Komentarze (1)
No dobrze. Więc było to tak... Poznałem dziewczynę. Jest bardzo fajna i miła w dotyku. Gdy jestem koło niej zaczynam się denerwować i robię głupie rzeczy, co chyba oznacza, że mi się podoba. Do tego dobrze tańczy i ciekawie się ubiera. Jednym słowem wszystko jest na najlepszej drodze. Przyparty do muru wyznałem jej nawet, że ją kocham, choć tak niezbyt głośno. Ale generalnie to nie mam problemu z mówieniem różnych rzeczy. Mogę powiedzieć wszystko, zwłaszcza gdy widzę, że ktoś ma ochotę właśnie to ode mnie usłyszeć. Poszliśmy do łóżka i było przyjemnie. Potem jednak zaczęły się problemy. Obudziłem się rano, jakby nigdy nic i stwierdziłem że w moim życiu zaszły daleko idące zmiany. Płyty z muzyką walały się po podłodze, ktoś grzebał w moich skarpetkach. W łazience znalazłem obcą szczoteczkę do zębów, a w szafie coś damskiego, czego w żaden sposób nie mogłem z niczym skojarzyć. Zaczęło mnie to martwić. Na komórce miałem 16 smsów wysłanych z jednego i tego samego numeru. Zawierały one całe spektrum rozmaitych zwierzeń, przy czym większość dość intymnych. Poczułem się nieswojo. Nie mogłem nic znaleźć i do pracy spóźniłem się 15 minut. Przez cały dzień myślałem i doszedłem do wniosku, że trzeba coś zrobić i to szybko. Wieczorem spotkałem się z dziewczyną i mówię jej tak:
Słuchaj. Ja naprawdę bardzo lubię kobiety. Być z nimi, rozmawiać i przytulać się do nich. Podoba mi się ich zapach i to co robią z włosami. Ale z drugiej strony bez przesady. Ja rozumiem że hormony, że uczucie i tak dalej. Ale czy koniecznie trzeba od razu wszystko stawiać na głowie? Można się bardzo lubić, spędzać czas ze sobą, ale po co od razu ze sobą mieszkać? Bardzo fajnie jest się widzieć, wygłupiać się i droczyć się, ale nie dajmy się zwariować. Łatwo coś przegiąć. Łatwo się tak napchać musem czekoladowym, że aż zrobi nam się niedobrze. Szaleństwo jest bardzo fajne, ale dobrze jest zachować w nim pewien umiar. Towarzystwo jest o.k., ale czasem trzeba pobyć trochę samemu. Odpocząć, zrelaksować się, po-nic-nierobić. To bardzo przyjemne obudzić się przy kimś rano, ale z drugiej strony czasem człowiek może się wystraszyć. Bo akurat nie jest przygotowany, że otworzy oczy i zobaczy kogoś obcego. To znaczy nie obcego w sensie zupełnie obcego, ale jednak mimo wszystko obcego.
Powiedziałem to wszystko i widzę co następuję. Przede wszystkim dziewczyna nie zrozumiała ani słowa. Natomiast z tego co zrozumiała wnioskuje, że: a. Nie chcę jej, b. Jestem cholernym sukinsynem, jak zresztą wszyscy faceci. Jest dosłownie o krok żeby dać mi w pysk. Co najwyżej tylko zastanawia się czy lewą czy prawą. Ale ja uspokajam ją i zaczynam tłumaczyć, na spokojnie, po kolei. Po pierwsze, choć być może tego nie widać na pierwszy rzut oka, jestem osobą niesłychanie porządną. W moim pokoju jest zawsze idealnie wysprzątane. Nie wala się tam ani gram kurzu. Wszystkie ubrania są idealnie złożone na półkach, koszule wiszą wyprasowane na wieszakach w szafie. Nie znajdziecie ani jednego skrawka papieru, ani jednej niepotrzebnej rzeczy leżącej nie wiadomo gdzie. Taki sam porządek panuje w łazience. Szczoteczki do zębów, pasta, kremy, toniki, maszynki do golenia i pianki, wszystko jest dokładnie na swoim miejscu. I jak ja mogę wpuścić do tego wszystkiego kogoś obcego? Przecież jak mi przyjdzie i nabałagani to mnie szlak trafi. Jak wstanę rano i pasta do zębów nie będzie tam, gdzie ją zostawiłem wieczorem, to wpadnę w panikę. I cały dzień mi się pochrzani. Wszystkie książki, płyty z filmami i muzyką, są poukładane alfabetycznie. Są spisane i nie noszą najmniejszego śladu zużycia. Pokażcie mi drugą tak pedantyczną osobę, a pozwolę jej dotykać i używać tego wszystkiego. Myśl o tym, że mi ktoś przyjdzie i poprzestawia, albo popsuje coś, od razu powoduje, że jestem wkurzony.
Przejdźmy jednak dalej. Chodząc sobie po domu lubię być ubrany z pewną elegancją. Drażni mnie widok kogoś, kto nie dba o to jak wygląda. Dżinsy i koszula to dla mnie absolutne minimum w każdej sytuacji. Nie przeszkadza mi, że ktoś chodzi po domu w dresie, póki robi to w swoim domu. A już na widok źle ubranej kobiety zaczyna mnie trząść. I teraz wyobraźcie sobie, że kobieta ta mieszka ze mną pod jednym dachem. Przechadza się wszędzie i wprost nie da się na nią nie wpaść. Przecież to istny horror. Dom to powinien być nasz ostatni bastion, coś, gdzie można się schować, gdzie jest się absolutnie u siebie. Cały harmonogram mojego dnia jest drobiazgowo i precyzyjnie zaplanowany. Codziennie wstaję dokładnie o tej samej godzinie. Wykonuję dokładnie te same czynności i zabierają mi one dokładnie tyle samo czasu. Przecież jak mi ktoś będzie przeszkadzał, to mi się wszystko rozpieprzy. Ja mam wszystko wyliczone co do minuty. Wieczorem idę np. na pół godziny na basen, kładę się spać o 23-ciej i przez godzinę czytam sobie książkę. A teraz wyobraźcie sobie, że w domu jest jakaś kobieta. No to już moim zdaniem nici i z czytania i jakiegokolwiek harmonogramu. Nic nie zajmuje mi tyle czasu ile powinno. Nie panuję nad tym kiedy idę spać i kiedy się budzę. A niech mi jeszcze ta osoba chrapie w nocy. No to już tylko palnąć sobie w łeb.
I tak można wymieniać rzecz za rzeczą. Jak gdzieś jadę, to też mam wszystko idealnie wymierzone. Godziny lotu samolotem, przejazd z punktu A do B, czas na zjedzenie obiadku, czas potrzebny na obejrzenie tego i owego. Jak nie jestem sam to od razu wszystko bierze w łeb. Ja chcę iść w lewo, a ta osoba w prawo. Ja chcę iść szybciej, żeby gdzieś zdążyć, a ta osoba chce akurat sobie usiąść. Ja chce zobaczyć coś, a tę osobę w ogóle to nie interesuje. Ja nie mam zdrowia na coś takiego. Nie mam siły się z kimś użerać. Spierać się i kogokolwiek do czegokolwiek przekonywać. Życie jest za krótkie, żeby się zajmować takimi pierdołami. Dlatego wszędzie jeżdżę sam. Jak chcę iść w góry to idę. Ilekroć poszedłem z kimś innym to się okazało, że osoba ta nie ma kondycji, prawidłowego obuwia i w ogóle najchętniej posiedziałaby zamiast gdzieś wyłazić. Albo poszła tylko po to, żeby ze mną pogadać. I stale mówi do mnie: „wolniej”. Jakbym chciał się oglądać na innych ilekroć idę do kina albo do teatru, to pewnie nigdy bym się nie wybrał. To że chodzę sam gwarantuje mi, że w ogóle chodzę.
Dlatego nie rozumiem ludzi, którzy mówią mi: muszę z kimś być. Bez towarzystwa nie jestem w stanie wyjść z domu. U mnie jest akurat przeciwnie. Jak ktoś jest, to nie wychodzę. Jak z kimś jestem to siedzę w domu, oglądam telewizję i piję piwo. Zostawcie mnie samego, a od razu moje życie nabiera dynamiki. Wreszcie robię to, na co mam ochotę. Uprawiam dużo sportu, dobrze się odżywiam i poznaję ciekawych ludzi. Zwiążcie mnie z kimś i od razu przestanie mi się cokolwiek chcieć. Ożeńcie mnie, a zobaczycie co się stanie. Zlichnę w oczach. Będzie ze mnie cień człowieka, którym byłem wcześniej. Oczy mi się zapadną, a krok stanie się chwiejny. Dajcie mi święty spokój, a od razu rozkwitnę. Będę bardziej o siebie dbał, stanę się przebojowy i pewny siebie. I to dziwne, ale tego jakoś nikt nie rozumie. Każdy się doszukuje jakiegoś skrzywienia, albo psychicznego urazu. Na pewno ktoś mnie kiedyś bardzo zranił i to dlatego jestem taki skryty. Ja, skryty? Ja jestem odwrotnością skrytości. Dajcie mi pół godziny, a streszczę wam całe moje życie i to z wszystkimi szczegółami. Pokażcie mi dziewczynę, która mi się podoba, a ja z miejsca jestem gotów jechać z nią na koniec świata. Ale może nie koniecznie w tym samym przedziale kolejowym...