Archiwum 28 października 2009


paź 28 2009 Studia
Komentarze (0)

Polacy to naród, w którym występuje najwyższa bodaj w świecie dysproporcja pomiędzy poziomem wykształcenia i dochodami. Pod względem tytułów naukowych, które posiadamy nie może z nami rywalizować żaden inny kraj europejski. Anglicy, Francuzi czy Niemcy mogą tylko pomarzyć, by mieć taki odsetek inżynierów i magistrów. Z drugiej strony przeciętny Polak za granicą zazwyczaj pracuje na zmywaku, w sklepie spożywczym, ewentualnie jako au-pair. Znam magistrów, którzy zamiatali w Irlandii ulicę. Słyszałem o inżynierach, którzy przerzucali cegły na budowie. Biorąc to pod uwagę należy wreszcie powiedzieć sobie szczerze: mamy najgorsze szkolnictwo wyższe na świecie. Większość absolwentów, którzy opuszczają nasze uczelnie, nie potrafi się porozumieć płynnie w żadnym obcym języku. Większość nie ma pojęcia o zawodzie, który ma wykonywać. Polscy studenci z reguły nie pracują, nie odbywają sensownych praktyk, nie wyjeżdżają zagranicę. Do tego ilość specjalistów i teoretyków, jakich produkujemy jest zazwyczaj znacznie wyższa niż zapotrzebowanie na nich ze strony naszej gospodarki. W rezultacie nikt nie ma tak dobrze wykształconych bezrobotnych jak my.

 

W Irlandii mamy sytuację odwrotną. Studia kończy stosunkowo niedużo osób, a magisterskie prawie nikt. W Polsce żeby robić cokolwiek potrzebujesz skończyć 4.5-letnią uczelnię. Żeby być księgowym musisz skończyć ekonomię. Przerabiasz historię gospodarczą świata, poznajesz teorie gier, ekonomikę i socjologię, chodzisz na wykłady z filozofii. Wszystko by robić coś, do czego wystarczyłoby ci 2-miesięczne, fachowe przeszkolenie. Gdy kończysz studia masz w głowie olbrzymią ilość informacji, prócz tych, które mogą ci się do czegoś w praktyce przydać. Jesteś tak zmęczony wałkowaniem teorii, że masz dość wszystkiego, co jest związane z pieniędzmi. Jeżeli sądziłeś, że coś wiesz i że ekonomia to zbiór prostych zasad, to po drodze w wyniku skoordynowanego wysiłku rozmaitych docentów i profesorów straciłeś to przekonanie. Teraz nie wiesz już nic i trawi cię chroniczna migrena. Nasze studia produkują 25-letnich ludzi, którzy nikomu nie są potrzebni. Którzy zamiast zarabiać i robić coś sensownego stracili najlepsze lata swojego życia na ślęczenie na salach wykładowych, słuchając rzeczy całkowicie zbędnych. Po drodze nie ucząc się niczego poza umiejętnością picia, palenia trawki i kombinowania. Do tego wszedł im już w krew pasożytniczy tryb życia i zapewne nigdy się go nie pozbędą.

 

Kiedyś, gdy człowiek kończył wyższą uczelnię wiązało się to z określonym poziomem kultury, z czymś, co nazywano klasycznym wykształceniem. Znał łacinę, czasem grekę, czytał Szekspira i potrafił odróżnić Chopina od Rachmaninowa. Dzisiaj można przejść przez studia i pozostać kompletnym idiotą. Dla przykładu uczelnia, którą miałem osobiście pecha ukończyć, to znaczy Akademia Ekonomiczna w Krakowie od lat wypuszcza ludzi, którzy nie mają pojęcia o czym mówią. Wydaje mi się, że stało się to już swego rodzaju wizytówką tej szkoły. Znam wielu magistrów ekonomii, którzy swą wiedzę o świecie czerpią z ultra-prawicowego „Najwyższego Czasu”. Gazety reprezentującej intelektualnie poziom ostatniego brukowca. Jest w tej grupie całe mnóstwo oszołomów,  faszyzujących homofobów i ksenofobów. Przedstawicieli radykalnych młodzieżówek znanych partii politycznych, którym żaden szanujący się człowiek ręki nie chciałby podać. Można się tylko domyślać, jaki poziom reprezentuje grono pedagogiczne, które kształciło tych wszystkich półgłówków. Jak to się stało, że po 4 i pół roku studiowania uczelnię może opuścić ktoś, kto nie ma elementarnej wiedzy na temat tego, co się dzieje wokół niego. I poruszający się po świecie tak samo po omacku jak wszyscy pozostali.

leppus_28