Tajemnicze spotkanie
Komentarze: 1
Było to dokładnie 6 marca roku bliżej mi nie znanego, acz mniejsza tu o dokładną datę, kiedy rankiem, około godziny 8:30, zaspanego, wyrwało mnie z zamyślenia głośne pukanie do drzwi. Stałem akurat w ubikacji, myjąc ręce i przemywając twarz, by przywrócić się do przytomności, po kolejnej nocy spędzonej nad książkami, toteż zdziwiła mnie ta niespodziewana grzeczność. Mimo to powiedziałem „proszę” i oczom moim ukazał się dziwny, starszy jegomość, którego pierwszy raz na oczy widziałem. Wyglądał na profesora i istotnie był profesorem, tak się przynajmniej przedstawił. Powiedział też jak się nazywa, lecz nazwiska nie dosłyszałem, a zawahałem się czy poprosić o powtórzenie. Brzmiało to jakoś tak z niemiecka, jakby „Bertold”, a może „Bartolomieu”, nie wiem. Mówił mocno ściszonym głosem i twierdził, że niezbyt dobrze się czuje. Wgramolił się na parapet i usiadł na nim. Dopiero wtedy zauważyłem że był nienaturalnie niski. Miał najwyżej metr trzydzieści wzrostu. Nogi zwisały mu metr nad posadzką i wywijał nimi jak małe dziecko. Przypatrywał mi się przyjaźnie i gdy tylko potrafił złapać dech odezwał się miłym, aksamitnym głosem dobrego dziadka.
-Strasznie wysokie macie tu schody- powiedział.
-Jest winda.
-Nigdy nie używam windy.- zastrzegł z naciskiem.
Następnie wyjął z kieszeni marynarki niewielki kartonik papieru i wytężając wzrok przeczytał z niego, co następuje:
-Pan Władysław Pasikonik.
-To ja.- przyznałem.
-Specjalista od Literatury i Sztuk Zagubionych.
-Zaginionych.- poprawiłem uprzejmie.
-Ah tak. Zaginionych. Wkradł się mały błąd. ...przy Instytucie Sztuk Wszelkich. To pan?
-We własnej osobie.
-Myślałem, że jest pan wyższy.- powiedział, czym wprawił mnie w zdumienie. Milczałem jednak, gdzyż nie wiedziałem co powiedzieć, podczas gdy on notował coś intensywnie w swym zeszycie. Czułem, że uczestniczę w jakiejś niezrozumiałej konspiracji, choć z nieznanych mi powodów trudno mi było zachować powagę. Może to jakiś dowcip?- pomyślałem.
-Nie, to nie jest dowcip.- odparł jakby nigdy nic.
-Słucham?
-Rozwiałem tylko pana wątpliwości. Zasugerował pan właśnie, że jest to dowcip, czemu zaprzeczyłem. Ale do rzeczy panie Pasikonik. Przychodzę do pana z polecenia pewnej bardzo wpływowej osobistości i jestem upoważniony do przedstawienia panu w jej imieniu pewnej propozycji, która być może wyda się panu w pierwszym momencie niecodzienna, ale zaręczam pana, sprawa jest jak najbardziej poważna.
-Słucham.
-Chciałbym zaproponować panu uczestnictwo w wyprawie, która ma się odbyć w terminie dwóch tygodni od dnia dzisiejszego. Niestety nie mogę panu zdradzić co jest celem wyprawy, ani przedstawić personaliów pozostałych jej uczestników. Proszę mi wierzyć, nie jestem do tego upoważniony. Panie Pasikonik, jednym słowem, zgadza się pan czy nie?
-Ale na co?
-No mówię przecież. Za dwa tygodnie. Ekspedycja naukowa, całkowicie profesjonalnie przygotowana, żadnej amatorki, niech pan sobie nie myśli, został pan wyznaczony z tysięcy chętnych, nawiasem mówiąc moje gratulacje. Więc jak, mam zapisać że jest pan chętny, czy że się pan waha?
-Czy to jakiś żart?
Karzełek podniósł rękę do góry i za chwilę w jego dłoni ukazała się lśniąca, duża moneta. Nie dostrzegłem nominału. Zaczął obracać ją w dłoni, przekładać pod palcami, jak to robią prestidigitatorzy, by po chwili otworzyć dłoń i pokazać mi, że moneta wyparowała.
-To jest żart. A ja mówię o poważnej, profesjonalnie przygotowanej, co już zresztą nadmieniłem, wyprawie. Proszę się skupić panie Pasikonik. Chwileczkę, która jest godzina?
Zeskoczył z parapetu ze żwawością małego chłopca i popatrzył na zegarek.
-Stanął. Ma pan może czasomierz?
Popatrzyłem na przegub lewej ręki, by ze zdumieniem stwierdzić, że mój również przestał chodzić.
-Przepraszam.- powiedział, zanim zdążyłem się odezwać. –Też gapa ze mnie. No jasne, że wszystkie stoją. Żeby w tym wieku dziwić się takim rzeczom. To jak panie Pasikonik, jak z nami będzie? Czas to pieniądz, proszę pana. Dwa tygodnie przelecą jak z bicza strzelił.
Nie potrafiłem z siebie nic wydusić, choć wydawało mi się, że niedyspozycja jest chwilowa. Chwilowa czy nie musiłem wyglądać w tym momencie wyjątkowo idiotycznie.
-No nic to.- rzekł jednak staruszek –Zostawmy to na razie. Pan się zastanowi, a ja jeszcze wpadnę. Bo muszę już niestety lecieć, pan wybaczy, mam ważniejsze sprawy na głowie, niech pan nie pyta jakie, tajemnica służbowa.
Pomachał mi na pożegnanie i już go nie było. Wyszedł, choć nie zauważyłem by otwierał drzwi. Jeszcze raz przemyłem twarz wodą. Popatrzyłem na zegarek, chodził. Była dokładnie 8:32. Wychodząc z ubikacji wpadłem na znajomego.
-No nareszcie. Czekam pod tymi drzwiami już dobry kwadrans.- zaatakował mnie pretensjami.
-Przepraszam... A, chwileczkę.- zatrzymałem go niemal siłą. –Widziałeś może faceta, który stąd wychodził?
-Faceta? Chyba żartujesz. Stoję tu już kwadrans. Nikogo nie widziałem.
-Jak to?- zdziwiłem się. –Taki mały, karzełek, z długą brodą.
-Ah, ten! Z czapką na głowie i dzwoneczkami. Widziałem. Wsiadł na renifera i odfrunął.
-Bardzo śmieszne.
a Ty zostajesz i nie wiesz czy to był sen... :(
Dodaj komentarz