Wycieczka do Rzymu
Komentarze: 1
Ostatnie kilka dni spędzałem w Rzymie. Pogoda była piękna, upał aż lał się z nieba. Jak to we Włoszech wszędzie piękne kobiety. Wszystkie szczupłe, wysokie i świetnie ubrane. Jednym słowem raj na ziemi, gdyby nie to, że żadna nie zwracała na mnie uwagi. W czwartek rano, kiedy minęło mi pierwsze otępienie, wstałem i postanowiłem trochę pozwiedzać, pierwsze swe kroki kierując w stronę Watykanu. Planowałem przejść się najpierw po Bazylice św. Piotra, ale chroniąca ją grupa ochroniarzy robiła co mogła, by mi to uniemożliwić. Dosłownie czepiali się o wszystko. Przede wszystkim o mój strój, chociaż byłem ubrany jak standardowy angielski turysta. Tzn. miałem na sobie koszulkę Chelsea Londyn, z numerkiem „10” na plecach i napisem „Kopnij Mnie” zamiast nazwiska. Do tego nieco znoszone żółte trampki oraz czerwone spodenki, które nie pasowały kolorystycznie ani do butów ani do koszulki. Usiłowali mi też wmówić, że jestem pijany. Istotnie, przyznaję, byłem lekko zawiany, bo poprzedniego dnia był mecz Lazio Rzym z Genuą (0:0 oczywiście, jak to w lidze włoskiej). Ale żeby od razu mówić, że jestem pijany to lekka przesada. Zawsze zwiedzam po alkoholu i jakoś nikt wcześniej nie miał o to pretensji.
Chociaż z drugiej strony do większości zabytków w Rzymie już mnie nie wpuszczają. Na bramie prowadzącej do Forum Romanum wywieszone są moje ogromnych wielkości portrety pamięciowe. Dozorca Panteonu jak tylko mnie widzi od razu dzwoni po policję. Nigdy nie udało mi się też przekonać władze muzeum na Kapitolu, że rozbicie 83 bezcennych waz greckich nie było z mojej strony działaniem celowym. Nikt nie mógł uwierzyć, że można się poślizgnąć tyle razy w ciągu jednego zaledwie dnia. Niedawno UNESCO uznało mnie za główne zagrożenie dla współczesnych zabytków. Wyprzedziłem wyraźnie takie plagi jak wilgoć, wojny i trzęsienia ziemi. W raporcie podkreślono, że nawet Talibowie przez rok nie są w stanie poczynić takich spustoszeń jak ja przez jedno popołudnie. Jednak moim zdaniem główną przyczyną moich starć z włoską policją nie jest alkohol, ale słynny u Włochów brak poczucia humoru. Np. bieganie po galerii Borghese i krzyczenie „pożar” prawie nikt nie uznał za zabawne. A zwłaszcza sędzia, który zasądził mi 50 godzin prac publicznych na rzecz miasta. Rasista... Jestem też rekordzistą jeśli chodzi o sikanie w niedozwolonych miejscach. Ale w Rzymie jest tak wiele zabytków i tak mało publicznych ubikacji, że naprawdę trudno jest nie nasikać na coś cennego. Największego pecha mam do Bazyliki Santa Maria Magiorre. Na sikaniu na nią łapano mnie już cztery razy. Za ostatnim razem kazali mi wyczyścić za karę całą tylną fasadę, co ze względu na wielkość budynku zajęło mi tydzień.
Stąd to, że nie wpuścili mnie tego dnia do Bazyliki św. Piotra, pomimo moich gwałtownych protestów, nie zdziwiło mnie zbytnio. A już na pewno nie zbiło mnie z tropu. Już po jakiejś pół godzinie przeklinania i żądania audiencji u papieża dałem za wygraną. Postanowiłem zamiast tego pójść do Muzeum Watykańskiego, żeby zobaczyć Kaplicę Sykstyńską. Prawdę mówiąc byłem już w Rzymie z osiem razy, ale Kaplicy nie widziałem ani razu. Ilekroć się tam wybierałem zawsze wypadało mi po drodze coś ważniejszego. Była to więc idealna okazja, by nadrobić tę zaległość. Do Muzeum wpuszczono mnie bez problemu, co mnie nieco zdumiało. Niewątpliwie ktoś za to poleci, ale to już nie moja sprawa. Nie wiem czy byliście kiedyś w Muzeach Watykańskich. Są one dość rozległe, ale kolejne pokoje ustawione są w jednym ciągu. Tak, że teoretycznie nie sposób się zgubić. Nawet najgłupsza i najgorzej przygotowana wycieczka parafialna, nie mówiąca w ząb w żadnym cywilizowanym języku, powinna sobie poradzić. Oznakowanie jest tak ostentacyjne, że doprawdy trzeba być matołem, żeby tam pobłądzić.
Mimo to pobłądziłem. To znaczy nie tyle pobłądziłem, ile obszedłem wszystko trzy razy i żadnej Kaplicy Sykstyńskiej nie zauważyłem. Po trzecim razie zacząłem podejrzewać, że albo ktoś nabija mnie w butelkę, albo ta cała Kaplica jest tak malutka, że jej nie zauważam. Wszyscy inni twierdzili jednak, że ją widzieli i to już za pierwszym razem. I że wprost nie sposób jej ominąć. Wkurzyło mnie to i ruszyłem na obchód po raz czwarty. Miałem przy sobie trzy różne plany, z zaznaczonym rozkładem pomieszczeń, oraz radę samego dyrektora Muzeum, którego zagadałem na tę okoliczność. Była ona łatwa do zapamiętania. „Idź cały czas prosto i kieruj się strzałkami”. Mimo to po 20 minutach doszedłem do miejsca, gdzie nie wiedziałem gdzie iść dalej i wpadłem w panikę. Stwierdziłem, że musiałem skręcić w niewłaściwy korytarz, bo w pewnym momencie zostałem zupełnie sam. Do tego znalazłem się gdzieś, gdzie jeszcze tego dnia nie byłem. Otoczenie wydawało się coraz dziwniejsze i w coraz mniejszym stopniu przypominało muzeum. Próbowałem się stamtąd wydostać, ale pomimo podejmowania rozpaczliwych wysiłków sytuacja była coraz gorsza. Najwyraźniej brnąłem wgłąb nie bardzo wiadomo czego. Trwało to może z 10 minut, w czasie których musiałem przejść dobre kilkaset metrów.
W pewnej chwili otworzyłem drzwi, wszedłem do środka i znalazłem się w niedużym pomieszczeniu, które najwyraźniej było sypialnią. W jego centrum znajdowało się pościelone łóżko, obok którego stał nieduży staruszek w samej tylko piżamie. Zobaczył mnie i zdębiał. Ja też skamieniałem i staliśmy tak dłuższą chwilę. Jego twarz wydała mi się znajoma, ale nie mogłem sobie przypomnieć gdzie ją już wcześniej widziałem. Stwierdziłem jednak, że musi to być ktoś znaczący, bo inaczej nie sypiałby w takim miejscu. Odruchowo chwyciłem więc za aparat fotograficzny i zacząłem robić zdjęcia jak opętany, niczym rasowy papparazzi. Staruszek próbował się czymś zasłonić, ale nie bardzo miał czym. Krzyczał też coś po włosku, ale nie wiedziałem co, bo nie znam włoskiego.
Dopiero kiedy w drzwiach pojawiła się gwardia papieska uznałem, że najwyższa pora brać nogi za pas. Rzuciłem się do ucieczki, a oni ruszyli za mną. Apartamenty Borgiów przebiegłem w czasie, którego nie powstydziłby się klasowy 100-metrowiec rodem z Trinidadu i Tobago. I daję słowo, że bym im zwiał, gdyby nie to, że znowu pomyliło mi się gdzie jestem i niepotrzebnie wbiegłem do Biblioteki Watykańskiej. W pierwszym momencie sądziłem, że jestem uratowany, bo słyszałem, jak wszyscy goniący mnie pobiegli dalej ku wyjściu. Zacząłem przemykać się cichaczem, starając się robić jak najmniej chałasu. Znalazłem okno, prowadzące na dziedziniec i właśnie w momencie, kiedy przeciskałem się przez nie poczułem, że ktoś łapie mnie od tyłu. Odwróciłem się i spostrzegłem, że to on: staruszek w piżamie. Miał nie więcej niż 1.60 wzrostu, ale dłonie zadziwiająco silne. Twarz zdradzała, że jest całkowicie wyprowadzony z równowagi. Przez dłuższą chwilę mocowaliśmy się na środku pokoju, a ja poczułem, że tracę siły i zaczynam ulegać. Powalił mnie na ziemię, wyraźnie dążąc do założenia mi podwójnego nelsona. Na szczęście w ostatniej chwili dostrzegłem stojący obok świecznik, tak na oko z czasów etruskich. Mógł to być VI-VII wiek p.n.e. Niewiele myśląc złapałem go i z całej siły walnąłem staruszka w głowę. Padł niczym rażony piorunem i przestał się poruszać. Dołożyłem mu jeszcze raz, żeby mieć pewność, że już się nie pozbiera, po czym przelazłem przez okno i już mnie nie było.
Na lotnisko dotarłem bez przeszkód. Chociaż będąc na ulicy widziałem wozy policyjne, jadące na sygnale w kierunku Watykanu. Przeszedłem przez kontrolę paszportową i usiadłem sobie na fotelu, w oczekiwaniu na samolot. Obok mnie był umieszczony telewizor, w którym oglądać można było wiadomości CNN. Rozumiałem je piąte przez dziesiąte. Wydaje mi się, że podali, że poważnemu wypadkowi uległ papież Benedykt XVI. Nie powiedzieli dokładnie co się stało, ale jego stan jest poważny. Przez chwilę zastanawiałem się, czy ma to coś wspólnego ze mną, ale stwierdziłem, że chyba nie. Potem skupiłem się na przeglądaniu zdjęć, które tego dnia zrobiłem. Były bardzo udane. Jak tylko wrzucę je na galerię internetową wyślę wam linka. Mam przeczucie, że zrobią sporą furorę. A tymczasem planuję już kolejną wycieczkę. Tym razem do Pałacu Buckingham w Londynie. Kto wie, może też mi się uda spotkać kogoś znanego?
Będę beczeć jak rodzina bobrów ze szczęścia!
Już nawet zaczynam! ;)
Dodaj komentarz