Jednym z najbardziej zakłamanych działów dziennikarstwa jest dziennikarstwo
motoryzacyjne. Takiej radosnej i sterowanej odgórnie twórczości nie ma chyba
nawet w „Gazecie Wyborczej”. Po pierwsze wiadomo, że gazety opisujące
samochody, obecne na rynku polskim są częścią niemieckiego koncernu
wydawniczego. I jako takie złego słowa nie mogą napisać o niemieckiej
motoryzacji. A zwłaszcza tego, że niemieckie samochody już dawno zeszły na psy
i jeżeli w czymś przodują to jedynie w kategorii usterkowości. Zawsze śmieszą
mnie artykuły dotyczące japońskich samochodów, które się tam ukazują. Zaczynają
się zwykle od słów: „istnieje opinia, iż jest to auto przysparzające problemy,
ale czy jest tak naprawdę?”. A kończą stwierdzeniem, że „jednak nie jest tak
źle jak się to nam wstępnie wydawało”. Do tego dodanych jest koniecznie kilka
opinii. Jedna redaktora gazety, druga fachowca. Fachowiec nazywa się Józef
Gwóźdź i jest znanym fachowcem, choć nie wiadomo dla kogo pracuje (możemy się
tylko domyślać). Jest też opinia jednego z czytelników, też dziwnym trafem
toczka w toczkę taka sama jak dwie poprzednie. Wszyscy wyrażają zgodnie swą
negatywną opinię o samochodzie, który znajduje się na czele listy najchętniej
kupowanych i najmniej awaryjnych w raportach rozmaitych niezależnych
instytutów. Jest to wszystko manipulacja szyta tak grubymi nićmi, że trzeba być
naprawdę mało inteligentnym, żeby jej nie wyczuć. Ale widocznie ludzie
zaczytujący się takimi pismami nałogowo do mózgowców nie należą.
Drugą widoczną tendencją jest wciskanie ludziom wszystkiego, co tylko
aktualnie się produkuje. To tak z dbałości o światowy przemysł motoryzacyjny
jako taki. Każdy nowy samochód, który wychodzi to strzał w dziesiątkę. Każdy
jest lepszy od poprzedniego. Każdy nowy model jest większy i przestronniejszy.
Jeszcze się nie zdarzyło, żeby wyprodukowali coś mniejszego. Jak żyję nie
widziałem artykułu, w którym ktoś napisałby: „nowy Mercedes klasy C jest
krótszy od poprzedniego”. Ilekroć wychodzi, jest dłuższy. Nie wiedzieć tylko
czemu jak się porówna Mercedesa z lat 80-tych z tym obecnym to tamten jest o
pół metra dłuższy. Kiedy się skurczył, skoro ciągle tylko rośnie? Nie jestem w
stanie tego pojąć swym małym rozumkiem. Nie zdarzyło się też, żeby jakiś
samochód wyszedł i był nieudany. Każdy jest coraz lepszy i piękniejszy, że w
zasadzie za każdym razem powinniśmy sprzedać to co mamy i kupić to coś nowego.
Żeby nie zostać w tyle. Przy czym komplementy, jakie można przeczytać o tym co
wchodzi nowego, bywają zupełnie komiczne. Nowy Volkswagen Polo jest „niebywale
przestronny”. Tak, o ile ktoś ma poniżej 160cm wzrostu. Najnowszy Renault
Megane „zaskakuje komfortem i jakością wykonania”. Co proszę? Czym zaskakuje? Nie
dosłyszałem... Po tym względem artykuły w tego typu prasie nie odbiegają w
niczym od reklam proszków do prania. Każdy jest najlepszy.
Po trzecie natomiast wciska się nam, znaczy się Polakom, cały motoryzacyjny
złom, którego Niemcy chcą się pozbyć. Zwłaszcza przemysł ten ruszył gdy zaczęło
się nałogowe sprowadzanie do Polski samochodów zza zachodniej granicy. Wtedy to
pisma motoryzacyjne, chcąc nam pomóc, z czystej dobroci serca, pospieszyły z
wyjaśnieniami, co warto kupić a co nie. Przy czym szybkie przyjrzenie się tym
wyjaśnieniom uświadamia nam, że warto absolutnie wszystko. Audi z połowy lat
80-tych to wciąż znakomite samochody. Skody z 1994 roku? Proszę bardzo. Rzecz
solidna, wygodna i niezawodna. Praktycznie same plusy. Jeszcze mi się nie
zdarzyło trafić na artykuł dotyczący jakieś 15-20-letniego szmelcu, który był
fabrycznie obliczony na najwyżej 10 lat eksploatacji, w którym autor napisałby:
„tego proszę jednak nie kupować”. Wręcz przeciwnie. Należy brać wszystko jak
leci. Nawet jeżeli podłoga odpada, a układ kierowniczy zdradza tendencję do
blokowania się na wyższych prędkościach. Wystarczy niezbyt kosztowna naprawa,
trochę lakieru i wszystko będzie ok. Z Wólki Dolnej do Wólki Górnej nim
dojedziemy. Albo do kościoła i z powrotem. I potem widzimy jak takie coś jedzie
przed nami i się zastanawiamy, co z niego pierwsze odpadnie. Podziwiając
jednocześnie odwagę szanownego kierowcy, który nie dość że sam się posadził za
kierownicą, to jeszcze całą rodzinę wiezie ze sobą.
Ciekawe czy ci wszyscy „dziennikarze”, „fachowcy” od siedmiu boleści, po
całym dniu ciężkiej pracy przy czymś takim są w stanie potem spokojnie usnąć? Albo
spojrzeć sobie przed lustrem w oczy? Czy nie mają wyrzutów sumienia z powodu
tego co robią? Widocznie nie mają...