Archiwum 12 lutego 2009


lut 12 2009 Być kobietą, być kobietą
Komentarze (13)

Ostatnio ilekroć jestem w jakimś nocnym klubie, albo mówiąc inaczej na dyskotece, wychodzę stamtąd wkurzony i poirytowany. Przy czym zdziwicie się. Wcale nie chodzi mi o to, że nie udaje mi się nikogo poderwać. Ani o intelektualny i moralny upadek otaczającego mnie świata. Prawdę mówiąc tego typu sprawy nie zajmują mnie bardziej niż to, kto wygra debla w najbliższym Wimbledonie. To, co mnie wkurza to fakt, że nie jestem kobietą. I choćbym nie wiem co zrobił, to się tak poruszać nie będę. Choćbym nie wiem ile trenował, w domu, przed lustrem, to na parkiecie będę nieodmiennie wyglądał jak każdy facet. Czyli będę tylko tłem, epizodem, dodatkiem do tego, co tańczy koło mnie. Ja oddałbym wszystko, żeby mieć tę grację, tę subtelność. Tę umiejętność zatrzymania się w pół słowa, gry niuansów, poezji niedomówień. Bo kobieta ma w sposób naturalny dane coś, do czego mężczyzna musi dopiero dojrzeć. Gust, takt, wrażliwość, skłonność do czystości i porządku. Jeżeli mężczyzna chce się zbliżyć do czegoś takiego, choćby na chwile, do takiego przeżywania wszystkiego, to nie ma wyjścia: musi zostać artystą. Być malarzem, albo pisarzem, albo czymś w tym stylu. By choć na moment móc zatrzymać to, co się przelewa bezustannie wokół nas. Żeby się czymś głębiej zachwycić. No i ile to się człowiek musi namachać tym długopisem, tudzież innym pędzlem, żeby osiągnąć to, co kobieta potrafi zrobić jednym gestem, jednym uśmiechem. Jakby na to nie patrzeć, to jest po prostu niesprawiedliwe.

 

Jako kobieta wystarczyłoby, że byłbym piękny i już byłbym ustawiony. Najmądrzejsi faceci traciliby dla mnie głowy, a poeci pisaliby wiersze na moją cześć. Przy czym ja wiem, że bycie kobietą ma też minusy. Poród, menstruacja, depilacja, operacyjne usunięcie rozstępów, to są wszystko rzeczy, których żaden mężczyzna by nie przeżył. Nawet Mickey Rourke. Ja na samą myśl dostaję gęsiej skórki. Ale z drugiej strony jest ten cały kosmos doznań i wrażeń, o których my, mężczyźni, możemy tylko pomarzyć. Przecież seksualność mężczyzny w porównaniu z seksualnością kobiety to jest jak hulajnoga w porównaniu do Jumbo Jeta. Mężczyzna ma jedną strefę erogenną, a kobieta - 318! I to na całym ciele! To się wprost w głowie nie mieści! Poza tym ja bym tak chciał, żeby mnie ktoś pouwodził, pozabiegał o mnie, starał się. Prawił mi komplementy. Przecież to musi być cudowne. Kwiaty mógłby sobie darować. Ale mógłby być np. szarmancki, otwierać drzwi przede mną i zapraszać do drogiej restauracji. I to wyłącznie z tego powodu, że chce się ze mną przespać. To byłoby miłe. I jeszcze zawsze mógłbym się wykręcić, bólem głowy, napięciem przedmiesiączkowym, czymkolwiek. On by i tak nie rozumiał o co chodzi. Naprawiałby mi kran w kuchni, jakby się popsuł i koło w samochodzie. A pozostałe obowiązki podzielilibyśmy po połowie. W ramach równouprawnienia. Jeżeli w łóżku byłoby coś nie tak, to zawsze byłaby jego wina. Bo mnie nie rozumie, nie potrafi mnie rozpalić i myśli tylko o sobie. A jak byśmy się rozchodzili, to bym zabrał dzieci, a on by mi musiał płacić alimenty. No normalnie żyć nie umierać.

 

I moim zdaniem to jest tylko jeden prawidziwy minus bycia kobietą. To, że musiałbym się zadawać z tymi wszystkimi wkurzającymi, pozbawionymi wyobraźni i ogłady gnojkami. Facetami. Brrr...

 

leppus_28