Żart sytuacyjny
Komentarze: 4
Niczego nie da się w życiu porównać z poezją tkwiącą w sytuacyjnym żarcie, zrealizowanym z prawdziwie mroczną precyzją. Nic nie przynosi tyle satysfakcji, co perfidne wkręcenie kogoś w coś całkowicie absurdalnego. I to dla czystej, perwersyjnej i pozbawionej uzasadnienia przyjemności, którą każdy zdrowy psychicznie człowiek czerpie z naigrywania się z innych. Kierując się tą właśnie zasadą zadzwoniłem dzisiaj do starego znajomego, który właśnie przeniósł się do Wielkiej Brytanii, racząc go istnymi perełkami mojej nieskazitelnej angielszczyzny. Najpierw, strojąc się na akcent wywiedziony z dziada pradziada z głębokiego południa USA (tak na oko wschodnie Missisipi, ewentualnie rejony Nowego Orleanu), usiłowałem przez dobrą chwilę wymówić jego nazwisko, na wszystkie możliwe sposoby, prócz właściwego. Mimo jego pomocy nie doszliśmy do niczego, ale nie speszyło mnie to zupełnie. Przeszedłem do rzeczy. Twierdząc, że nazywam się Clint Eastwood i licząc że nie skojarzy z niczym tego nazwiska, zacząłem go zasypywać całym morzem istotnych informacji. Powiedziałem, że pracuję dla CIA (Centralna Agencja Wywiadowcza), instytucji podległej rządowi Stanów Zjednoczonych i że chciałbym zaoferować mu pracę. Został bowiem wybrany z ponad 10 tysięcy kandydatów i pragniemy z niego zrobić płatnego zabójcę. Pierwszym jego celem będzie albo Fidel Castro, za to że jest przywódcą jednej z ostatnich na świecie dyktatur komunistycznych, zaprzysięgłym wrogiem naszego kraju i ateistą, ewentualnie piosenkarka Madonna, za to, że jej nie lubimy. Na początek dostanie milion dolarów oraz najnowszy model samochodu Maserati. Taki z czterema poduszkami powietrznymi, ABS-em i zdalnie sterowaną wyrzutnią rakiet ziemia-powietrze. Poza tym otrzyma licencję na zabijanie. Będzie mógł zabić kogo tylko chce, poza osobami, które też mają taką licencję. Ma ją np. James Bond, dlatego Jamesa Bonda zabijać mu nie wolno.
Powiedziałem to wszystko i słyszę w słuchawce ciszę. Nie wiem czy jest ona wynikiem tego, że kolega nie rozumie po angielsku, czy też wręcz przeciwnie. Rozumie wszystko i zastanawia się teraz nad tym, czy przyjąć ofertę czy nie. Postanowiłem więc, że dam mu trochę czasu, starając się przedłużać żart tak długo, jak się tylko da. Na koniec stwierdziłem, że jeszcze się z nim skontaktujemy, żeby ustalić szczegóły. Tym razem jednak nie telefonicznie, ale poprzez wszczepiony mu podskórnie nadajnik, który wszyscy posiadamy. Powiedziałem też, że jak zakończymy rozmowę powinien z całej siły rzucić telfonem, przez który rozmawiał, gdyż ulegnie on samozniszczeniu w ciągu najbliższych 5 sekund. Potem się rozłączyłem i zadzwoniłem ponownie, po kilku minutach. Nie odbierał, więc zakładam, że dokładnie wykonał moje polecenia. Jak widać znajomość języków obcych zawsze przynosi wymierne korzyści.
Przypomnij mi, żebym Cię nigdy w życiu, pod żadnym pozorem, nie zapraszał do restauracji na kolację przy świecach. :)
Jak powietrze.
W usta!
Boże jakże to romantyczne! :D
Dodaj komentarz