Archiwum 06 listopada 2009


lis 06 2009 Zaniki pamięci
Komentarze (3)

Od dzieciństwa mam tę dolegliwość. Ale ostatnio zauważyłem, że się ona pogłębia. Zawsze miewałem pewnego rodzaju przerwy w świadomości. Chwilowe omdlenia umysłu. Okresowe zaśnięcia. Nie pamiętam wielu wydarzeń z mojego życia. Dni, tygodni, całych lat nawet. Mój życiorys jest bardzo dziurawy. Nie potrafię wytłumaczyć niektórych decyzji. Bywa, że budzę się w dziwnych miejscach i nie pamiętam, jak się tam znalazłem. Albo nie wiem, jak się z nich wydostałem. Nie mam pojęcia czemu pracuję tam, gdzie pracuję. Nie przypominam sobie, bym się tam zatrudniał i nie potrafię dotrzeć do jakiejkolwiek logicznej argumentacji, która miałaby za tym stać. Nie poznaję ludzi, z którymi się ponoć przyjaźnię. Przyglądam im się i nie umiem dociec, co łączy mnie z nimi. To samo dotyczy kobiety, z którą się spotykam. Chwilami wydaje mi się zupełnie obcą osobą. Nie umiem powiedzieć, jak długo jesteśmy razem. Kiedy się rozpoczął romans między nami: wczoraj czy przed dziesięciu laty. Co nas połączyło. Jak wyglądał pierwszy pocałunek i pierwsza spędzona razem noc. Gdy o tym myślę wszystko się zaciera i znika. Parokrotnie byłem z tym u psychiatry, ale niestety nie pamiętam jaką diagnozę mi postawił. Z niejasnych dla mnie powodów owe wizyty również znajdują się po ciemnej, niewidocznej stronie mojej świadomości.

 

Przez lata starałem się bagatelizować tę sprawę. Żyć tak, jakby nigdy nic. Niestety od pewnego czasu wydaje mi się, że jest ze mną coraz gorzej. Nie dalej jak dwa miesiące temu obudziłem się i znalazłem przy łóżku włączonego laptopa. Był w nim tekst jakiegoś opowiadania. Po krótkim przejrzeniu go stwierdziłem zdecydowanie, że nie ma mowy, bym był jego autorem. Zacząłem jednak przeglądać twardy dysk i odkryłem na nim sporą ilość podobnych tekstów. Przeczytałem większość z nich. Wszystkie były napisane w porach wieczornych lub nocnych. Wtedy, kiedy byłem w domu. Zresztą rzadko gdzieś wychodzę. Nie ma też możliwości, by ktoś inny używał mojego komputera. Jest on zabezpieczony dwoma hasłami, a przy próbie ich sforsowania następuje automatyczne sformatowanie dysku C. Przynajmniej tak mi się wydaje. Moja dziewczyna też zaprzeczyła, jakoby mogła mieć coś wspólnego z tym, co znalazłem. Wyglądało na to, że to ja napisałem te wszystkie rzeczy, ale zupełnie nie pamiętałem, żebym to robił. Teksty były wywrotowe, obrazoburcze i złośliwe, czyli zupełnie różne od mojego charakteru i usposobienia. Musiałem je napisać (o ile rzeczywiście to ja byłem ich autorem) w stanie jakiegoś niezrozumiałego amoku, daleko posuniętej niepoczytalności. Oburzony skasowałem je wszystkie i wyczyściłem kosz sądząc, że to ukręci łeb całej sprawie. I na tym się ona skończy. Myliłem się jednak.

 

Gdy byłem w pracy dostałem maila od jakiejś bliżej nie znanej mi osoby, która odwoływała się do długiej i owocnej przyjaźni ze mną oraz wyrażała zachwyt nad tekstem, który ostatnio napisałem. Zdumiało mnie to. Okazało się, że nie jest to pierwszy list z wyrazami uznania, jaki otrzymałem. Było też kilka, w których dostawałem mocno po uszach. Najwyraźniej inni ludzie czytali to, co pisałem, ale przez dłuższą chwilę nie mogłem dojść do tego w jaki sposób. Dopiero po kilku kwadransach uzmysłowiłem sobie, że nie tylko piszę te wszystkie absurdalne rzeczy, ale też zamieszczam je gdzieś, gdzie mogą je czytać inni. A następnie utożsamiają mnie z tym, co rzekomo napisałem. Gdy dotarło to do mnie wpadłem w lekką panikę. Moją pierwszą myślą było, żeby to jakoś zdementować. Wydać oświadczenie typu: Przepraszam bardzo, za wszystko co napisałem, ale to nie byłem ja. To nie są moje poglądy. To tylko niesmaczny żart. Potem jednak uspokoiłem się nieco i zrezygnowałem z tego. Postanowiłem nie przejmować się tym zbytnio, bo i tak niewiele mogłem zrobić. Nie panuję przecież nad tym. To coś w rodzaju tiku nerwowego. Dlatego nie mogę brać za to jakiejkolwiek odpowiedzialności. Z drugiej strony nie odmówiłem sobie przyjemności, by wieczorem zrobić wszystko, by utrudnić mi napisanie czegokolwiek. W tym celu wziąłem dwie tabletki nasenne i powykręcałem żarówki w całym domu. Wyjąłem też klawisze z laptopa i powkładałem je z powrotem w niewłaściwej kolejności.

 

Mimo to następnego dnia rano znalazłem nowy tekst, wyraźnie napisany przeze mnie wieczorem poprzedniego dnia. Zaskoczył mnie on, bo był dosyć obraźliwy. Przy czym osobą obrażaną byłem ja sam. Jakby owo „ja” rozszczepiło się na dwoje: na tego, który pisze te rzeczy i tego, który wszystkiemu zaprzecza. Od tego drugiego dowiedziałem się, że jestem: „szują, gnojkiem i kanalią”, że przytoczę tylko najmniej wulgarne określenia. Starałem się to puszczać koło uszu, bo niby jak miałem na to odpowiedzieć? Nie było jakiejkolwiek płaszczyzny porozumienia, by te zarzuty odpierać. Jednocześnie postanowiłem działać. Zajrzałem do znajomego i poprosiłem go, by przetrzymał mi przez kilka dni mój komputer, podając mu przy tym jakieś niezbyt wiarygodne, na prędce stworzone wyjaśnienie. Popatrzył się na mnie jak na wariata, ale zrobił to, o co go prosiłem. Nie pomogło to jednak wcale. Kolejnego dnia obudziłem się i znalazłem laptopa w tym samym miejscu co zwykle, to znaczy na stole. A w nim najgłupsze i najbardziej plugawe opowiadanie, jakie kiedykolwiek wyszło spod ręki ludzkiej. Do tego podpisane wyraźnie moim nazwiskiem. Nie dociekałem jak to się stało wiedząc, że i tak nie mógłbym poznać prawdy. Dotarło do mnie, że muszę dać za wygraną i nie próbować walczyć z czymś, z czym i tak wygrać nie zdołam.

 

Od tej pory żyliśmy we względnej zgodzie. „On” wypisywał wieczorami niestworzone androny i zamieszczał je na necie, ja czytałem to i udawałem, że to nie ja je napisałem. Przy okazji dowiedziałem się o sobie wielu pikantnych rzeczy. Okazało się, że chociaż o tym nie wiem, prowadzę ożywione i dość niemoralne życie nocne. Że jestem cynikiem i draniem, który za nic ma największe świętości. Sypiam z kim popadnie, wszczynam bójki, byłem nawet notowany przez policję. O dziwo pewne opowieści tłumaczyłyby to, co zdarzało mi się w „normalnym”, świadomym życiu i czego w żaden sposób nie potrafiłem wcześniej wyjaśnić. To dlatego – myślałem – niektórzy czasem patrzą się na mnie krzywo. To dlatego moja dziewczyna czasem nie chce ze mną rozmawiać, a czasem obrażona nie wiadomo o co rzuca słuchawkę. Miałem wrażenie, że wszystko, co mnie otacza pomału nabiera sensu, chociaż jednocześnie czułem, że brnę w coraz większe tarapaty. Nie podobało mi się, że nie mam kontroli nad swoim własnym życiem. Tak jakby we mnie, w środku, tkwił ktoś inny. Jakbym jechał rozpędzoną kolejką górską, której nie sposób zatrzymać. Która może tylko przyspieszać, aż do ostatecznego wypadnięcia z toru.

 

Tak było do ostatniego wtorku, kiedy stało się coś jeszcze dziwniejszego. Jak co rano wstałem, by prześledzić to, co działo się w mojej głowie wieczorem poprzedniego dnia. Tym razem jednak po raz pierwszy nie znalazłem niczego. Laptop był wyłączony, a gdy go włączyłem nie znalazłem niczego nowego. Ciemna strona mojego ja milczała z niewiadomych dla mnie powodów. Zamiast ulgi, którą w zasadzie powinienem odczuwać, poczułem niepokój. Jakby stało się coś złego, albo za chwilę miało się stać. Nie wiem. Może był to niepokój więźnia, po raz pierwszy wypuszczonego na świeże powietrze. Albo ptaka, który chociaż mógłby, nie chce opuścić swojej klatki. W środę, podobnie jak we wtorek laptop milczał. Tak samo było w czwartek i w piątek, gdy się obudziłem. Milczała też skrzynka mailowa, zwykle zapchana od listów, w których ktoś chwalił mnie, tudzież odsądzał od czci i wiary. Poczułem się zagubiony. Nie wiedziałem co to oznacza. Czy jestem wyleczony? Czy okresowe zaniki pamięci minęły i jestem taki sam jak wszyscy inni? Zdrowi na ciele i umyśle. Ci, którzy pamiętają co robili poprzedniego dnia i z tego powodu mogą odpowiadać za swoje własne czyny. Ale jeżeli tak to dlaczego czuję w sobie taką pustkę? Dziurę, jak po stracie najbliższej mi osoby.

 

Gdy wróciłem z pracy włączyłem komputer i zacząłem szperać po Internecie. Po raz pierwszy z premedytacją tropiłem wszystko, co związane było z moją własną osobą. Ale o dziwo nie było po niej najmniejszego choćby śladu. Nie odnalazłem żadnego opowiadania. Żadnej burzy, które wywołały. Żadnego choćby najmniejszego echa. Tak, jakbym nigdy nie istniał. Jakbym to wszystko było tylko snem. Byłem zupełnie sam. Stałem nagi pośrodku oszalałego, nieprzyjaznego wszechświata. I nikt, nawet sam Bóg nie wiedział o moim istnieniu. Miliardy neutrin przelatywały przeze mnie w każdej sekundzie, nie natrafiając na najmniejszy nawet opór. Byłem zrobiony z powietrza i powietrze wypełniało wszystkie komórki mojego ciała. Byłem jak wiatr, co wieje tylko przez moment. Ulotnością byłem. Wypłowiałym kolorem na ścianie domu dla psychicznie obłąkanych. I nigdy się nie dowiem, co było tu prawdą, a co urojeniem. Co mi się przyśniło, a co zapomniałem. Bo może sam jestem tylko wymysłem swojego własnego umysłu.

 

leppus_28