Archiwum 11 sierpnia 2009


sie 11 2009 Zamachy bombowe
Komentarze (1)

Najlepszy sposób planowania wakacji polega na śledzeniu wieczornych wiadomości. Wystarczy rezerwować wczasy w tych miejscach, gdzie doszło do jakichś zamachów bombowych. Ostatnio np. najlepszym pod tym względem celem turystycznym jest Majorka. Gdy tylko dowiedziałem się o wybuchach, które pociągnęły za sobą śmiertelne ofiary od razu pospieszyłem do najbliższego biura podróży, z miejsca wykupując wyjazd na cały tydzień. Zapłaciłem za to śmieszne pieniądze, mniej więcej tyle, ile kosztowałaby mnie przejażdżka do Cork i z powrotem. Wystarczy jedna, albo dwie bomby i ceny zawsze lecą na łeb na szyję. Zwłaszcza tanie robią się hotele, które padły ofiarami zamachów. Oczywiście te, które uległy częściowemu, a nie całkowitemu zniszczeniu. Trzeba tylko wcześniej sprawdzić co dokładnie zostało uszkodzone. Jeżeli bomba wybuchła w recepcji, albo w basenie, można to jakoś przeboleć. Jeżeli wyleciało w powietrze jedno skrzydło, pełne amerykańskich turystów – nic nie szkodzi. Jeśli natomiast bomba eksplodowała w kuchni – należy się zastanowić. Na miejscu żywimy się w miejscach bezpośrednio zagrożonych, co zmniejsza koszty utrzymania. Najniższe ceny są tam, gdzie dana organizacja terrorystyczna zapowiedziała kolejne zamachy. W ten sposób można się najeść za wszystkie czasy w najbardziej luksusowych restauracjach za pół darmo.

 

Ja sam robię tak od lat i zawsze dobrze na tym wychodzę. Nie dalej jak w zeszłym tygodniu wróciłem z wycieczki do Meksyku, którą po wybuchu epidemii świńskiej grypy, wpychali ludziom za bezcen. W samolocie byłem zupełnie sam, dzięki czemu mogłem się rozwalić w pierwszej klasie, a cztery stewardesy obsługiwały mnie na zmianę, stale donosząc krewetki i szampana. Było to wszystko prawie tak cudowne jak wczasy na Bali w 2002, które sobie zafundowałem po atakach islamskich fundamentalistów. Niczego się nie da porównać z sytuacją, kiedy jest się samemu w sześciogwiazdkowym hotelu, a wykupienie pola golfowego na cały dzień kosztuje 5 dolarów. Tak się najadłem wtedy owoców cytrusowych, że do dzisiaj mi się odbija. Podobnie było jak wybrałem się do Indonezji po tym, jak uderzyło tam tsunami. Nigdy też nie zapomnę wakacji w Sarajewie, jeszcze podczas trwania wojny w Jugosławii. Nic dziwnego, że gdy tylko słyszę w telewizji o jakiejś kolejnej klęsce żywiołowej od razu zacieram ręce. Nic mnie nie wprawia w tak dobry nastrój jak wiadomość o trzęsieniu ziemi albo katastrofie samolotu. Przyznaję, że najwięcej jednak zawdzięczam międzynarodowemu terroryzmowi. Zwłaszcza arabskiemu. Dzięki niemu zleciałem już prawie cały świat i to za grosze. Z tego powodu moja sympatia i wdzięczność wobec rozmaitych mułłów i innych ludzi w turbanach po prostu nie ma granic.

leppus_28