Archiwum 06 kwietnia 2009


kwi 06 2009 Wyzwanie
Komentarze (1)

W życiu należy się obawiać tylko jednego. Tego, że podejdziemy do niego ze zbyt małym rozmachem. Że się zawahamy w chwili, kiedy trzeba będzie przyspieszyć. Zaczniemy się zastanawiać, kiedy właśnie będzie trzeba podjąć decyzję bez zastanowienia. Gwarantuję wam, że któregoś dnia każdy z nas będzie żałował tych wszystkich nocy, których nie przebalowaliśmy do białego rana. Tych kobiet, do których nie mieliśmy odwagi podejść. Tych pieniędzy, których nie wydaliśmy w porę. I rzeczy, których robienie wydało nam się zbyt nierozsądne. Za bardzo nie w naszym stylu. Za bardzo bluźniercze. Każdego dnia czujemy presję. Od środka. Presję małości i mierności. Zrzera ona ludzi i całe narody. Całe stulecia nimi przesiąknięte walają się samotnie po podręcznikach historii. Zapychają opasłe księgi religijne pięciu kontynentów niczym nieczystości sieć kanalizacyjną. Szczerzą się do nas swym szczerbatym uśmiechem rad pełnych umiaru i szacunku. „Może lepiej nie”, „może lepiej zatrzymać się w pół kroku”, „może lepiej nie otwierać ust”. Z reguły za późno przekonujemy się o tym, że nie ma się czego bać. Że nie ma w naszym życiu niczego, co należałoby chronić. Co dostaliśmy i musimy koniecznie ocalić przed zniszczeniem. A życie, sama jego istota, zawiera się tylko i wyłącznie w spojrzeniu. I regule, że nie mamy prawa odwrócić naszego wzroku. Nie możemy pozwolić, by ręce zaczęły nam się pocić.

 

Oto mój świat. Sam go sobie stworzyłem. Jego i zasady, które w nim obowiązują. Nikt nie ma do niego wstępu bez mojej zgody. I wszystko jest dokładnie takie, jakie ja chcę żeby było. Tutaj to ja jestem panem i władcą. I być może istnieje Bóg, który stworzył wszystkie otaczające nas światy, ale tego nie. Ten jest wyłącznie mój. Tutaj on mnie mógłby buty czyścić. Tutaj ja jestem bogiem i żaden inny bóg mi nie podskoczy. To ode mnie i tylko ode mnie zależy, co napiszę i czego nie napiszę. Nikt nie jest w stanie wywrzeć na mnie najmniejszej nawet presji. Jeżeli zechcę popiszę takiego rzeczy, że wszyscy padną martwi z wrażenia. Nie boję się żadnych konsekwencji. Bo jeżeli jakieś mnie spotkają, to będzie to tylko dowód na to, że mamy do czynienia z tyranią. Z zamordyzmem. Stąd Bóg nie może mi nic zrobić. Trzymam go w garści i ciągnę za stetryczałe wąsiska. Niech tylko spróbuje podnieść na mnie rękę. To go tak obsmaruje, że się nie pozbiera. Z takim przeciwnikiem się jeszcze nie mierzył. Opluwano go już i rzucano się na niego z pięściami. Wypisywano paszkwile i kalumnie. Bluźniono mu i wygrażano od nieczułych sukinsynów. Ale ja jestem dużo gorszy. Ja się nie rzucam i nie pluję. Wręcz przeciwnie. Sam nadstawiam gębę, by mi ją obito. Jestem jak piłkarz, który sam przewraca się w polu karnym i krzyczy, że został sfaulowany. I wszyscy dają się nabrać.

 

A jak się zbliżysz za bardzo, przyrzekam, że odgryzę Ci te Twoje litościwe wargi, którymi będziesz próbowała mnie pocałować.

leppus_28