Komentarze (2)
Historia jest pełna zagadek. Wielu do dziś nie udało się rozwiązać. Tak jak zagadki rzeźb z Wyspy Wielkanocnej czy ogromnych ociosanych kamieni odnalezionych wokół miasteczka Baalbek w północno-wschodnim Libanie. Pomimo wysiłku wielu pokoleń badaczy nie zdołano wyjaśnić przyczyn ich powstania. Wśród niewyjaśnionych tajemnic przeszłości są też takie, o których mało kto słyszał. Rzadko piszą o nich podręczniki historii. Czas przykrył je grubą warstwą kurzu, a dokumenty na ich temat zalegają najniższe półki zapomnianych archiwów, do których nikt już dziś nie dociera. Jedną z takich właśnie zagadek jest słynna swego czasu, ale potem zupełnie prawie zapomniana, sprawa tajemniczych Automatycznych Farm, zrzucanych przez amerykańskie wojska na terenie Wietnamu w latach 60-tych.
Farmy, w postaci bardzo skondensowanej, umieszczane były w specjalnych kapsułach. Zrzutów dokonywały samoloty typu B-52. Kapsuła opuszczana była na spadochronie. Miejsce upadku było dość dokładnie ustalone i starano się, by ewentualne odchylenia, spowodowane wiatrem oraz innymi czynnikami atmosferycznymi było jak najmniejsze. Po wylądowaniu kapsuła otwierała się. Następnie przy pomocy sprytnie pomyślanego mechanizmu pneumatycznego następowało nadmuchanie całej farmy, w skład której wchodziły wszystkie potrzebne do jej pielęgnacji urządzenia. Farma nie była mała. Miała ok. 40 metrów długości i 15 szerokości. Była ogrodzona prawie metrowym drewnianym płotem, a w jej centrum znajdował się skromny, ale wyposażony ze smakiem, domek farmera. Dwa razy dziennie farmę obchodził sam farmer, w pełni zautymatyzowany, wyposażony w system kamer i czujników, które były podówczas szczytem możliwości technicznych, jakimi dysponowali Amerykanie.
W okresie od marca 1966 do sierpnia tego samego roku zrzucono łącznie 68 takich farm. Były one takie same, z niewielkimi tylko modyfikacjami w stosunku do modelu pierwszego, dostrzegalnymi jedynie przez specjalistów. Cała operacja nosiła kryptonim KV-1406-L i była wysoce utajniona. Ani piloci, którzy dokonywali zrzutów, ani agenci CIA bezpośrednio zaangażowani w ich przeprowadzenie, nie znali celu ich istnienia. Wietnamczycy początkowo sądzili, że mają do czynienia z podstępem i nie zbliżali się do dziwacznych obiektów. Dopiero mniej więcej od listopada 1967, po uprzedniej akcji rozpoznawczej, mającej na celu zbadanie i ewentualne odminowanie farm, przystąpiono do ich demontażu. Większość farm zostało zniszczonych do maja 1968 roku. Wiadomo, że kilka uległo awarii podczas lotu lub w wyniku defektu nie rozłożyła się.
Jednak jeszcze w roku 1986 natrafiono w północnym Wietnamie na farmę, która znajdowała się w odległym miejscu dżunglii, daleko poza terenami zaludnionymi. Ku zaskoczeniu wszystkich okazało się, że wciąż działa. Baterie nadal napędzały niewysokiego farmera, a spryskiwacze amerykańskiej produkcji wciąż uparcie spryskiwały otaczające je grządki. Jedynie z psa, który miał oszczekiwać potencjalnych intruzów, uszło już powietrze i zamiast szczekania wydawał z siebie jedynie nieprzyjemne, niskie zawodzenie. Odkrycie to ponownie zwróciło uwagę opinii publicznej, która w czasie wojny w Wietnamie miała ważniejsze sprawy na głowie od śledzenia tajemniczych farm, zrzucanych przez wojsko. Trzech dociekliwych dziennikarzy New York Timesa zajęło się sprawą i po prawie 2 latach prywatnego dochodzenia ustaliło wszystkie szczegóły tej zadziwiającej historii.
Po raz pierwszy ujawniono wtedy akta dotyczące Automatycznych Farm, które dotąd przechowywane były pod kluczem w centrali CIA w Waszyngtonie. Oczom zdumionego społeczeństwa ukazała się skomplikowana i pełna rozmachu operacja, na którą składała się współpraca wojska, służb wywiadowczych, ale także wybitnych konstruktorów czołowych amerykańskich firm, jak również biologów, chemików i specjalistów od uprawy ziemi. Łącznie przebadano prawie 3 tony dokumentów, zatwierdzanych przez bardzo wysoko postawione osoby, dotarto do drobiazgowych planów technicznych i map. Nie udało się tylko ustalić jednego. Celu przeprowadzenia całej operacji. Jak się wydawało farmy nie miały jakiegokolwiek sensownego zastosowania. Ani militarnego, ani ekonomicznego, ani naukowego. Były zrzucane i pozostawiane same sobie, jakby ktoś o nich zapomniał. Nikt, do kogo dotarli dziennikarze „New York Timesa” nie potrafił udzielić wyjaśnienia po co istniały.
Jak się okazało osobą, która prawdopodobnie całą tę operację wymyśliła i od początku koordynowała był bardzo wysoki oficer CIA, działający przy Białym Domu. Miał on ścisłe powiązania z prezydentem USA i dysponował środkami, które umożliwiły mu przeprowadzenie wszystkiego, a także tak daleko posunięte utajnienie tego, co się odbywało. Niestety nigdy nie wyjaśni on już niczego, gdyż zmarł w 1978 roku. Jego najbliższy asystent, zapewne jedyna osoba wtajemniczona w sekrety operacji KV-1406-L zginęła w 1983 roku w dość podejrzanie wyglądającym wypadku kolejowym. Wraz z nią nie ma już dzisiaj możliwości byśmy dotarli do prawdy. Co nie przeszkadza w stawianiu wielu szalonych teorii na ten temat. Wszystkie jednak są jedynie wytworami czyjejś wyobraźni, spekulacjami, nie popartymi żadnymi faktami.
Chyba najbardziej zaskakujące wyjaśnienie zagadki przedstawił jeden z pilotów amerykańskich, którzy dokonywali lotów nad Wietnamem w latach 1966-67. Twierdził on, że wraz z nastaniem wiosny farmy zaczynały kwitnąć, przybierając intensywny czerwony kolor, wyróżniający je spośród ciemno-zielonego otoczenia. Kolor ten był widoczny z bardzo dużej wysokości. Z 25 tysięcy metrów widać było wszystkie farmy. Wtedy układały się one w delikatnie, ale wyraźnie dostrzegalny napis „kocham Cię”. Ale to tylko teoria, której już nikt nigdy nie potwierdzi.