Archiwum 05 maja 2010


maj 05 2010 Kraj zły
Komentarze (0)

Wczoraj w nocy dokonałem ważnego odkrycia naukowego. W wyniku zastosowania pewnej szczególnej kombinacji powszechnie dostępnych środków odurzających doznałem objawienia, w rezultacie którego uświadomiłem sobie, że wszystkie wydarzenia polityczne w Polsce począwszy od roku 1980, na czele z przewrotem roku 1989, były jedynie efektem zbiorowej halucynacji alkoholowej całego narodu. W istocie wciąż trwa komunizm i nie ma szans na jakąkolwiek zmianę tego stanu rzeczy. Wspomniane objawienie opierało się na dwóch podstawowych obserwacjach. Po pierwsze wszystkie postacie, które pojawiły się na polskiej scenie politycznej od lat 80-tych wykazują wzrastający poziom nierealności. Jest doprawdy mało prawdopodobne, by istniały takie osoby jak generał Jaruzelski, Lech Wałęsa, Adam Michnik, Aleksander Kwaśniewski czy bracia Kaczyński. Wszystkie te postacie są niewątpliwie wyjęte z naszej narodowej podświadomości, a tym samym utkane z rozmaitych kompleksów, lęków i seksualnych obsesji. Po drugie wszystkim bez wyjątku ważnym wydarzeniom, które się rozgrywały w tym czasie, od wyborów po różnego rodzaju posiedzenia sejmowe, towarzyszyło niezmiennie znaczne odurzenie osób, które brały w nich udział. Mniej więcej pod koniec lat 70-tych spożycie wódki w Polsce na głowę mieszkańca przekroczyło poziom, który uzasadnia poddanie w wątpliwość wszystkiego co nas otacza, łącznie z samym istnieniem naszego kraju jako całości. Doprawdy trzeba być naiwnym by sądzić, że naprawdę pewien niewykształcony elektryk obalił bez jednego wystrzału blok wschodni, a Polak został papieżem.

Podobną sytuację obserwujemy w Rosji i to już przynajmniej od lat 20-tych XX wieku. Cały Związek Radziecki wydaje się wyciągnięty z chorej zbiorowej wyobraźni i trudno nam uwierzyć, że zdarzył się naprawdę. Wszyscy kolejni pierwsi sekretarze komunistycznej partii ZSRR nie są bardziej realni od nie przymierzając postaci z „Alicji w Krainie Czarów”. Jeżeli określilibyśmy procentowe prawdopodobieństwo ich istnienia, biorąc pod uwagę zdrowy rozsądek, to otrzymujemy następujące wyniki: Lenin – 0.4%, Stalin – 0.6%, Chruszczow 1.2%, Breżniew 0.1%, Andropow 23%, Czernienko 0% i Gorbaczow 13%. Dowodzą one, że tylko Andropow i Gorbaczow byli w miarę prawdopodobni, podczas gdy pozostałych prawie na pewno nie było. Druga wojna światowa jest jedynym momentem najnowszej historii Rosji, który wydaje się w miarę wiarygodny. Była to jedyna chwila, kiedy naród jako całość otrzeźwiał, by po jej zakończeniu z powrotem pogrążyć się w kompletnym pijaństwie. Na dowód tego, że nigdy nie było takiego kraju jak ZSRR, podnieść mogę jedną tylko kwestię. Otóż prawie nikt do tego kraju nie wjeżdżał, w okresie gdy rzekomo istniał, i prawie nikt z niego nie wyjeżdżał. Np. w 1939 w jego obręb dostało się sporo polskich oficerów, ale niewielu wydostało się z powrotem. Po wojnie z tego co się orientuję wyjechały stamtąd tylko dwie osoby: Borys Pasternak i Aleksander Sołżenicyn. Przy czym zwłaszcza ten drugi wydaje się postacią w wysokim stopniu zmyśloną. Związek Radziecki był jak wielka Czarna Dziura i wciąż, mimo upadku komunizmu, taką pozostaje. Nie wiadomo jak się tam dostać, bo nie latają tam tanie linie lotnicze, a próbę przejechania samochodem przez Białoruś czy Ukrainę można podejmować tylko na własną odpowiedzialność.

leppus_28   
maj 05 2010 Nie ma nas
Komentarze (0)

Istnieje zasada, że czym dane społeczeństwo jest prymitywniejsze tym produkuje wybitniejszych pisarzy. Np. Kolumbia to najbardziej skorumpowany kraj Ameryki Łacińskiej, a to stamtąd pochodzi Gabriel Garcia Marquez. Najlepsi pisarze, jacy kiedykolwiek żyli, mieszkali w Rosji carskiej, która była najbardziej zacofanym krajem Europy w XIX wieku oraz w Irlandii, która była najbardziej zacofana w wieku XX. Wynika to z tego, że w warunkach chaosu i upadku łatwiej pisać niż w warunkach porządku i prosperity. Bo nie ma wtedy o czym pisać. Z tego powodu nie ma znaczących pisarzy, którzy by urodzili się w Szwajcarii. Poza Dürrenmattem, ale to dramaturg. Nie ma też zbyt wielu wybitnych umysłów, które pochodziłyby z Kanady. Za to jest wielu przyzwoitych ludzi, którzy się tam urodzili. Jak się okazuje wybitność i przyzwoitość to cechy które występują zamiennie. Niestety zasada ta jak się wydaje działa tylko w jedną stronę. Znaczy się wybitne postacie zawsze pojawiają się tam, gdzie się dzieje coś złego, ale fakt, że gdzieś dzieje się coś złego nie powoduje od razu, że rodzą się tam tabuny Dostojewskich i Gogoli. W przeciwnym razie w Polsce mielibyśmy mnóstwo wybitnych pisarzy. A jak wiadomo nie mamy ani jednego.

 

I jest to trochę dziwne, bo wydawałoby się, że jesteśmy stworzeni do tego, żeby być wybitni. Leżymy dokładnie między Wschodem i Zachodem, na przecięciu cywilizacyjnych płyt tektonicznych. Dzięki temu ilekroć działo się coś złego to przetaczało się właśnie przez nas. I nazizm, i komunizm, i wojna, i rozbiory. Mamy traumę po wszystkim, co tylko plugawego wymyślono w Europie w ostatnich stuleciach. Przynajmniej częściowo tłumaczy to, dlaczego nikt nas nie lubi. Mamy wschodnią duszę i zachodnie aspiracje. Do niczego nigdy nie doszliśmy. Nigdzie nie pasowaliśmy i nikt nas nie chciał. Ani ci ze Wschodu, ani z Zachodu. Dla Rosjan jesteśmy zbyt zachodni, dla Zachodu zbyt rosyjscy. Znajdujemy się w miejscu, gdzie kończyły się mapy. Gdzie nie ma dla nikogo niczego ciekawego. Ani z punktu widzenia wschodniej duchowości ani zachodniej cywilizacji. Europa Zachodnia i Stany Zjednoczone potrzebują nas wyłącznie dlatego, że ktoś musi sprzątać ulice i zmywać naczynia za pół darmo. Nikt natomiast nie pragnie naszych książek, naszej muzyki, kuchni, historii i obyczajowości. Nikt nie czeka na kolejny polski film. Ani nie słucha oświadczeń, jakie wydają nasi politycy.

 

Nigdy nie wygraliśmy Eurowizji ani żadnej wojny, o której ktoś by jeszcze pamiętał. W sensie dorobku kulturowego jesteśmy całkowicie zbędni. Plasujemy się gdzieś pomiędzy Albanią i Tadżykistanem.  Gdyby nie Papież i Solidarność nie kojarzono by nas z niczym. Choćby nie wiem ilu Amerykanów albo Brytyjczyków zapytać, to nie znajdzie się takiego, który by wiedział kto to jest Adam Mickiewicz, tudzież co to była Odsiecz Wiedeńska. Poważne kluby piłkarskie od lat nie kupują żadnych polskich piłkarzy. Poza bramkarzami. A i to tylko po to, żeby posadzić ich na ławce na następne pięć sezonów. Jakby nie patrzeć jesteśmy kompletnie anonimowi. Naszą literaturę czytuje (a to i niezbyt często) zaledwie garstka miłośników science-fiction (w postaci Lema) oraz zainteresowani tematyką afrykańską (Kapuściński). Poza tym nie istniejemy. Większość osób nie wie nawet gdzie leży taki kraj jak Polska, ewentualnie myli go z Czechami. Jakbyśmy któregoś dnia wylecieli w powietrze, to nikt by nie zwrócił uwagi.

 

Uważam, że należy sobie to w końcu uświadomić i zrozumieć wszystkie korzyści płynące z tego stanu rzeczy. Romantycy przez stulecia wmawiali nam, że jesteśmy pępkiem świata. Otóż nie jesteśmy. Świat nie czeka z zapartym tchem na to, co zrobimy. Świat ma to dokładnie gdzieś. Nikt od nas niczego nie oczekuje. Nikt nie wymaga, że zwyciężymy w najbliższych mistrzostwach świata. Nikt nie sądzi, że jakiś polski film zdobędzie Oskara. My się dalej przejmujemy, co inni powiedzą, gdy np. wybierzemy na prezydenta kogoś, kto ma 1.50 wzrostu, nie ma własnego konta bankowego i wciąż mieszka w swojej mamy. Tymczasem nie ma to najmniejszego znaczenia, bo nikogo to nie obchodzi. To powoduje, że możemy się całkowicie wyluzować. Możemy wybrać największego idiotę jaki kandyduje z zupełnie czystym sumieniem. Nasza reprezentacja ma prawo przegrać z San Marino 0:12. I tak nie pokażą tego wiadomości w żadnym cywilizowanym kraju. A nawet jeżeli pokażą, to wszyscy i tak zapomną o tym po 15 minutach. Tak naprawdę nikt o nas nic nie wie. Polskie zespoły muzyczne znane są tylko nam. Poza nami nikt nie słyszał ani o Myslovitz ani o Kayah.

 

Czyż to nie cudowne? Mamy prawo fałszować jak tylko nam się podoba i nikt nie powie nawet słowa...

leppus_28