Sztuka uniku
Komentarze: 4
Każdy związek skończyć się może na dwa możliwe sposoby. A nawet na trzy, jeżeli doliczyć możliwość, że ktoś umrze. Albo oboje w tym samym momencie. Np. w katastrofie samolotowej. Pomijając jednak ten drastyczny przypadek, to mamy do czynienia z możliwością „a” lub „b”. Możliwość „a” polega na tym, że jedna z osób stwierdza, że nie zniesie już tej drugiej, z tego powodu, że jego alkoholizm, narkomania i skłonność do przemocy przebrała wszelkie dopuszczalne normy. Zostawić taką osobę wbrew pozorom nie jest łatwo, a odchodzenie od niej ciągnie się z reguły latami. I kończy głęboką traumą. Łagodniejszym przypadkiem jest przypadek „b”. Nie ma tu żadnych wielkich patologii. Po prostu ludzie się rozchodzą. Znaczy się jeden z partnerów w pewnej chwili stwierdza, że już nie chce być z tym drugim. I chce sobie pójść. Bo zawsze jest jedna osoba, która jest osobą „odchodzącą”. To ona podejmuję decyzję o odejściu. Po co jednak ktoś miałby chcieć odejść? Przecież nie po to, żeby być samemu. To byłoby nieracjonalne. Zawsze lepiej być z kimś, nawet niezbyt ciekawym, niż być samemu. Człowiek jest istotą stadną. Chyba że przeżywa traumę, jest nieszczęśliwie zakochany, albo trawią go niemożliwe do zaakceptowania przez kogokolwiek seksualne dewiacje. Nie jest więc możliwe, by jakaś normalna na umyśle osoba powiedziała w pewnej chwili: „przepraszam, ale wolę być sam (albo sama)”. Jeżeli ta osoba odchodzi, to zawsze odchodzi do kogoś, a nie odchodzi po to, żeby być samemu. Jednym słowem przyczyną rozpadu związków, takich tradycyjnych rozpadów, jest zawsze osoba trzecia. Zdradziliśmy dziewczynę, z którą byliśmy i dlatego chcemy iść do tej drugiej. Ta druga jest ładniejsza, wyższa i ciekawiej się zachowuje w łóżku. Albo inaczej. Zostaliśmy przyłapani na zdradzie i nasz partner nie chce nas więcej na oczy widzieć. Mamy szczęście o ile ta zdrada, przy której dokonywaniu zostaliśmy przyłapani, to było coś poważnego. Gorzej jak nas ktoś przyłapał np. z prostytutką. Ale z drugiej strony kto normalny, mający dziewczynę chodzi do prostytutki? Jeżeli więc jakaś dziewczyna powie nam kiedyś, w pewnym momencie: „przepraszam cię, ale chcę pobyć trochę sama”, to nie wierzmy jej. Jest to największe kłamstwo, jakie można usłyszeć z ust kogoś bliskiego (albo do niedawna bliskiego). To „bycie samemu” oznacza, że już kogoś poznała i chce nas wymienić na tę osobę. Osobę nie koniecznie lepszą, ale zawsze nową. I już nie ma co jej przekonywać. Bo jak już podjęła decyzję i nas o niej poinformowała to znaczy, sprawy doszły za daleko, że je cofnąć. Już sypiają ze sobą od dłuższego czasu.
Odchodzi więc i jej jest na wierzchu. Krzywda się jej nie dzieje, wręcz przeciwnie. Bo wymieniła nas na kogoś lepszego. Przynajmniej z jej punktu widzenia. My natomiast zostajemy przez nią porzuceni i mamy z tego powodu przechlapane. Zaczynamy wykazywać syndrom „porzuconego”. Albo „porzuconej”. Zaczynamy bać się związków i płci przeciwnej. A w kontaktach z ludźmi zachodzi w nas reakcja nerwowa. Ta reakcja polega na tym, że cokolwiek się dzieje, w pierwszej kolejności staramy się uniknąć sytuacji, w której ulokujemy nasze uczucia w osobie, a ta osoba nas odtrąci. Wynika to z tego, że istnieje ściśle określona ilość odtrąceń, jakie pojedynczy człowiek jest w stanie znieść. Po przekroczeniu tej ilości mamy wszystkiego dość i już nam się nie chce zawierać jakichkolwiek nowych znajomości. Kto raz został przez kogoś porzucony, ten już do końca życia porzuconym pozostaje. Czy będzie z kimś, czy nie będzie, tego porzucenia się będzie bał. I będzie się z tego powodu asekurował na wszystkie możliwe sposoby. Już nie wyzna kobiecie, albo mężczyźnie, miłości. Już nie skupi swych uczuć na jednym obiekcie. Nie poświęci wszystkiego dla danej osoby. Nie postawi wszystkiego na jedną kartę i nie pójdzie za kimś jak w dym. A przede wszystkim nie uwierzy już, że miłość rozwiąże wszystkie problemy. Gdy pozna kogoś nowego będzie patrzeć na niego nie jak na potencjalną szansę, ale jak na potencjalne zagrożenie. Jak na kogoś, kto znów może ją skrzywdzić, wykorzystać i porzucić. A wcześniej naobiecywać nie wiadomo co. Problem polega też na tym, że wśród osób samotnych, z którymi można by się związać, znajdujących się w jakimś tam wieku, odsetek takich ludzi, owych „porzuconych” sięga 100%. Bo po prostu „nie-porzuceni” nie są samotni. Jeżeli ktoś ma 25-30 lat i jest sam, to wiadomo że ktoś go porzucił. Z jakiego bowiem innego powodu miałby być sam? Oczywiście mógłby z nikim nigdy nie być, ale to jest sytuacja jeszcze gorsza. To wiadomo, że z taką osobą jest coś nie tak. Skoro nikt jej nie chciał do tej pory. Jeżeli więc szukamy normalnych osób, w których nie występują jakieś poważne schorzenia natury psychiczno-seksualnej to musielibyśmy szukać wśród tych, którzy są jeszcze w jakichś związkach, ale nie są w nich szczęśliwi. Tylko ci mają szansę nie należeć do grona ofiar losu, ale wręcz przeciwnie. To są ci, którzy porzucają, a nie są porzucani. Naprawdę atrakcyjni ludzie nie bywają sami, ale wychodzą z jednego związku po to, żeby wejść w jakiś inny. Kłopot tylko w tym, że osoby te nie są zbyt uczuciowe. Skoro byli już w rozmaitych związkach i wciąż szukają czegoś lepszego. I posiadają większą lub mniejszą skłonność do oszustwa. Jeżeli będąc z kimś wchodzą w układy z kimś innym. I jeśli kogoś porzucili dla nas, to można się spodziewać, że za jakiś czas tak samo nas porzucą dla kogoś innego.
Chyba że przesadnie upraszczam całe zagadnienie? Z tego powodu, że już nie wierzę w prawdziwą, przełamującą bariery, miłość.
Zdrady.
Po prostu nie wiem jak można zdradzać...
Dodaj komentarz