Komentarze (2)
Na dzisiejszym wykładzie zajmiemy się rozwikłaniem jednego z najbardziej dręczących ludzkość zagadnień, a mianowicie jak dalece można się w życiu stoczyć. Odpowiedź nie jest prosta, z wielu powodów. Po pierwsze, co tak naprawdę jesteśmy w stanie powiedzieć sami o sobie? Ja np. potrafię bardzo dużo powiedzieć o kimś. Nawet o osobie, którą nie znam za dobrze i pierwszy raz na oczy widzę. Natomiast sam o sobie posiadam wiedzę dość minimalną. Poza szeregiem mało znaczących szczegółów biograficznych, tak naprawdę niewiele mogę powiedzieć. Trudno mi więc ustalić, jak daleko jestem w stanie się w czymś posunąć. Np. w byciu gnojkiem, albo skończonym draniem. Kilkakrotnie w życiu wydawało mi się, że dalej już się nie da, jednak przyszłość niezmiennie nie przestawała mnie zaskakiwać. Sprawia to wrażenie, jakby studnia, o której tu mówimy, nie miała żadnego dna. I spadać można praktycznie w nieskończoność. Zagadnienie to jest podobne do zastanawiania się, jak wiele jest człowiek w stanie wypić w ciągu jednego wieczoru. Po kilkakrotnej próbie dokładnego stwierdzenia tego nader interesującego faktu dochodzimy do wniosku, że znacznie więcej, niż by się to z pozoru wydawało. Ludzka ciekawość zawsze była motorem postępu. I nie ważne czy dotyczy ona istnienia życia na obcych planetach, czy tego, co stanie się z naszym organizmem, gdy dużą ilość piwa popijemy wódką. I czy będziemy jeszcze zdolni sobie rano przypomnieć, jak się nazywamy.
Zawsze podziwiałem ludzi, którzy porywają się na wielkie rzeczy, próbując określić granicę wytrzymałości swego organizmu. Jedni wspinają się po Himalajach, albo odmrażają sobie stopy próbując dotrzeć na biegun południowy. Inni zamykają się w statkach kosmicznych i pozwalają wystrzelić na orbitę okołoziemską z przyspieszeniem bliskim dawce śmiertelnej. Ale jest też wielu anonimowych bohaterów, o których się nie mówi. Których nazwiska nie wymienia się w gazetach ani w książkach, a którzy każdego dnia badają na własną rękę zdolność człowieka do znoszenia rozmaitych rzeczy. Nie wspierani jakimikolwiek dotacjami rządowymi, nie poparci żadnymi naukowymi dysertacjami, z dala od telewizyjnych kamer, badają np. jak dalece można nic w życiu nie robić, zanim człowieka szlak nie trafi. Przesiadując na chodniku, z butelką wina, przy minus 25 stopniach Celciusza sprawdzają, w którym dokładnie miejscu ich organizm odmówi posłuszeństwa. Usiłują ustalić, co się z nimi stanie, gdy zjedzą trzy kolejne posiłku w McDonaldsie. Jaki wpływ na ich umysły będzie miało regularne oglądanie telewizji i słuchanie hip hopu. By oswoić się z groźną i przerażającą tajemnicą nie wachają się ożenić albo wyjść za mąż. Płodząc kolejne dzieci badają wpływ hałasu i braku snu na zdrowie psychiczne dorosłego człowieka. Decydując się na spędzenie 30 lat z tą samą osobą usiłują stwierdzić, jak dużo jesteśmy zdolni znieść zanim popełnimy samobójstwo. Dlaczego tak mało mówi się o heroizmie tych osób? Dlaczego nie stawia się im pomników i nie podkreśla ich bezinteresownego poświęcenia dla dobra nauki i zrozumienia natury ludzkiej?
Ostatnio wiedziony dobrym przykładem też postanowiłem dołożyć jakąś skromną cegiełkę do tego wszystkiego. Dać coś wreszcie z siebie, zamiast czekać z założonymi rękami, aż ktoś zrobi coś za mnie. I dopiero próbując podążać tą drogą uzmysłowiłem sobie, jak jest ona niewdzięczna. Ludziom się wydaje, że stoczyć się jest łatwo. Że nic prostszego jak rozpić się i zmarnować sobie życie. Że każdy ma w sobie bydle, które tylko czeka aż wypuścimy je na wolność. Nic bardziej błędnego. Parszywość charakteru i skłonność do autodestrukcji trzeba w sobie rozwijać powoli i konsekwentnie. To jest proces wieloletni i wcale nie koniecznie zakończony pełnym sukcesem. W każdym człowieku jest wiele pozytywnych skłonności, które należy stopniowo wyeliminować. Jest tam pewna szlachetność i konstruktywność, które nawet gdy wiedziemy życie kompletnie na pozór jałowe, czasem złośliwie podnosi głowę. Szepcze nam do ucha, byśmy bardziej dbali o siebie i zastanowili się nad swoim życiem. Musimy to w sobie zdusić! Musimy powiedzieć „nie” tym złośliwym podszeptom, które starają się nas ściągnąć na dobrą drogę. Wierzę w to, że ciężką, codzienną pracą, każdy jest w stanie spaść naprawdę nisko. Że skupiając się odpowiednio uda nam się zamienić swe życie w kompletną katastrofę. Oczywiście niektórzy mają organizmy silniejsze od innych. Nie każdy niestety jest stworzony do tego, by codziennie imprezować i nie dosypiać. Każdy ma inną pojemność i zdolność do podniesienia się rano z łóżka. Dlatego nie porywajmy się od razu na Mount Everest. Stawiajmy sobie mniejsze cele. Skupmy się najpierw na małych podłościach. Pijmy co drugi dzień. Zdradzajmy się, ale zachowujmy pewne pozory. W końu nie od razu przecież Rzym zbudowano.
Życzę z całego serca wszystkim powodzenia na tej trudnej i wyboistej drodze. Pamiętajcie, że jestem z wami ciałem i duszą.