Komentarze (3)
Właśnie przeglądam sobie listę lektur obowiązkowych dla polskich szkół, ustaloną w roku 2007, a więc jak mniemam aktualną. Docierając do tych informacji po cichu liczyłem na jakąś rewolucję, ale jak się okazało niesłusznie. Jak widać wszystko idzie do przodu, zmienia się, prócz polskiej szkoły, która dalej, tak jak za moich czasów karmi młodych ludzi zaściankowymi nudziarstwami, które nie są im do niczego potrzebne i które były już anachronizmem kiedy ja chodziłem do szkoły. Po co dzisiejszemu człowiekowi dogłębna znajomość poezji romantycznej, odnoszącej się do czasów nieudanych powstań narodowych, nie jestem w stanie zrozumieć. Co stoi za stawianiem na świeczniku nawiedzonych bredni, które nawet w XIX wieku interesowały wyłącznie Polaków, a dla wszystkich pozostałych ludzi były jedynie przejawem naszego kulturowego zacofania, oto jest pytanie. Ale zacznijmy po kolei. Lektury dla szkoły podstawowej, etap 1. Tutaj sprawa nie wygląda źle, chociaż zaskakuje że osoba lub osoby ustalające listę nie słyszeli np. o „Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla i stawiają ją niżej niż choćby „Doktora Dolittle”. Nie wiem też co robi ksiądz Jan Twardowski wśród klasyki literatury dziecięcej. Ale przejdźmy dalej, bo czym dalej tym jest ciekawiej. Klasy IV-VI. Kto wymyślił żeby katować dzieci „Starą Baśnią” Kraszewskiego – to chciałbym wiedzieć. Być może ta sama osoba która uznała że C.S. Lewis jest więcej wart niż J.R.R. Tolkien, wbrew temu co myśli cała reszta cywilizowanego świata. I czy naprawdę „Księga Dżungli” Kiplinga to ciekawa lektura? Osobiście nie uważam. O popularnych polskich książkach dla młodzieży („Ten Obcy”, „Sposób na Alcybiadesa”, „Wspomnienia Niebieskiego Mundurka”) trudno mi się wypowiadać, bo ich nie czytałem, ale nie sądzę by to były lektury, które koniecznie trzeba znać i należy je postawić obok choćby rewelacyjnych „Bajek Robotów” Stanisława Lema. Czy naprawdę nie ma innych, wartościowych dzieł literatury powszechnej, wartych omówienia, czy też jedynie autorzy listy ich nie znają? Kolejny etap: Gimnazjum. Tutaj dominuje tematyka biblijna. Widzę już w tym zaplanowaną akcję mającą na celu zabicie w młodym człowieku jakiegokolwiek zainteresowania dla słowa pisanego. Jeżeli nie zanudzi go anachronizm „Pieśni nad Pieśniami”, „Hymnu św. Pawła o Miłości” czy nonsensy „Apokalipsy wg. Św. Jana” (czy naprawdę trzeba omawiać to na zajęciach języka polskiego? Nie wystarczy że robi się to na lekcjach religii?), kuratorium przygotowało jeszcze „Pieśń o Rolandzie” i „Antygonę” Sofoklesa, czyli kolejne dzieła do których nikt z własnej woli by dziś nie sięgnął bo i po co. Jest tu jedno dzieło Czechowa, ale o dziwo nie jedna z genialnych sztuk, które zrewolucjonizowały teatr światowy i wciąż zachowują aktualność, ale podrzędne opowiadanie „Śmierć Urzędnika”. Jeżeli autorzy listy chcieliby tu wstawić jakiś przykład rosyjskiej szkoły nowelistycznej to chyba należałoby sięgnąć po dzieła Gogola, który specjalizował się w tej właśnie stylistyce i który bije Czechowa pod tym względem o trzy długości. Jeśli chodzi o literaturę polską to jest tu nieśmiertelna „Bogurodzica”, czyli coś co powinno być przedmiotem zainteresowania wyłącznie specjalistów i co z dzisiejszego punktu widzenia nie posiada żadnych walorów literackich. Jest też jedna powieść Melchiora Wańkowicza, przez którą na pewno żaden gimnazjalista nie przebrnie. I „Dziady cz.II” Mickiewicza, które z pewnością żadnego nie zainteresują w najmniejszym stopniu. Mało kto też przebrnie przez kiczowatość „Krzyżaków” Sienkiewicza. „Balladynę” Słowackiego większość pozna jedynie z opracowań, bo lektura to niezbyt pasjonująca. Jest teszcze Żeromski („Sycyfowe Prace”), pisarz zajmujący bezsprzecznie pierwsze miejsce na liście tych, których znajomość nikomu się już dzisiaj do niczego nie przyda i który nie ma absolutnie żadnego znaczenia literackiego poza granicami naszego kraju. Poza tym poezja, ale koniecznie nie tych autorów którzy są w polskiej poezji najlepsi. Jest więc Herbert i Miłosz, bo tym najłatwiej kogoś zniechęcić do samodzielnego myślenia, ale brakło miejsca dla prawdziwych artystów takich jak Staff czy Leśmian. Jest za to ponownie ksiądz Twardowski (z listy wynika że to pierwsza postać polskiej literatury), Kazimierz Wierzyński i Tadeusz Różewicz, autor świetnego dramatu „Kartoteka” i kilku ciekawych prowokacji literackich, ale poeta bardzo przeciętny. Wreszcie lektury dla liceum. Możnaby się spodziewać że pojawią się tu rzeczy naprawdę ciekawe i inspirujące, ale jak się okazuje niekoniecznie. Zdaniem speców od literatury, którzy rządzą edukacją naszych dzieci, najważniejsze dla ich rozwoju wciąż są: „Bogurodzica” (ile można wałkować taki krótki utwór?), Kochanowski, Piotr Skarga, pieśni Ignacego Krasickiego (autora zabawnych bajek i utworów satyrycznych, ale niezbyt wybitnego poety poważnych dzieł) czy Stanisława Staszica (co to ma wspólnego z literaturą?). Jest też kuriozum w postaci wczesnego dziełka Mickiewicza „Konrad Wallenrod”, które powinniśmy raczej schować głęboko żeby nikt tego nie widział, a nie dawać młodzieży do czytania. Jest „Kordian” Słowackiego, jakby nie miał on w dorobku ciekawszych rzeczy (choćby „Horsztyńskiego”). Jest „Nie-Boska Komedia” Krasińskiego, kolejne „wielkie” dokonanie polskiego romantyzmu, które czytują już tylko uczniowie i to tylko dlatego że muszą. Jest „Lalka” Prusa, szczytowe osiągnięcie prozy psychologicznej zacofanej pod tym względem literatury polskiej przełomu wieków, ale z punktu widzenia literatury światowej dziełko nic nie znaczące, a przy tym pełne bredni i uwag antysemickich. Są „Chłopi” Reymonta, bo jak rozumiem „Ziemia Obiecana” byłaby zbytnio na czasie. Są dwie kolejne powieści Żeromskiego. Są i to w całości monumentalne i sztampowe dokonania Sienkiewicza („Quo Vadis”, „Potop”), co spowodowało że brakło miejsca dla choćby jednego całego utworu tak niezwykłego pisarza jak Bruno Schulz. I żeby było śmieszniej nie ma tutaj „Sanatorium pod Klepsydrą”, jednego z nielicznych dokonań polskiej literatury będącej ewenementem w skali światowej. Zamiast nich są wczesne „Sklepy Cynamonowe” (we fragmentach). Jest zaledwie jedna sztuka Mrożka i to ta stosunkowo mało porywająca („Tango”), choć prosiłoby się np. o „Emigrantów”, w sytuacji gdy zjawisko emigracji stało się u nas doświadczeniem powszechnym. Jest „Pamięć i Tożsamość” Jana Pawła II, kolejne niewątpliwe dzieło, które koniecznie trzeba omawiać na lekcji języka polskiego. O dziwno wybór literatury powszechnej jest niezwykle zawężony. Nie wiadomo też dlaczego ktoś wcisnął w ten zawężony wybór pieśni Horacego, jakby nie było innych, lepszych przykładów poezji antycznej, jak choćby „Eneida” Wergiliusza. Są „Cierpienia Młodego Wertera” Goethego, utwór ciekawy jedynie ze względów historycznych, a zajmujący miejsce arcydzieła jakim jest „Faust”. Jest jedna sztuka Szekspira, ale nie ta która powinna być. „Makbet” nie umywa się bowiem ani do „Hamleta” ani do „Króla Leara”. To samo, tyle że jeszcze gorzej, jest z Josephem Conradem. To autor kilku świetnych powieści i opowiadań, zwłaszcza „Jądra Ciemności” i „Smugi Cienia”. Niestety wciąż ciąży na nim przekleństwo „Lorda Jima”, książki wprost okropnej do czytania, której nie da się jednak usunąć z umysłów rozmaitych akademickich znawców. Z kolei „Robinson Cruzoe” Defoe to lektura, która powinna być omawiana, ale w młodszych klasach, bo to typowa lektura dla dzieci, a nie poważne dzieło. „Listy starego diabła do nowego” C.S. Lewisa mnie zaskoczyło, bo nie znam tego, ale znów. Nie sądzę by C.S. Lewis stał się nagle autorem, którego dogłębna znajomość była konieczna. I na koniec lektury w zakresie rozszerzonym. „Pamiętniki Soplicy” Rzewuckiego – hehe. „Szewcy” Witkacego zaledwie we fragmentach (może ocenzurowani?), za to żadnych jego rewolucyjnych powieści, bo zapewne nazbyt nieprzyzwoite. Z Gombrowicza jedynie „Ferdydurke” i żadnej poważnej powieści Lema. Za to sporo utworów polskiej literatury zupełnie wtórnych: nudziarstwa Myśliwskiego, Odojewskiego, Libery, nonsensy Mackiewicza. Są tu też „Wyznania” św. Augustyna, chyba z konieczności umieszczenia jakiegoś dzieła religijnego z kręgu literatury powszechnej. Sądzę że lista powyższa nie jest zbyt odległa od mojej osobistej listy tych lektur, które najspokojniej w świecie można pominąć przy zapoznawaniu się z dziełami literackimi. A przecież jest sporo dzieł błyskotliwych, zajmujących się tematyką, która mogłaby zainteresować młodych ludzi. Dlaczego nie ma tu choćby „Buszującego w Zbożu” Salingera, „Wilka Stepowego” Hessego czy „Głodu” Hamsuna? Dlaczego nie zaprezentować młodzieży wybitnych dokonań satyrycznych, jak choćby „Trzech Panów w Łódce” Jerome’a czy „Gargantuę i Pantagruela” Rabelaisa? Te pytania (i nie tylko te) pozostają niestety bez odpowiedzi.