Teatr eksperymentalny
Komentarze: 13
Mija właśnie trzecia rocznica śmierci Zacka Macanaya, jednego z najbardziej śmiałych innowatorów współczesnego teatru. I jednocześnie jednego z tych, których nie zrozumiano. Odtrącono i szybko zapomniano. Nie trafił on do podręczników, ani na cokoły. Jego imieniem nie nazywa się ulic. Tym bardziej warto przedstawić tę ciekawą i barwną postać.
Macanay należał do tych twórców teatralnych, którzy starali się przekraczać tradycyjne ramy teatru. Zacierać granice między widzem i aktorem. Niewątpliwie szedł on drogą, wyznaczoną przez wielkie nazwiska Stanisławskiego, Grotowskiego i innych, ale w swym zdecydowaniu posuwał się dalej. Zdaniem wielu zbyt daleko...
Przedstawienia Macanay’a przerywane były dziwnymi wydarzeniami. Na scenę wdzierali się ludzie, żądający ich przerwania. Dochodziło do bójek. Podczas jednego z występów widz, zniesmaczony kiepską grą jednego z aktorów, wszedł w pewnym momencie na scenę i uderzył go w twarz. Widzowie byli stale zaskakiwani obrotem wydarzeń i nie byli w stanie powiedzieć, jak wiele z nich było zainscenizowanych przez autora, a co rozgrywa się naprawdę. Przedstawienia spóźniały się o całe godziny. Podczas jednego z nich na scenie pojawiły się dwie różne grupy teatralne, prowadząc niekończący się spór o to, kto ma wystąpić. Aktorzy często mylili się i nie pamiętali swoich kwestii. Niekiedy pojawiali się pijani, dostawali czkawki, tudzież wtrącali do tekstu przekleństwa. Czasem brakowało kogoś z ekipy, albo pojawiał się spóźniony. Wbiegał na scenę zdyszany, z pianką do golenia na twarzy i ze skarpetkami w różnym kolorze. Pozostali z reguły udawali, że nic się nie stało, co było trudne, zwłaszcza gdy nieobecny miał do wypowiedzenia większość tekstu.
Na prowokacyjnym przedstawieniu „Króla Leara” według Szekspira aktorzy omyłkowo wystąpili w strojach z Moliera, za co osobiście przepraszał Macanay po zakończeniu. Na kolejnej inscenizacji, tym razem „Hamleta” doszło do jeszcze większego zgrzytu. Występujący w głównej roli męskiej aktor wypowiadał bowiem tekst „Hamleta”, natomiast partnerująca mu aktorka posługiwała się tekstem z „Makbeta”, co doprowadziło na scenie do kompletnego chaosu. Kontynuowanie jednego z przedstawień zostało uniemożliwione przez osobnika, który siedząc w środku widowni notorycznie dopowiadał kwestie od siebie do tych wypowiadanych ze sceny. Podczas wystawiania „Pygmalionu” George’a Bernarda Shawa jeden z aktorów stwierdził nagle, że nie ma zamiaru dalej ciągnąć tej szmiry i zszedł ze sceny. Na „Śniegach Kilimandżaro” według Hermingwaya aktorka rozkleiła się niespodziewanie i zamiast tekstu zaczęła opowiadać o swoim nieudanym małżeństwie. Co zresztą okazało się bardziej interesujące od samej sztuki. Do prawdziwego buntu doszło podczas „Czarownic z Salem”. Aktorzy, niezadowoleni z przebiegu akcji, zaczęli ją samowolnie zmieniać, usiłując doprowadzić do happy endu. Doszło do przepychanki między nimi i reżyserem, który stracił panowanie nad sobą i próbował sam odegrać rolę głównego inkwizytora. Na szczęście powstrzymano go.
Z czasem przedstawienia Macanay’a zaczęły przybierać formę coraz bardziej gwałtowną i nieprzewidywalną. Kiedyś na scenę wpadł mężczyzna, oskarżający jednego z aktorów o sypianie z jego żoną. Wydobył sporej wielkości pistolet i zastrzelił dwie główne postacie. Został szybko obezwładniony przez policję, a pozostali przy życiu aktorzy wykazali się wielkim chartem ducha, usiłując dograć przedstawienie do końca. Co nie było łatwe, jako że była to komedia. Kiedy indziej do teatru wdarła się grupa islamskich zamachowców samobójców, terroryzując i aktorów i widownię. Tym razem sprawa była podejrzana, bowiem sam Macanay twierdził, że nic o tym nie wiedział. Pojawiła się teoria, że coraz więcej osób przychodzi na jego przedstawienia na rozróbę i że nie panuje on nad tym, co się dzieje. Z tego powodu opinia publiczna zaczęła się domagać, by uniemożliwić mu dalszą twórczość. Kilku wpływowych krytyków teatralnych rozpętało kampanię oszczerstw przeciwko niemu, żądając zamknięcia jego teatru, a nawet jego samego.
Sprawa niejako rozwiązała się sama. W maju 2006 roku Zack Macanay zginął tragicznie, w wieku zaledwie 33 lat. Odszedł tak jak przystało na prawdziwego człowieka teatru, czyli na scenie. Podczas przesadnie realistycznej sceny ścięcia Ludwika XVI.
Ale pamięć o jego dokonaniach wciąż żyje w naszych sercach. Zack. Nie zapomnimy o Tobie...
Trzymam kciuki.
A jak się nie uda i wszystko znowu diabli wezmą, to zawsze można znów wrócić na bloga i tam marudzić i żyć wierszami, prawda?
Miejmy nadzieje na dobro.
:)
Dziwnie tak tutaj publicznie pisać, ale cóż:
Wywiało mnie na południe. :)
W najbliższych dniach będę szukała mieszkania we Wrocławiu. :)
Wreszcie jakiegoś punktu zaczepienia. Bo po świecie mnie przewiało wysoko. I wiać będzie. :) Taka natura.
Moja. :)
"Póki sierść nas nie rozłączy..."
Rozłączyła? ;)
Chyba nie. :)
Pozdrawiam,
Twoja wiecznie Mgła
:)
Za co przepraszam...
Malduję, że świat znajduje się u stóp mojego romansu wagabundzkiego. :)
PS Zack. Nie zapomnimy o Tobie...
PS2 Lud wierny się niecierpliwi! Czekamy na nowe wody otwarte Twoje! :)
Nie pytaj następnym razem, bo nie potrafię odpowiadać w 2 zdaniach...
Teraz masz do wyboru:
a) przeczytać te koślawe wypociny-pisane w pracy w tzw miedzyczasie/żadne wytłumaczenie
b) wyrzucić bez czytania
wybór jak zwykle nalezy do ciebie....
Reasumujac, o ile dobrze zrozumiałam, są "granice", których się nie przekracza. ZM szedł dobrą drogą, ale w swym zdecydowaniu posunał się zbyt daleko. Stało sie to główna przyczyną jego odtrącenia. Dziś nikt o nim nie słyszał, nikt też nie chce pamiętć.
Zgadzam się - są granicę których się nie przekracza, jednak mnie zdecydowanie ciekawsze wydało się (na bazie Twojego tekstu) znalezienie przyczyny, która doprowadziła do takich zachowań poczatkujacego-zdolnego..itd ZM
WNIOSKI
Rzeczą wiadomą jest, że istnieje świadomośc społeczmna, która wprowadza trendy i ś
Dodaj komentarz