Archiwum 28 stycznia 2009


sty 28 2009 Sport to zdrowie
Komentarze (1)

Nigdy nie rozumiałem ludzi, którzy z chęci zapewnienia sobie rozrywki robią rzeczy niebezpieczne. Wspinają się po skałach, wchodzą do nie zabezpieczonych jaskiń albo jeżdżą na sportowych motocyklach. Świadomość, że mógłbym sobie zrobić krzywdę robiąc coś, co sam sobie z nudów wymyśliłem, działa na mnie paraliżująco. Poza tym mam już swoje lata i staram się eliminować z mojego życia te aktywności, które zakończyć się mogą otwartymi złamaniami z przemieszczeniami. Powiedzmy, że jak człowiek za dużo widział, to nie jest już taki odważny. Za młodu bardziej byłem skłonny podejmować rozmaite wyzwania, a i muszę nieskromnie powiedzieć, że w niektórych konkurencjach sportowych osiągałem całkiem interesujące wyniki. Jestem np. posiadaczem rekordu wszechczasów miasta Szczyrk, jako osoba mająca najmniejsze pojęcie o narciarstwie, której kiedykolwiek udało się zjechać z samej góry. Kto to widział na własne oczy, ten chyba do końca swoich dni tego widoku nie zapomni. Choć może wolałby jednak zapomnieć. Niewątpliwie trzeba było tego dnia wielu nadzwyczaj skomplikowanych zbiegów okoliczności, bym wyszedł z tego żywy. Idąc dalej nie sądzę, by ktokolwiek miał gorszy ode mnie wynik biegu na 100 metrów. Nikt też zapewne nie pchnął piłką lekarską tak blisko. Kiedyś, gdy próbowałem przeskoczyć w szkole przez kozła, mój skok był jeszcze długo przywoływany przez naszego nauczyciela WF-u jako przestroga dla wszystkich. I to, do czego może doprowadzić całkowita bezmyślność.

 

Tak więc talentu mi nie brakuje, gorzej z chęciami. Ich brak powoduje, że ostatnimi czasy jedynym sportem, który uprawiam, jest piłka nożna. Trzeba jednak zaznaczyć, że granie w piłkę z Irlandczykami, to zdecydowanie sport ekstremalny. Kto tego nigdy nie obserwował, nie jest w stanie sobie tego wyobrazić. Połamane nogi, pozrywane wiązadła w kolanach, wybite zęby, to tylko niektóre atrakcje, które czekają cię, gdy tylko nieopacznie zgodzisz się wziąć w tym udział. Tudzież raz zacząłeś, a potem nie możesz już się z tego wykręcić (to mój przypadek). Gdy po jakimś meczu nie ma przynajmniej 2-3 poważnych kontuzji, jest on uznawany za nieważny. By mieć pełny obraz sytuacji, trzeba wziąć jeszcze pod uwagę poziom irlandzkiej służby zdrowia, od której lepiej trzymać się z daleka. Jeżeli np. kość wystaje ci z nogi, to bynajmniej nie oznacza, że jest to poważny przypadek, wymagający natychmiastowej pomocy lekarskiej. Lub chociażby podania środków przeciwbólowych. Reasumując sądzę, że wspinaczka bez zabezpieczenia nie jest tak niebezpieczna, jak kopanie piłki z tymi ludźmi. Ja osobiście jestem tu już przeszło trzy lata i nie licząc jednego skręcenia to, odpukać, wychodzę z tego jakoś bez szwanku. Chociaż trudno by mi było wytłumaczyć w jaki sposób. I jestem jedynym Polakiem, który to przeżył. Dwóch miało operacje zszycia zerwanych wiązadeł, a pozostali sami zrezygnowali przerażeni tym, co zobaczyli. I pewnie samo wspomnienie wywołuje w nich wstręt do tego sportu.

 

Sam sposób grania też bardzo odbiega od tego, co można zobaczyć w Polsce. Tutaj nikt się nie oszczędza. Liczy się tylko wygrana. Dlatego, gdy chcesz komuś odebrać piłkę musisz się liczyć ze wszystkim, włącznie z urwaniem nogi. Przy czym zastanawiające jest to, że oni wszyscy poza boiskiem są bardzo grzeczni i spokojni. Mówią „przepraszam”, „dziękuję” i puszczają cię w drzwiach, jak chcesz przejść. Tylko jednak znajdą się na murawie, zmieniają się nie do poznania. Ten sam gość, który wcześniej podawał ci rękę z serdecznym uśmiechem, teraz jest gotowy bez mrugnięcia oka kopnąć cię z całej siły w nogę, albo walnąć łokciem, kiedy będziesz przebiegał. Jest jak doktor Jekyll i mr. Hyde. Mecz się kończy i znowu jest sobą. Podchodzi i przeprasza za to, że zrobił ci na nodze 10-centymetrowej wielkości szramę, wjeżdżając w ciebie metalowymi korkami bez jakiegokolwiek uzasadnienia. Oczywiście uśmiecham się pokazując, że nic się nie stało. A w domyśle, że przy najbliższej okazji zrobię mu to samo. Próba przekonania ich, że można podejść do sprawy nieco inaczej, na większym luzie, bardziej bawiąc się tym całym graniem, nie ma sensu. Łatwiej przecisnąć się przez dziurkę od klucza niż przekonać Irlandczyka do czegokolwiek. Oni nie po to przez 600 lat bili się z Brytyjczykami i nie po to przeżyli głód ziemniaczany, żeby im teraz ktoś mówił, w jaki sposób mają grać w piłkę. Im się nie da nic wytłumaczyć. Tak samo jak się nie da ich złamać. To jest ich cecha narodowa. Tak jak dyscyplina u Niemców, albo marudzenie u Polaków. I to jest bardzo pozytywne, i to mi się bardzo podoba. Przynajmniej dopóki jakiś gnojek, w zgodzie z tą swoją cechą narodową, nie wyśle mnie z hali sportowej bezpośrednio do szpitala. Co jest zresztą bardzo prawdopodobne.

leppus_28