Archiwum 20 października 2009


paź 20 2009 Sagrada Familia
Komentarze (2)

Stojąc po raz kolejny przed przytłaczającą fasadą Sagrady Familii w Barcelonie uświadomiłem sobie, że w dziedzinie architektury nie chodzi o to, żeby coś było dobrze zrobione, by zdobyło światowy rozgłos. Wręcz przeciwnie. Czym jest to brzydsze i gorzej pomyślane tym lepiej. Jako laik, ale przy tym dość dobrze obeznany z tym, jak powinien wyglądać kościół, by robił on odpowiednie wrażenie, powiedzieć mogę, że w przypadku tej budowli wszystko jest nie tak jak powinno. Przy czym w tym wypadku łamanie przyjętych reguł bynajmniej nie jest zaletą. Jest to raczej sytuacja, w której autor jest osobą wybitnie utalentowaną i wybitnie inteligentną, ale znajdującą się pod wpływem za dużej ilości alkoholu. Jak Nietzsche piszący „Ecce Homo”. Zachwycam się jego umysłem, ale zdaję sobie sprawę, że ten umysł trawi już śmiertelna choroba umysłowa. Tak samo jest z dziełami Gaudiego. Są one ambitnymi porażkami. Klęskami koncepcji, które być może trafne na etapie wczesnego planowania, wyrwały się spod kontroli i utonęły przy pierwszej kontrontacji z rzeczywistością.

 

Zacznijmy od tego, że nic w tym kościele nie pasuje do siebie. Fasada Narodzin Pańskich nie pasuje do Fasady Ukrzyżowania, a Apsyda (tył budowli) nie pasuje do żadnej z nich. Nawet pojedyncze elementy nie kleją się ze sobą. Każda ściana kłóci się z sąsiednią, tworząc w rezultacie całkowity chaos. Tylko w gotyckiej Apsydzie, która powstała jako pierwsza, dostrzegamy jakiś umiar i prostotę. Reszta załamuje się pod względem stylistycznym, jakby strawiła ją nagła niestrawność, będąc wyrazem wykwitu tak szalonego, że nie sposób objąć go ani umysłem ani zmysłami. Fasada Narodzin Pańskich, będąca najbardziej znaną częścią budowli, wygląda tak, jakby była zrobiona z lepkiego błota, które rozpuściło się pod wpływem panującej tu wysokiej temperatury. Jest tak przeładowana, że nie ma na niej nawet kawałka wolnego miejsca. Rzeźby, które w zamierzeniu miały być pełne znaczeń, gubią się w plątaninie ornamentów, a elementy nieważne tłumią te ważniejsze. W rezultacie wpatrujemy się w to wszystko i nie dostrzegamy niczego. Oko nie wyodrębnia ani jednej rzeczy, która nadawałaby temu jakiś ogólniejszy sens i czujemy się zdezorientowani. Wrażenie, że mamy do czynienia z chybioną koncepcją artystyczną, pogłębia fakt, że fasada ta ma teoretycznie wyrażać radość związaną z narodzinami Jezusa. Tej radości jednak nie dostrzegamy, bo chaos nie jest wcale radosny. Jest męczący.

 

Zbudowana po latach, ale według szkiców pozostawionych przez Gaudiego, fasada Ukrzyżowania, jest całkowitym przeciwieństwem tej pierwszej. Paradoksalnie jest pełna kojącej prostoty. Paradoksalnie, bo z założenia ma wyrażać smutek. Rzeźby, które się tu znajdują, pomimo że zawierają pewien motyw gaudiowski w postaci hełmów rzymskich oprawców, zupełnie nie pasują stylistycznie do rzeźb fasady Narodzin Pańskich. Są stricte nowoczesne, na pewno ciekawsze od pozostałych, ale niestety gryzące się z tymi, które znajdują się z drugiej strony. Ktoś może powiedzieć, że taki był właśnie zamysł, by jedna strona dzieła była klasycystyczna, podczas gdy druga postmodernistyczna. Nie wydaje się mi się to jednak słuszne. Budynek nie może być z jednej strony nowoczesny, a z drugiej staroświecki. Szklana Piramida na dziedzińcu gotyckiego Luwru jest jeszcze do przyjęcia, stanowiąc rodzaj współczesnego dopełnienia, ale kościół, jako zwarta bryła powinien mieć w sobie pewną konsekwencję. I nie jest w tym wypadku usprawiedliwieniem, że powstawał on na przestrzeni różnych epok, jako że wiele katedr było budowanych przez stulecia, ale mimo to są stylistycznie zwarte. Np. katedra w Mediolanie czy w Kolonii. Nikt nie wpadł na to, by dobudować do nich postmodernistyczną fasadę, bo popsułoby to całą resztę.

 

Trzecia, największa fasada znajduje się dopiero w budowie. Sądząc jednak po istniejących planach najprawdopodobniej powieli ona błędy obu już istniejących. Będzie jednocześnie nowoczesna i przeładowana. Dominować w niej będą dziwne motywy kuliste, co spowoduje, że bardziej będzie przypominała statek obcych z filmu Ridleya Scotta niż świątynię. Z każdej fasady wystrzeliwują do górę cztery wysokie dzwonnice. Łącznie, gdy kościół zostanie ukończony będzie posiadał jedną wieżę główną, cztery mniejsze, jedną tylną oraz dwanaście dzwonnic. Daje to łącznie 18 wież. Trudno zrozumieć jaki cel przyświecał temu, by było ich tak wiele. Patrząc na każdą z fasad mamy wrażenie, że dwie wieże w zupełności wystarczyłyby. Cztery powodują już, że dostajemy oczopląsu. Bo widząc coś, co się powtarza mamy skłonność do nie dostrzegania tego. Ze swoimi 18 wieżami cała budowla będzie zapewne wyglądała jak gigantyczny jeż. Nie będziemy w stanie rozróżnić w nim żadnego dominującego elementu. Ani nawet policzyć poszczególnych jego części. Wieże nie będą pełniły jakichkolwiek funkcji: ani widokowych (wszyscy turyści będą wjeżdżać tylko na najwyższą z wież), ani jako miejsca umieszczenia dzwonów (do tego wystarczyłaby w zupełności jedna, duża wieża).

 

Nawet kolejność budowy poszczególnych części kościoła jest błędna i postawiona na głowie. Świątynię buduje się w taki sposób, że zaczyna się od nawy, by można było jak najszybciej odprawiać w nim nabożeństwa. Z czasem dobudowuje się wieże i fasady, bo jest to czasochłonne i pośpiech jest tu niewskazany. Z tego powodu okres od konsekracji do powstania wież wynosi czasem kilka stuleci. Tymczasem z Sagradą Familią jest odwrotnie. Pierwszą fasadę zbudowano w latach 1894-1920, drugą rozpoczęto budować w 1954. Ostatnia z ośmiu ukończonych dzwonnic była gotowa w 1978. Natomiast nawa główna została zbudowana dopiero w latach 1987-99. W związku z tym, że w jej środku ma znajdować się nie wzniesiona jeszcze wieża główna wszystko wewnątrz jest jeszcze w rozsypce. Dlatego kościół ten jest budowany od 127 lat i wciąż nie może pełnić swych funkcji. Msze odprawiane są na niewielkim, wydzielonym obszarze w tyle świątyni, na przestrzeni wielokrotnie mniejszej od tej, która udostępniona jest turystom.

 

Wnętrze kościoła też jest chybione. A to, co sam Gaudi uważał za swoje największe osiągnięcia konstruktorskie, działa na jego niekorzyść. Przede wszystkim od razu rzuca się w oczy, że cała budowla jest za krótka. Kościół ma zaledwie 94 metry długości. W porównaniu np. z bazyliką św. Piotra w Rzymie (211m), która była wybudowa w ciągu 120 lat, czy choćby z katedrą w Lincoln w Anglii (148m) jest przynajmniej o 40 metrów za krótka. Biorąc pod uwagę skalę przedsięwzięcia wymiary wewnętrzne wydają się niewystarczające. Ukończona ma pomieścić 14 tysięcy ludzi przy 60 tysiącach, które mieszczą się w bazylice św. Piotra. Oczywiście nie jest to wina Gaudiego, że kościół zajmuje tak mało miejsca. Gdy zaczął nad nim pracować granice działki oraz fundamentów były już wyznaczone i nie można było ich zmienić. W kolejnych wiekach kościół rozrósł się niebywale, ale głównie w górę. Wzrastała też ilość nagromadzonych w nim elementów, ale brakuje przy tym odrobiny choćby przestrzeni. Z tego powodu budynki klasztorne, które zwykle powinny tworzyć boczny dziedziniec oplatają całość budowli. Jest to stylistyczny nonsens, bowiem dodatkowo gmatwają one koncepcję artystyczną budowli. Jeżeli w ogóle jest tu takowa.

 

W środku jest bardzo jasno, co wynika z ogólnej, białej tonacji wnętrza oraz ilości światła, które wpada przez bardzo dużą ilość okien. Z pewnością nie jest to atmosfera, która mogłaby służyć skupieniu i modlitwie. Wstawienie kolorowych witraży może urozmaicić panujący tu klimat, ale nie jest w stanie go wzbogacić. Dziwaczne kolumny, przypominające łodygi roślin oraz jeszcze dziwniejsze sklepienia dodatkowo pogłębiają nasze zdumienie. Wszystko, co się tu znajduje służy do tego, by rozproszyć nasze myśli, by pogłębić naszą dezorientację. Nie dostrzegamy żadnych lini ani kątów prostych. Wszystko jest wykrzywione i na jakimś etapie załamuje się. Nic co widzimy nie robi na nas wrażenia, bo obok znajduje się coś dziwniejszego, co odciąga naszą uwagę. W rezultacie mamy wrażenie, że uczestniczymy w czymś niepoważnym. W symfonii pełnej solowych popisów, w której każdy instrument gra coś innego. Albo w koncercie zagranym z werwą i polotem, ale na rozstrojonych skrzypcach.

 

Osobiście sądzę, że najbardziej udane są pogrążone w mroku wnętrza katedr niemieckich i austriackich. Angielskie świątynie protestanckie są zbyt jasne. Pomaga to w robieniu zdjęć, ale nie pomaga w modlitwie. Stojąc w kościele powinniśmy być przytłoczeni jego rozmachem i ogromem, bo kościół jest symbolem Boga, przed którym musimy czuć respekt. Powinien nam uświadomić, że jesteśmy mali i nieważni. Tak jak nie ważna jest nasza egzystencja w obliczu wieczności. Sagrada Familia natomiast wprawia nas w rozbawienie. Ukazuje złożoność i bogactwo świata, ale w postaci chaosu, bałaganu motów, których nie porządkuje dla nas. Pod tym względem mają rację ci, którzy od początku twierdzili, że jest ono dziełem bluźnierczym i nie mającym nic wspólnego z religią. Nawet więcej. Jest próbą podważenia boskiego autorytetu pod płaszczykiem głoszenia jego chwały. Tworem komercyjnym, mającym na celu przyciągnięcie turystów, ale pozbawionym znaczenia mistycznego. Prześwietnym przykładem tego, jak nie należy projektować budowli. A zwłaszcza kościołów.

 

leppus_28