lut 23 2009

Czekanie


Komentarze: 21

Uwielbiam chodzić nocą po pustych ulicach. Lubię kościoły pozbawione ludzi i antykwariaty, do których nikt nie zagląda. I zapach sali kinowej na chwilę przed projekcją. Lubię się przyglądać twarzom osób, wychodzących w teatrze na przerwę po pierwszym akcie. I obserwować ludzi, którzy przechadzają się po galerii pełnej obrazów. Kocham te dni, gdy życie zatrzymuje się we mnie. Jakby ogień się wypalał, albo też gasł na moment. I nie zostawało nic, prócz ledwie dosłyszalnych jazzowych rytmów w tonacji B-moll. Gdy widzę, jak wszystko przesuwa się koło mnie, ale ja nie poruszam się nawet na milimetr. Być może jest to już kwestia wieku. Że wolę te dni, w których nic się nie dzieje od tych pełnych wydarzeń i zgiełku. I coraz częściej uciekam od wszystkiego. Od hałasu, od krzyku, gdzieś, gdzie nikogo nie ma. Gdzie mogę być sam na sam z samym sobą. A gdy myślę o życiu, łapię się na tym, że patrzę na nie jak na ciąg rzeczy, które już się wydarzyły. Które są już za mną, a nie przede mną. Wielka miłość już była. Ta pierwsza, najczystsza. Ta, która nie zadaje pytań i jest większa niż życie. Wielka namiętność też. Ta, od której ściany się chwieją i serce przestaje bić. Było też wszystko, co z tym związane. Rozstania, powroty, kłótnie i zdrady. Wielkie dramaty i scenariusze, których nikt by nie wymyślił, a gdyby to zrobił, nie uwierzono by mu. Życie tak uporządkowane, że aż zaczynamy się dusić. I tak chaotyczne, jak wtedy, gdy ktoś jest młody i głupi. Wielką karierę też mam już za sobą. Światowe życie, wielkie złudzenia. I spanie na ławce w parku. Brudne ulice, ale czyste sumienie. Zastanawiam się więc, co mi jeszcze zostało? Czego nie miałem, a mieć powinienem. Co powinno się stać, by krąg się domknął i by wszystko wróciło tam, skąd przyszło. Jak w idealnie pomyślanej chińskiej łamigłówce. I myślę sobie, że może jednego nigdy nie miałem. Choć to jedynie przeczucie, jak piękny sen, pełen natrętnej symboliki. Jasna, skąpana w wiosennym słońcu łąka. Lekki wiatr wiejący mi w twarz. I twoje piękne, niebieskie oczy, które dokładnie rozumieją to, co mówię. I śledzą każdy mój ruch. Wiesz, wczoraj śniłaś mi się. Byłaś dziwnie uczesana, lekko ekscentryczna. Obwieszona koralami. Pełna życia. Nie wiem czy naprawdę istniejesz. Być może że nie. Może jesteś jedynie wytworem mojej wyobraźni. Radosną halucynacją niewidomego włóczęgi. Delikatną nadzieją pozbawioną podstaw. Ale mimo to zaryzykuję i będę czekał na Ciebie. Aż któregoś dnia przyjdziesz i w jednym zdaniu, w jednym spojrzeniu i w jednym geście, wyjaśnisz mi, po co żyję. Wyregulujesz mi oddech, uspokoisz tętno, a gdy obudzę się w nocy z jakiegoś przykrego snu zakryjesz dłońmi moją samotność.

leppus_28   
23 lutego 2009, 02:04
Taki literacki kanibalizm. :)
pczr
23 lutego 2009, 01:56
Zauważyłam! :)

Pisarstwo? Szaleństwo? A może jedna ze szlachetnych odmian recyklingu! :)
23 lutego 2009, 01:52
To dlatego, że wykorzystałem fragment listu, który do Ciebie kiedyś napisałem. Wybacz, ale ostatnio wszystko co się da przerabiam na prozę. Nie wiem czy to pisarstwo czy szaleństwo.
pczr
23 lutego 2009, 01:46
Dobra. Dochodzę do siebie.
A co do tego deja vu... Nie wiem czy to bardziej deja lu czy deja vecu. :)
23 lutego 2009, 01:44
Ja jestem jak ojciec z "Sanatorium pod Klepsydrą" Bruno Schulza. Umierałem już wielokrotnie. Ale nigdy tak do końca. Rodziłem się też już wiele razy. A moja rodzina jest bardzo żywotna. Zwłaszcza jej część męska. Więc spokojna głowa. :)
pczr
23 lutego 2009, 01:37
Ja już pominę to, że mam deja vu. I że jak zwykle mi się podoba.
Ale na Boga! Ja się przestraszyłam! Napisałeś to tak, jakbyś miał zaraz umrzeć :( ...

Dodaj komentarz