiejkolwiek olimpiadzie, po drugie wystąpię jedynie w czterech olimpiadach i ode mnie zależy w których, i wreszcie po trzecie, że przygotowywać się będę do nich sam. Ale i tak cały dzień miałem fatalnie zepsuty.
Dodaj komentarz