Archiwum kwiecień 2008


kwi 30 2008 Polacy zagranicą
Komentarze (1)

Ostatnio uzmysłowiłem sobie, że chociaż jestem Polakiem na emigracji, nie wykazuję jednak typowych cech Polaka na emigracji. Świadczy o tym poniższa lista: 

1.       Moja emigracja nie jest zarobkowa, czyli wcale nie jestem tu dla pieniędzy.

2.       Nie odkładam wszystkich zarobionych pieniędzy na konto, nie wysyłam ich do rodziny do Polski, nie zbieram na mieszkanie ani na samochód w kraju.

3.       Nie wynajmuję najgorszego lokum w najgorszej dzielnicy po to, żeby zaoszczędzić jak najwięcej.

4.       Nie płaczę ilekroć myślę o Polsce, wspomnienie małopolskich wierzb nie wywołuje we mnie większych emocji.

5.       Nie uważam że wszyscy Irlandczycy to idioci, a wszystkie Irlandki są brzydkie jak noc.

6.       Potrafię się posługiwać językiem angielskim.

7.       Nie wykonuję pracy która jest dwa piętra poniżej mojego wykształcenia.

8.       Nie uważam żeby wyjście do pubu, night clubu albo kina było nieodpowiedzialną rozrzutnością.

9.       Nie uważam żeby kupienie rzeczy trwałego użytku było pozbawione sensu w sytuacji kiedy za parę lat mogę się stąd wyprowadzić.

10.    Nie czuję się wykorzystywany przez swojego pracodawcę i traktowany gorzej dlatego że jestem Polakiem.

11.    Nie opowiadam znajomym i rodzinie w Polsce ukolorowanych historii o swoim życiu na emigracji.

12.    Nie uważam żeby praca i pieniądze które zarabiam były najważniejszymi elementami mojego życia.

13.    Nie uważam żeby wzięcie domu albo samochodu na raty było szczytem głupoty.

14.    Nie mam zwyczaju krytykowania kraju w którym mieszkam i pracuję.

15.    Nie robię zakupów w najtańszym supermarkecie w okolicy i nie wiem ile dokładnie kosztuje chleb, mleko i litr wody mineralnej.

16.    Nie mam zwyczaju przywozić ze sobą 10kg mięsa ilekroć lecę do Polski.

17.    Nie uważam żeby Polska jest jedynym miejscem na świecie w którym można pójść do dentysty.

18.    Nie umrę jeżeli przez tydzień nie zjem polskiej kiełbasy.

19.    Nie uważam by najlepszym sposobem spędzania wieczorów było branie nadgodzin w pracy.

20.    Nie mam zwyczaju spotykania się z grupą Polaków i upijania do nieprzytomności spirytusem.

21.    Nie dostaję ataku szału ilekroć spotykam się z negatywną opinią o Polsce wśród Irlandczyków.

22.    Nie noszę długiej zimowej kurtki w maju, rękawiczek, czapki ani parasola.

23.    Nie chodzę na zakupy z reklamówką ani z plecakiem.

24.    Nie dziwię się ilekroć zobaczę że w łazience ciepła i zimna woda leją się z oddzielnych kranów.

25.    Nie siedzę wieczorami w domu gapiąc się na cztery programy irlandzkiej publicznej telewizji, w której nie ma z reguły nic do oglądania.

26.    Nie uważam żeby w Irlandii nie dało się żyć bo stale pada.

27.    Nie wpadam w panikę ilekroć muszę załatwić jakąkolwiek sprawę w urzędzie.

28.    Nie sądzę by ktoś miał prawo mną pomiatać, bo jestem Polakiem i nie posiadam żadnych praw.

29.    Nie uważam by pójście do restauracji albo pubu na obiad było finansowym szaleństwem.

30.    Nie twierdzę że wszystko co jest w Polsce jest lepsze i ładniejsze.

31.    Nie używam wyłącznie Skype’a by rozmawiać z Polską, bo jest on bezpłatny.

32.    Nie narzekam na wszystko jak tylko spotkam jakąkolwiek inną osobę z Polski. 

Wszystko to czyni ze mnie baaardzo dziwną osobę.

leppus_28   
kwi 30 2008 Monika
Komentarze (0)

Jakieś dwa tygodnie temu poznałem Monikę. Jest bardzo ładna, ma niezły tyłek i porusza się jakby była na sprężynkach. Gdy na nią patrzę zupełnie nie mogę się skupić. W czasie rozmowy odpowiadam na pytanie, które padło 15 minut wcześniej, albo też całkowicie zamieram. udając że mnie nie ma. A zwykle nie zdarza mi się, żebym zapomniał języka w gębie, wręcz przeciwnie. Zapytany o swoje życie lub poglądy na dowolny temat, zaczynam jak na zawołanie sypać całymi tonami bezużytecznych detali, nie ma we mnie nawet cienia zażenowania. Opowiadam o swoich łóżkowych niepowodzeniach jakby to była relacja z zawodów piłki nożnej. Chętnie opowiadałbym o menstruacjach i skrobankach, gdybym był kobietą. W takich momentach moje życie, choć nigdy nie podejrzewałem je o to, okazuje się historią bogatą i wielowątkową, niczym rozwinięcie dziesiętne liczby niewymiernej, stale ujawniające drugie, trzecie i dziesiąte dno coraz to śmielszych interpretacji, nieskończenie rozgałęziające się i wywijającą takie zawijasy, że sam się w tym chwilami gubię. Nie chodzi o to, że zmyślam. Nie w tym rzecz, chociaż nie sądzę żebym kiedykolwiek powiedział jakiejś kobiecie prawdę w jakimkolwiek względzie. Po pierwsze nie wiem co miałbym tym niby osiągnąć, a po drugie nie uważam by kobieta była biologicznie zdolna do jej zniesienia. Dlatego też nawet zapytany o imię kłamię jak najęty, w sposób godny lepszej sprawy. Z Moniką jest podobnie. To znaczy usiłuję ją nabierać, drażnić się z nią, prowokować, bo tak rozumiem istotę związków między mężczyzną i kobietą, ale pierwszy raz w życiu widzę, że mi to nie idzie. Cokolwiek bowiem wymyślę, ona przebija mnie czymś tak okrutnie pozbawionym sensu i kontekstu, tak beznadziejnie i nieuleczalnie głupkowatym, że aż zaczynam się nad tym poważnie zastanawiać, co mi się rzadko zdarza. Jak się wydaje problem polega na tym, że Monika jest osobą całkowicie pozbawioną jakichkolwiek zahamowań, a w swoich poglądach na świat i ludzi jest bardziej liberalna od Markiza de Sade, co mnie trochę przeraża. Po każdej rozmowie z nią wracam do domu osowiały i zupełnie zbity z tropu, mrucząc pod nosem „dokąd ten świat zmierza, do jasnej cholery” i rozpatrując możliwość natychmiastowego i definitywnego przejścia na islam. A możecie mi wierzyć, nie jestem staroświeckim prykiem, nie mam mdłych, tradycjonalistycznych poglądów na kwestie miejsca kobiety w społeczeństwie. Nie uważam, że miejsce niewiasty jest przy garach, a powinnością mężczyzny zarabianie pieniędzy. Już raczej odwrotnie. Zasadniczo sądzę, pomimo tego co sądził na ten temat Nietzsche, że kobieta stworzona jest do miłości, a mężczyzna nie bardzo wiadomo po co, ale nie jestem jakoś przesadnie przywiązany do tego poglądu. Prawdę mówiąc to w ogóle nie uważam, żebym miał jakiekolwiek poglądy na jakiekolwiek tematy. Mogę zaprezentować dowolną postawę, w zależności od potrzeb wynikających z konwersacji, oraz tego, na co mam w danym momencie ochotę. A już na pewno nie mam uczuć, które można by urazić. To znaczy tak myślałem dopóki nie poznałem tego Behemota w kobiecej skórze. Ta kobieta zachwiała moją, i tak wątłą wiarę we własne siły i samego siebie. Zacząłem się garbić i jąkać. Łapię się na tym, że się ślinię, choć nie robiłem tego od wczesnego dzieciństwa, a przed wysiadaniem z autobusu mam nieprzyjemny zwyczaj kopania w łydkę pierwszego z brzegu mężczyznę w garniturze. Co się ze mną dzieje? Może jestem chory? Poszedłem do lekarza, ale bałem się wejść do przychodni. Zacząłem odczuwać lęki wobec najprostszych rzeczy: samochodu, ludzi, mojego własnego psa, szczoteczki do zębów. Boję się usiąść w fotelu, przeraża mnie śpiew ptaków, różowy kolor oraz liczby od trzynastej do siedemnastej. Gdy dzwoni Monika podnoszę słuchawkę i mówię, że mnie nie ma, co jest dosyć głupie.

          Wreszcie jednak wziąłem się w sobie i w przypływie niepohamowanej desperacji idę by się z nią spotkać. Po trzech godzinach przed lustrem ubrany jestem z niewyszukanym smakiem rumuńskiego sprzedawcy warzyw, podkrążone oczy znamionują iż znajduję się na skraju fizycznego i nerwowego wyczerpania. W barze, gdzie się umówiliśmy, siadam w kącie i nie robię nic poza nerwowym przeczesywaniem włosów. Czuję się całkowicie bezbronny. Najmniejszy podmuch wiatru jest w stanie mnie przewrócić, najbardziej niewinne spojrzenie wywołuje burzę porównywalną z zabójstwem Arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie w 1914. Gdy podchodzi barman czepiam się jego rękawa i rozpaczliwie proszę go, by nie zostawiał mnie samego. Gdy wreszcie zjawia się Monika, znajduje mnie pod krzesłem, co jak zwykle bierze za żart z mojej strony. Siada przy mnie, jest swobodna, daje mi całusa prosto w usta, poprawia kołnierzyk, zamawia kawę (dla niej) i herbatę (dla mnie), siedzi, ja też siedzę, chociaż ona siedzi jakoś bardziej. Zaczynamy z braku sensownych tematów mówić o Gombrowiczu. Krzesło, jedno krzesło, drugie krzesło, stół, herbata, kawa, kelner, cisza. Milczymy trochę, ona siedzi, ja też siedzę, trochę się wiercę, by zdobyć przewagę, cisza, wreszcie ona zaczyna mówić o sobie. Mówi o swojej pracy, opowiada, jak jej jest, czy jest szczęśliwa, czy się nudzi, czy dostrzega sens w beznadziejnej krzątaninie która z niewiadomych przyczyn wypełnia naszą smutną ludzką egzystencję. Ja usiłuję się skupić na jej słowach, ale nie potrafię. Nie mogę zrozumieć ani słowa z tego co do mnie mówi, w ogóle nie mam wrażenia by mówiła po polsku albo jakimkolwiek innym znanym gatunkowi ludzkiemu języku. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić na czym polega ta jej praca i jakie ma na jej temat zdanie, nie wiem do czego zmierza i nie rozumiem dowcipów, które serwuje co i rusz, gęsto i z polotem. Mimo to udaję, że łapię wszystko, że nic mi nie umyka, że chwytam w mig wszystkie aluzje, niuanse i niedomówienia. Kiwam wymownie głową, uśmiecham się, mrugam okiem, powtarzając w kółko: „tak, wiem jak to jest”. Potem przerywam jej w pół słowa i zaczynam jakąś idiotyczną tyradę, bez ładu i składu, nie bardzo wiadomo o czym, do tego krzycząc i waląc pięścią w stół, by efekt był odpowiednio intensywny. Mieszają mi się najprostsze rzeczy i terminy, mylę obiektywizm z obiektywem, gubię wątki i orzeczenia. Gdy zupełnie tracę rozeznanie w tym, co mówię i wreszcie przerywam, ona stwierdza, że nikt nie rozumie jej tak jak ja i że mogłaby tak siedzieć przy mnie przez całą wieczność. Kwituję to jakimś bliżej nie sprecyzowanym cytatem, który pasuje jak pięść do oka, ale pomyłka ponownie nie zostaje dostrzeżona. Potem prosi bym opowiedział o swojej pracy, ale jej to odradzam. Może dlatego, że jakoś nie przypominam sobie bym w życiu gdziekolwiek pracował. Wtedy ona mówi, że zawsze jestem bardzo zabawny, płacimy i wychodzimy. Do niej. 

        Ona idzie pierwsza, krokiem sprężystym, zdecydowanym, ujmującym, poszczególne elementy jej harmonijnie zbudowanego ciała poruszają się rytmicznie i bez żadnego wysiłku to w górę, to w dół. Ja człapię za nią, niezdarnie, nogi mi się plączą, chociaż pijany nie jestem. Co gorsza ona wcale nie dostrzega mojej fizycznej nieudolności, mego prostackiego grubiaństwa, i ta świadomość powoduje, że staję się jeszcze bardziej zdenerwowany. Gdy jesteśmy na miejscu na usta ciśnie mi się milion zupełnie niepotrzebnych pytań, jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie, w głowie kołacze mi mnóstwo jakichś dziwnych słów, puszczonych samopas. Tymczasem jest miło, światło lekko przygaszone, ja również. Monika wygląda zabójczo, co wywołuje we mnie regularną panikę, ratuje mnie tylko to, że jestem zbyt zestresowany by widzieć wyraźnie. Po chwili dostaję ataku dławiącego kaszlu, o mało nie wymiotując jej na dywan. Ona wykorzystuje moją chwilową niedyspozycję by przenieść się do sypialni, gdzie trochę dochodzę do siebie. Łóżko, lustro, podłoga, sufit, lampa, my. Monika przyciska mnie do ściany i wpija się ustami w moje usta. Nigdy nie umiałem się całować. Zawsze mam wrażenie, że o czymś zapominam, że temu co robię brakuje jakiegoś kluczowego elementu, który powoduje, że nie może to spełnić nawet minimalnych standardów. Mimo to pocałunek trwa dalej i nie zapowiada się, żeby się skończył. Tymczasem ręce Moniki wędrują w coraz to bardziej interesujące części mojego wątłego i zaniedbanego ciała. Prawdę mówiąc zawsze się tego obawiam, bo mam nieliche łaskotki. Moje ciało jest stworzone do wszystkiego, tylko nie do miłości. Co innego jej. Ona czuje się w tej chwili jak przysłowiowa ryba w wodzie. Zdejmuje koszulkę w taki sposób, jakby całe życie trenowała tylko ten jeden ruch, co zresztą jest dość prawdopodobne. Piersi ma nieduże, kształtne, sterczące, przynajmniej z tego co udało mi się z pobieżnego rzutu oka wyegzemplifikować. Nie wiem czy to właściwe słowo, prawdę mówiąc nie mam pojęcia czy w ogóle jest coś takiego, ale musicie mi wybaczyć, bo jestem zbyt zdenerwowany i zajęty tym, by nie pokazać że jestem zdenerwowany. Na dodatek nie byłem z kobietą już z 2 miesiące i mam lekką tremę. Choć nigdy nie byłem biegły w tych sprawach boję się, że dodatkowo wyszedłem z wprawy. Takie długie okresy celibatu bardzo zaburzają pracę moich hormonów. Zaczynam się rozglądać za facetami. Mam też erotyczne sny dotyczące zawodniczek sumo i hydrantów. Dlatego teraz nerwowo usiłuję sobie przypomnieć lokalizację co ważniejszych organów oraz kolejność jaką powinny po sobie zajmować, zdając sobie sprawę, że i tak mi się jak zwykle wszystko pomiesza. Teraz Monika usiłuje zdjąć ze mnie moją koszulkę, co nie jest proste, gdyż bronię się zawzięcie i z poświęceniem. Co jak co, ale widok mnie bez koszulki nie zaliczam do największych atrakcji tego najpiękniejszego ze światów. W takich chwilach zaczynam intensywnie żałować, że nie poświęcam przynajmniej 3 godzin dziennie na ćwiczenia na siłowni lub bieganie długodystansowe. Albo przynajmniej godziny. Albo w ogóle cokolwiek. Tak czy owak nie wygląda to najlepiej, to znaczy moje części ukryte, co być może trudno w pierwszym momencie zaakceptować, są dalece mniej atrakcyjne od części widocznych. Ja się do siebie jakoś już przyzwyczaiłem, choć zajęło mi to całe lata i wciąż nie jestem do końca zasymilowany ze swoją własną osobą, natomiast jeżeli ktoś zobaczy mnie raptownie, do tego na trzeźwo, to może być to dla niego lekki wstrząs. Próbuję więc tłumaczyć jej, żeby dla dobra sytuacji rozbierała mnie powoli, ale ona nie chce o tym słyszeć. Z niewiadomych dla mnie przyczyn jest strasznie podniecona, co wyraźnie potęguje jej siły fizyczne. Dzięki temu dość szybko udaje się jej mnie obezwładnić i zedrzeć ze mnie górę, na czym co gorsza, wydaje się nie poprzestawać. Prawdopodobnie wychodząc z błędnego założenia, że gdzie indziej znajdzie coś godnego uwagi. Pozwalam sobie wyrazić publicznie swe wątpliwości na ten temat, twierdząc zgodnie z prawdą, że niestety czym niżej tym gorzej. Ale nic nie może mnie już uratować. Po chwili stoję przed nią nagiusieńki, jak Adam feralnego dnia. Monika przygląda mi się teraz z ornitologicznym zainteresowaniem, jej wzrok jest wyjątkowo nietaktowny. Usiłuję zachować chłód i godność, jakbym był już w takiej sytuacji tysiące razy, ale nie bardzo mi to wychodzi. To znaczy ja jestem chłodny, mam przed oczami ostatnie plenum KC PZPR, ale mój dół wręcz przeciwnie. Mój członek tak się postawił, że nie widziałem go jeszcze w takim stanie. Zresztą nikt nie widział. Nie wiem co mu odbiło, ale udaję że to normalna reakcja fizjologiczna organizmu w takim momencie. Staram się sprawiać wrażenie całkowicie opanowanego, dla niepoznaki rzucam kilka uwag krytycznych na temat współczesnej literatury żydowskiej, ale chyba trochę przesadziłem, bo wyszło to jakoś sztucznie. Na szczęście do Moniki nie dociera nawet połowa z bredni, które wygłaszam, zajęta jest bowiem znacznie istotniejszymi rzeczami. Postanowiłem że nie będę jest specjalnie pomagał, bo też szło jej samej całkiem nieźle. Ja przede wszystkim usiłowałem zachować powagę, bo najgorsze to wybuchnąć śmiechem w samym środku seksualnego aktu, który jak wiadomo jest czymś całkowicie poważnym i żartów z samego siebie nie lubi.

leppus_28   
kwi 30 2008 Jo
Komentarze (0)

Działo się to zaledwie miesiąc po śmierci Jo. Jeszcze dość regularnie nawiedzała mnie we śnie. Zasypiałem i znów byliśmy razem, tak jak przez poprzednie 13 lat naszego małżeństwa. Co sobotę chodziłem na jej grób, siedziałem na ławce, dzieląc się z nią myślami i przeżyciami minionego tygodnia. Potrafiłem tak przesiedzieć parę godzin, kilkakrotnie wyganiał mnie stamtąd zmierzch.

Chwilowo praca przestała mnie bawić, choć odmówiłem wzięcia dłuższego urlopu, który zaproponował mi szef. To byłoby zbyt stereotypowe. Zresztą – czułem się dobrze. Od czego miałem odpoczywać? Ci, którzy widzieli mnie już pogrążonego w obezwładniającej rozpaczy byli srodze zawiedzeni. Wyglądałem jak zawsze czysto i schludnie, do biura przychodziłem punktualnie, gdy coś mówiłem wątek nie uciekał mi jak u chorego na Alzheimera. Biorąc pod uwagę fakt, że Jo była dla mnie wszystkim, jej śmierć zniosłem bardzo dobrze. Zresztą wciąż czułem jej obecność, niemal fizycznie. W szafie wciąż wisiały jej ubrania (co niby miałbym z nimi zrobić?), a w słoiczku w łazience stała jej zielona szczoteczka do zębów. Spałem po swojej stronie łóżka, a gdy kładłem się spać mówiłem, jak zawsze, „dobranoc kochanie, słodkich snów”. Trudno uwolnić się od tylu lat nawyków.

Najbardziej lubiłem śnić, bo wtedy przychodziła do mnie. Choć nic nie mówiła, tylko uśmiechała się i patrzyła mi w oczy. Ja podbiegałem do niej, chwytałem ją za rękę i mówiłem, gorączkowo, by powiedzieć jak najwięcej. Co nowego, co u mnie, jak sobie radzę bez niej. I trzymałem ją mocno, by jeszcze chwilę przy mnie została. Ona kiwała głową, że wie wszystko i przykładała palec do ust, bym już nic nie mówił. Potem prosiłem, by wróciła, że jutro będą na kolację jej ulubione steki, a ona całowała mnie w policzek i nachylała się nade mną by wyszeptać mi do ucha jedno jedyne zdanie: „kochany, dlaczego mnie zabiłeś?”.

Wtedy się budziłem, leżałem z szeroko otwartymi oczami, przestraszony, ciężko dysząc. Starałem się uwolnić od tych słów, odepchnąć je od siebie w najdalsze zakamarki niepamięci, zapomnieć. Wstawałem, odsuwałem żaluzje, przeciągałem się szeroko i rzucałem przelotne spojrzenie na łóżko. „Witaj kochanie, już szósta” mówiłem i szedłem do kuchni, by zrobić śniadanie. Potem, gdy byłem już ubrany i szykowałem się do wyjścia mówiłem jeszcze: „klucz wisi na wieszaku” i wychodziłem. W pracy myślałem głównie o tym, kiedy wreszcie znajdę się w domu. We wtorek kupowałem dwa czerwone goździki. Jo zawsze je uwielbiała. W kwiaciarni mówiłem: „to dla żony”. Facet uśmiechał się ze zrozumieniem. „Musi ją pan bardzo kochać”. „Ponad wszystko” odpowiadałem i gnałem do domu. To wszystko było jak msza, jak celebrowanie naszej miłości. W końcu przysięgałem, że kochał będę zawsze.

W środę kolacja przy świecach. Jo uwielbia, gdy jestem w garniturze. Zawsze mówi, że wyglądam wtedy zabójczo przystojnie. Uśmiechając się pod nosem otwieram czerwone wino i włączam jej ulubiony film na video. Pamiętam jej śmiech w najzabawniejszych momentach. Potem prawie widzę, jak nachyla się nade mną i mówi mi do ucha: „dziękuję”. Sprzątam naczynia i myję je w zlewozmywaku. To był udany wieczór. Kładziemy się spać i zasypiamy złączeni miłosnym uściskiem. „Kochany, dlaczego mnie zabiłeś?”. Jo, proszę cię, nie dzisiaj...

W czwartek spotykam na schodach kolegę. Zaczepia mnie zdawkową wymianą uprzejmości, ale szybko przechodzi do rzeczy. Stara śpiewka: „powinieneś zapomnieć, poznać kogoś, w końcu to już miesiąc czasu”, „mogę dać ci parę ciekawych telefonów”. Odmawiam stanowczo, a gdy staje się natrętny udaję urażonego. „Życie toczy się dalej”, stara się mnie udobruchać, a ja na to: „a kto mówi że nie?”. Znowu proponuje jakąś randkę we czwórkę, więc mu wyjaśniam, że jestem już umówiony. Mruga do mnie konfidencjonalnie niczym ślepy nietoperz i ulatnia się. Tego mi tylko potrzeba: współczujący swat.

W piątek wybieram się do sklepu. Trzeba kupić rzeczy na cały następny tydzień. Chleb, margarynę, trochę wędliny. Herbatę dla mnie i trochę kawy zbożowej dla Jo. Nachodziłem się prawie godzinę żeby znaleźć jej ulubione herbatniki. Kiedy stałem koło wystawy z damskimi ubraniami zauważyłem przepiękny bordowy kostium. Po prostu nie mogłem się powstrzymać. Musiałem go kupić. Na pudle kazałem napisać: „dla kochanej żony w rocznicę ślubu”. Nie ważne, że rocznica dopiero za miesiąc. Do domu wróciłem dopiero po 20-tej. Szybko zrobiłem kolację i położyłem się spać.

Całą sobotę spędziłem przy grobie. Przeczytałem jej aż 4 rozdziały „Moby Dicka”, którego czytała tuż przed śmiercią i nie zdążyła dokończyć. Długo zajęło mi tłumaczenie jej symboliki dotyczącej winy i odkupienia. Przy okazji uprzątnąłem nagrobek i postawiłem nowe znicze. Jo nigdy nie lubiła ciemności. Do domu wróciłem późno, bo po drodze wstąpiłem do baru. Wypiłem kilka głębszych i gdy znalazłem się w przedpokoju byłem już dość mocno wstawiony.

- To ty, kochanie?

- Tak, ja. Jeszcze nie śpisz?

- Oglądałam telewizję. Zdejmij buty, bo znowu pobrudzisz dywan.

Zrobiłem to, co chciała i wszedłem do saloniku. Leżała na łóżku i zajadała herbatniki, w ręce miała książkę.

- Miałeś rację, ten „Moby Dick” jest cholernie wciągający.

Wyjąłem jej książkę z dłoni i położyłem na biurku. A potem kochaliśmy się przez dobre trzy kwadranse. Gdy było już po wszystkim uśmiechnęła się do mnie, nachyliła i wyszeptała: „To było piękne kochanie, ale dlaczego mnie zabiłeś?”.

W niedzielę obudziłem się późno. Budzik, który zapomniałem wyłączyć trąbił od szóstej już chyba z 7 razy. W głowie czułem wszystkie wypite zeszłego wieczora drinki. Wolno poczłapałem do łazienki. Gdy myłem zęby coś zwróciło moją uwagę na szczoteczkę Jo. Wydało mi się, że była inaczej postawiona. Dotknąłem jej włosia i przekonałem się, że jest suche. I czego się spodziewałem? Sam nie wiem. Chlusnąłem sobie wodą w twarz i poczułem, że nieco dochodzę do siebie. Wróciłem do saloniku. Wszędzie było pełno okruszków herbatników i części ubrań Jo. Na biurku leżały dwa egzemplarze „Moby Dicka”. Pozbierałem wszystko i pościeliłem łóżko. Zaraz potem ubrałem się i przyjrzałem się sobie dokładnie w lustrze. „Wychodzę” powiedziałem głośno, „wrócę za godzinę”. „Wracaj prędko”, odpowiedziała.

Aż do wieczora byłem poza domem, ale z czasem coraz bardziej ciągnęło mnie z powrotem. Odwiedziłem starego znajomego, ale rozmowa wyraźnie się nie kleiła. Ostentacyjnie unikał tematu mojej zmarłej żony, a gdy zwróciłem mu na to uwagę, zareagował dość dziwnie. Odniosłem wrażenie, jakby nieco dziwaczał na starość. Do domu wróciłem przed 21-szą. Przygotowałem kolację, śniadanie wyrzuciłem do kosza, a kawę wylałem do zlewu. Czułem się zmęczony, więc prawie bez słowa położyłem się spać. Jo przytuliła się do mnie i głaskała mnie po głowie, jak zawsze, gdy byłem smutny. „Bardzo tęsknię za tobą, Jo” powiedziałem. „Przecież tu jestem, głuptasie”.

Gdy w poniedziałek rano się obudziłem była już na nogach. Najwyraźniej robiła wielkie porządki i wszystko było wywrócone do góry nogami. Gdy przyrządzałem śniadanie rzuciła tylko: „nie słódź tak dużo kawy”, ale w przelocie prawie nie dostrzegłem jej twarzy. Zobaczyłem natomiast, że po kolacji zostały tylko talerzyk i pusta szklanka. Cieszyło mnie, że wrócił jej apetyt. Ubrałem się prawie bez słowa. „Ostatnio prawie nic nie mówisz” powiedziała, gdy już stałem przy drzwiach wyjściowych. „Może jesteś chory?”. „Nie, czuję się dobrze” odpowiedziałem. „Za dużo pracujesz” powiedziała figlarnie i podbiegła do mnie, by pocałować mnie w policzek. Gdy przycisnęła mi usta do twarzy szepnęła ledwo dosłyszalnie: „dlaczego zepchnąłeś mnie ze schodów, ty wredny sukinsynu?”. „Co?” zapytałem i złapałem ją za rękę. „Nic”, odpowiedziała i wyrwała mi się. „Chciałam tylko życzyć ci powodzenia”.

Wyszedłem na ulicę, rozpaczliwie próbując pozbierać rozproszone myśli. Tego dnia chodziłem po biurze jakbym był pijany. Zmierzyłem sobie nawet temperaturę, czy aby nie mam gorączki. Jeden kolega z pracy popatrzył na mnie i powiedział z uczoną miną: „to może być wirus, byłeś u lekarza?”. Postanowiłem wreszcie wziąć się w garść. Koniec z kwiatami, kolacjami przy świecach i lekturami „Moby Dicka”, koniec wizyt w sklepach z damskimi ubraniami. Jo nie żyje, jest martwa, a ja najwyraźniej odchodzę od zmysłów. Moją decyzję przyspieszyła wizyta u szefa, który dał mi do zrozumienia, że: a. powinienem poradzić sobie ze swymi problemami, b. jestem znakomitym pracownikiem i c. jak nie przestanę mówić do siebie wywali mnie na zbity pysk. Do domu wracałem z wyraźnym postanowieniem zastosowania się do wszystkich jego wytycznych. Pozbierałem ubrania Jo, które leżały na podłodze i włożyłem je do kufra, który stał w spiżarni, a szczoteczkę do zębów wrzuciłem do kosza. Położyłem się do łóżka, a zanim zasnąłem napisałem w zeszycie jakieś 20 razy: „nie zabiłem jej, to był wypadek”.

W nocy śnił mi się koszmar. Obudziłem się cały zlany potem. Po głowie miotały mi się najgorsze przeczucia. Jakaś wyjątkowo idiotyczna myśl uczepiła się mnie i za nic nie chciała odejść. Postanowiłem przed pójściem do pracy zajrzeć na cmentarz. Było jeszcze ciemno, ale bez trudu odnalazłem właściwą alejkę i właściwe miejsce. W końcu byłem tu nie pierwszy raz. Tym razem jednak wszystko było jakby inne. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale drzewa miały jakiś dziwny kolor. I wiatr wiał nieco inaczej. Stanąłem i patrzyłem przed siebie dobre dwie minuty. Przez plecy przechodził mi dreszcz. Wreszcie wyrwałem się z odrętwienia i pobiegłem do nadzorcy. Zacząłem go wypytywać o wszystko, ale facet wyglądał na zbyt zaskoczonego, by udzielić mi logicznych wyjaśnień. W końcu przekonałem go, by sprawdził w ewidencji. Jo Martins, alejka 34, miejsce 5. Data pogrzebu: 13 października 2001 roku. Te dane powiedziałem z pamięci. W zapiskach ich nie było. „Ten grób ma być zapełniony dopiero za parę dni, proszę pana. Może się szanowny pan pomylił?” „Może” odpowiedziałem i wyszedłem.

Resztę dnia pamiętam jak przez mgłę. Nie miałem ochoty iść do pracy. Przez cały dzień szwendałem się po mieście. Nie mogłem dojść do siebie. Do domu wróciłem, gdy było już ciemno.

- Jak tam w pracy?

- Dobrze.

- A co to? To dla mnie?

Rozpakowała sporej wielkości pudło.

- Jesteś kochany, wiedziałeś, że marzyłam o takiej. Mogę przymierzyć?

- Musisz.

Rozpięła spodnie, które zsunęły jej się aż do kostek.

- Tylko nie podglądaj...

Powoli, zalotnie przebierała się w długą, wieczorową suknię.

- Jeszcze to.- powiedziałem i podsunąłem jej kolczyki i naszyjnik.

- Pamiętałeś o wszystkim.

- Dzisiaj musisz wyglądać doskonale.

- A to czemu?

- Sama zobaczysz. Chodź.

Wziąłem ją za rękę i wyszliśmy z saloniku na piętro. Szła powoli uśmiechając się do mnie. „Kocham cię” powiedziała. „Ja ciebie też” odparłem, po czym mocnym ruchem zepchnąłem ją ze schodów.

leppus_28   
kwi 30 2008 Zbawienie
Komentarze (0)

Na dzisiejszym wykładzie zajmiemy się kwestią zbawienia. Zbawienie to istotne zagadnienie teologiczne. Ze względu na poglądy na tę kwestię wyróżniamy następujące odłamy religijne, pogrupowane w 50 podstawowych grup: 

Pierwsza grupa stanowczo twierdzi, że łysi nie dostąpią zbawienia.

Druga twierdzi, że tylko łysi dostąpią zbawienia.

Trzecia uważa, że pierwsi i drudzy to idioci, a zbawienia dostąpią tylko ci, którzy słyszą dzwonienie w lewym uchu.

Czwarta uważa, że zbawienia nie dostąpią ani łysi ani ci z włosami.

Piąta uważa, że zbawienia dostąpią tylko ci, którzy jedzą fasolkę.

Szósta nie lubi fasolki, ale nie robi z tego problemu, uważa natomiast, że zbawienia nie dostąpią ci, którzy jedzą bób.

Siódma nie zgadza się z piątą, uważając jednak, że zbawienia na pewno nie dostąpią bruneci, blondyni i ryzi.

Ósma zgadza się z poprzednią, z wyjątkiem uwagi na temat ryżych.

Dziewiąta twierdzi, że zbawienia dostąpią wyłącznie oni sami.

Dziesiąta twierdzi, że jeżeli zbawienia dostąpią poprzedni, to oni ze swojego rezygnują.

Jedenasta nie zgadza się z żadną poprzednią.

Dwunasta uważa, że zaparcie jest oznaką boskiej opatrzności.

Trzynasta twierdzi, że seks jest stanowczo zabroniony, zwłaszcza po ślubie.

Czternasta do grzesznych rzeczy zalicza również jedzenie, spanie oraz wszystkie pozostałe czynności życiowe.

Piętnasta twierdzi, że grzeszne jest mówienie o tym, co jest, a co nie jest grzeszne.

Szesnasta uważa, że jedyną drogą do zbawienia jest rytualny autokanibalizm.

Siedemnasta w ogóle nie ma zdania na temat zbawienia, wywołując zgodną nienawiść wszystkich pozostałych.

Osiemnasta to prawnicy.

Dziewiętnasta to kobiety w ciąży oraz inwalidzi.

Dwudziesta uważa, że do zbawienia konieczne jest oglądanie seriali telewizyjnych.

Dwudziesta pierwsza twierdzi, że ziemią rządzą ufoludki.

Dwudziesta druga to całkowici idioci, więc mniejsza o to co twierdzą.

Dwudziesta trzecia uważa, że dla ich zbawienia konieczne jest zabicie wszystkich pozostałych, a zwłaszcza siedemnastych.

Dwudziesta czwarta to nadzy faceci o drobnych stopach oraz kobiety o wyjątkowo dużych piersiach.

Dwudziesta piąta to drobne przedmioty domowego użytku.

Dwudziesta szósta zawiera tylko jednego wyznawcę, do tego niespełna rozumu.

Dwudziesta siódma to katolicy.

Dwudziesta ósma to buddyści.

Dwudziesta dziewiąta to metodyści.

Trzydziesta to wielbiciele znaczków pocztowych oraz dziewczynek do lat 8.

Trzydziesta pierwsza nie zajęła do tej pory stanowiska.

Trzydziesta druga uważa, że zbawienia dostąpią tylko piegowaci (conajmniej 20 piegów widocznych gołym okiem).

Trzydziesta trzecia jest dopiero w fazie wczesnej inicjacji seksualnej i ma wypaczone zdanie na temat zbawienia.

Trzydziesta czwarta to ateiści.

Trzydziesta piąta uważa, że do zbawienia konieczne jest stanie na głowie przynajmniej 5 godzin dziennie.

Trzydziesta szósta trzyma się nieco z boku.

Trzydziesta siódma uważa to wszystko za niesmaczny żart.

Trzydziesta ósma postanowiła sprzymierzyć się z trzydziestą siódmą, żeby nakopać trzydziestej szóstej.

Trzydziestej dziewiątej podoba się osiemnasta i szuka tylko pretekstu, żeby zaciągnąć ją do łóżka.

Czterdziesta jest już za stara na te rzeczy i w związku z tym ma oryginalny pomysł dotyczący zbawienia.

Czterdziesta pierwsza to impotenci.

Czterdziesta druga to świadkowie jehowy.

Czterdziesta trzecia jest dopiero w fazie formowania się.

Czterdziesta czwarta uważa, że to święta liczba i to im wystarcza.

Czterdziesta piąta nie lubi kobiet, woli książki.

Czterdziesta szósta ma wszystko w dupie.

Czterdziesta siódma robi karierę i nie ma czasu na zbawienie.

Czterdziesta ósma jest od dawna na amfetaminie i jest jej bardzo dobrze.

Czterdziesta dziewiąta straciła kontakt z rzeczywistością około 1974.

Pięćdziesiąta jako jedyna zostanie zbawiona, choć nie do końca wiadomo dlaczego akurat ona.

leppus_28   
kwi 30 2008 Śmierci sławnych ludzi
Komentarze (2)

Nie wszystkie śmierci sławnych ludzi były wzniosłe i nadają się do podręczników historii. Oto niektóre wyjątkowo niefortunne: 

Król Polski i Francji Henryk Walezy umarł w wychodku. Zasztyletował go pewien mnich.

Tak samo zmarła caryca Katarzyna Wielka. Padła ofiarą zamachu, zatłuczona mechanizmem wbudowanym w muszlę klozetową.

Król Epiru Pyrrus zginął w bitwie, trafiony dachówką zrzuconą z dachu przez matkę jednego z wrogich żołnierzy.

Dramaturg Ajschylos został według legendy zabity przez żółwia, którego jakiś ptak upuścił mu na głowę z dużej wysokości.

Cesarz niemiecki Barbarossa utonął w rzece podczas krucjaty. Jedna z wersji podaje, że próbował przepłynąć ją w zbroi płytowej.

Książę Mieszko Otyły zmarł z przejedzenia, po zjedzeniu 15 pieczonych kurczaków i popiciu tego winem.

Król Polski Michał Korybut Wiśniowiecki przejadł się kiszonymi ogórkami, które zapił miodem. Według innej wersji zadławił się śliwką.

Król Anglii Jan bez Ziemi zmarł z przejedzenia się brzoskwiniami i cydrem.

Król Szwecji Adolf Fryderyk zmarł po zjedzeniu homara, kawioru, kiszonej kapusty, wędzonych śledzi, 14 porcji mlecznego deseru i popiciu tego szampanem.

Książę Władysław Laskonogi zginął w wieku 70 lat z ręki pewnej niemieckiej chłopki, którą próbował zgwałcić.

Ludwik II zginął uderzywszy się o futrynę, gdy biegł za wieśniaczką i nie zauważył że drzwi są za małe.

Hetman Koniecpolski zmarł miesiąc po ożenieniu się. On miał 50 lat, panna 17.

Marszałek de Saxe zmarł po wizycie ośmiu prostytutek. W akcie zgonu napisano, że przyczyną śmierci było „nadużywanie kobiet” (un surfeit des femmes).

Prezydent Francji Felix Faure zmarł w wieku 58 lat na atak apopleksji gdy 20-letnia kobieta robiła mu loda.

Tak samo zmarł wiceprezydent USA w rządzie Geralda Forda, Nelson Rockefeller.

Król Władysław Jagiełło znany był z wielkiej krzepy i zapobiegliwości (pił tylko wodę z obawy przed zatruciem). Zmarł bo przeziębił się podczas spaceru do lasu, gdzie chciał posłuchać śpiewu ptaka.

Józef Dąbrowski poślizgnął się wysiadając z karocy przed pałacem w Winnej Górze, w wyniku czego otwarła mu się dawna rana na nodze i zmarł z powodu gangreny.

Król Francji Karol VII zmarł po tym jak poślizgnął się na kupie w swoim własnym zamku i uderzył głową o podłogę.

Dydiusz Julian zapłacić każdemu z pretorianów 25 tysięcy sesterców by ogłosili go cesarzem Rzymu. Gdy pojawił się silniejszy pretendent Sewer pretorianie zabili Dydiusza, by przypodobać się Sewerowi. Mówiono potem że nikt nie zapłacić tak dużo za własny pogrzeb.

Car Iwan Groźny zmarł podczas grania w szachy. Najprawdopodobniej go otruto.

Budda zmarł z powodu niestrawności, po zjedzeniu potrawy zwanej „słodyczą wieprzów”.

Wielki wódz Hunów Attyla zmarł podczas nocy poślubnej. Dostał krwotoku z nosa współżyjąc z pewną Germanką.

Słynny mnich Rasputin był niezwykle żywotny. Feliks Jasupow zaprosiwszy go na kolację najpierw go otruł trucizną zawartą w winie i cieście, ale nie wywołała ona żadnej reakcji. Nie mając innego wyjścia zastrzelił go strzałem w pierś. Gdy zszedł do piwnicy Rasputin rzucił się na niego, co zmusiło go do wystrzelenia w niego 15 kul, w tym w głowę i plecy. Potem okładał go jeszcze kijem i kopał, by się upewnić że nie żyje. Następnie włożono go do worka i wrzucono do rzeki. Gdy po paru dniach wyłowiono ciało stwierdzono, że nie zginął od ran, ale utopił się.

Król Anglii Ryszard Lwie Serce został zabity przez kusznika, którego niedługo wcześniej winszował listownie znakomitego oka.

Jakub Sobieski umarł na zawał podczas narady w sprawie wojny z Turcją, bo zbytnio podniecił się koncepcją lansowaną przez króla Władysława IV.

Król Polski Stanisław Leszczyński spalił się podczas odpoczynku na fotelu bujanym. Zapalił się od ognia w kominku.

Król Nawarry Karol Zły spłonął po tym jak medyk owinął go kompresem ze spirytusu, a jeden ze sług przypadkiem upuścił na niego świeczkę.

Mamelucki sułtan Bajbars przygotował truciznę dla pewnego egipskiego dostojnika, który go obraził, a potem przez nieuwagę napił się z jego kubka zanim służba zdążyła go umyć.

Jeden z synów Heroda zmarł na zawał w amfiteatrze, w chwili gdy Żydzi okrzyknęli go bogiem.

Jeden z królów Szkocji kazał wykonać armatę tak wielką, że żaden z jego poddanych nie miał odwagi podpalić do niej lontu. By pokazać że ich obawy są bezpodstawne król sam to zrobił i wysadził się w powietrze.

Generał Konfederatów Thomas Zelikopher zginął zastrzelony przez żołnierzy Unii po tym, jak pomylił ich ze swoimi i zagrzał do walki płomiennym przemówieniem.

Generał Albert Syd Johnson zmarł z upływu krwi podczas bitwy o Shiloach, gdyż nie udało się znaleźć dla niego opaski uciskowej. Po przeszukaniu ciała znaleziono jedną w jego mundurze.

Generał Sedgewick zginął od kuli po tym jak wygłosił do swoich żołnierzy następujące przemówienie: „Wstyd mi za was! Dorośli mężczyźni chowający się przed jedną kulką! Przecież to jasne że nawet słonia nie trafiliby z tej odległości”.

Aktorka Isadora Duncan zginęła jadąc po Nicei sportowym kabrioletem marki Bugatti. Udusiła się gdy długi szal, który miała na szyi wkręcił jej się w szprychy tylnego koła.

Król Francji Henryk II zmarł przebity kopią kapitana swojej własnej Gwardii Szkockiej, bo zachciało mu się pojedynku z nim.

Lord Gort zginął po tym jak mianowano go dowódcą 8 Armii Brytyjskiej, gdy jego samolot omyłkowo wylądował na polu minowym.

Prezydent USA William Henry Harrison zbyt długo przemawiał w czasie swojego zaprzysiężenia, przeziębił się i zmarł 2 tygodnie później.

Filozof grecki Chryzyp umarł ponoć ze śmiechu widząc jak nieporadnie jego osioł próbuje zrywać z drzewa figi.

Ferdynand Aragoński popełnił samobójstwo umierając na sztucznie wywołane zatwardzenie.

Król Jerozolimy Henryk Szampański zmarł wypadając przez okno. Przeżyłby, ale przywaliło go ciało nadwornego błazna-karła, który wypadł za nim próbując go ratować.

Włoski marszałek Italo Balbo został zestrzelony przez własną artylerię przeciwlotniczą nad Tobrukiem.

Najwyższy rangą amerykański dowódca poległy w II Wojnie Światowej to generał Lesley McNair, który zginął od bomb własnych samolotów.

Filozof Heraklit tak dalece nie dbał o własną higienę, że według legendy zjadły go jego własne psy, bo go nie poznały.

Filozof Empedokles zginął wskoczywszy do wulkanu, bo chciał udowodnić niewowiarkom że jest bogiem i nic mu się nie stanie.

Ostatnie zdanie wypowiedziane przez Jana Jakuba Rousseau miało brzmieć: „jak można tak paskudnie fałszować?” i odnosiło się do śpiewającego pieśń żałobną księdza.

Ostatnie zdanie wypowiedziane przez Oscara Wilde’a to: „paskudna tapeta”.

Cesarz Franciszek Józef zapytany o swoje ostatnie życzenie miał powiedzieć: „nie wiem, muszę się wpierw skonsultować z cesarzem niemieckim”. 

leppus_28