Archiwum grudzień 2008, strona 1


gru 04 2008 Zła Literatura
Komentarze (0)

Jaki jest sens kochać, jeżeli nie jest to miłość do szaleństwa? Jeżeli nie zrani nas ona głęboko, nie złamie nam serca i nie będziemy mieli szansy, by się przez nią kompletnie zeszmacić? Uważam, że jeżeli jest w tym choć odrobina umiaru i rozsądku, choćby cień szansy na coś pozytywnego, to należy sobie to od razu darować. Bo po co nam niby zwyczajność? Czy warto robić coś, w czym są lepsi od nas? Co po wychodzić na Mount Everest, skoro już tam było tysiąc osób przed nami? Z tego samego powodu nie ma sensu czytać książek, które są średnie, albo zaledwie niezłe. Które nie wywołają w nas takiego wstrząsu, po którym nie będziemy w stanie się podnieść. Nie ważne jakiego rodzaju jest ten wstrząs. Nie musi być to zachwyt. Niech to będzie oburzenie, zniesmaczenie, cokolwiek. W moim przypadku zdolność do wywołania takich reakcji mieli tylko nieliczni, bardzo szczególni mistrzowie, mędrcy obdażeni tajemniczym i nieosiągalnym dla innych wglądem w naturę rzeczy.

 

Tzw. dzieła wybitne odrzuciłem dość wcześnie jako zakłamane i przesiąknięte jałową ekwilibrystyką. Pławiłem sie natomiast w literaturze złej, w teoriach naukowych dawno obalonych, jednoznacznie błędnych, często zawierających błędy rzeczowe i gramatyczne. Fascynowali mnie ci wszyscy odrzuceni prorocy, filozofowie o chmurnych spojrzeniach i wątłych argumentach. Zaczytywałem sie kiepskimi powieściami, brodziłem w niejasnych teologiach cudu i odkupienia. Czym bardziej coś było niedorzeczne tym wyraźniej do tego lgnąłem, tym wyraźniej odczuwałem przyjemne swędzenie związane z obcowaniem z prawdziwą poezją, wytworem umysłów oryginalnych i jedynych w swoim rodzaju. Oczywiście że były to bzdury, nonsensy chwilami wręcz piramidalne. Cóż jednak z tego? Hierarchia tego, co dobre, a co złe, zawsze mierziła mnie swą nieczułością. Poza tym czy naprawdę zawsze jest możliwe oddzielenie dobrej od złej literatury?

 

Powiedzmy np. że był poranek, albo południe, zima, gorąc. Nie ważne gdzie. Gdzieś. Wyobraźmy sobie drogę, przez pole, bo zawsze jest jakaś droga i jakieś pole. A skoro jest droga łatwo ktoś mógłby po niej iść, albo biec, jeszcze lepiej, albo gorzej, zresztą mniejsza o jego sposób poruszania sie. Możnaby mu nawet dać rower, żeby na nim jechał, by wyjść z impasu i uczynić zagadnienie prostszym. Jedzie więc człowiek na rowerze, tudzież nie jedzie, mniejsza o to. Powiedzmy jednak że i owszem, jedzie, z lewa na prawo. Lub odwrotnie. Z prawa na lewo. Zreszta to w zasadzie wszystko jedno, bo zależy czy mówimy o naszej prawej czy jego prawej. Może być też tak, że jest to prawa zupełnie kogoś innego i tym samym nie ma co sie zastanawiać czy w prawo czy w lewo, bo i tak nie wiemy o kogo chodzi. Człowiek jedzie więc, to już wiemy, tudzież ewentualnie stoi, bo się zmęczył, więc stanął. Może też leży w rowie, bo najechał na kamień, albo pobili go rozbójnicy. Albo i jedno i drugie. Jechał, potem się zmęczył, w związku z tym najechał na kamień, musiał stanąć, a wtedy pobili go rozbójnicy. Może też on sam jest rozbójnikiem, a rower jest własnością kogoś drugiego, albo nawet trzeciego, który leży w rowie 10 metrów dalej. W tym wypadku moglibyśmy się jednak niepotrzebnie zapętlić. Załóżmy więc że człowiek jedzie na rowerze (tudzież nie jedzie), a własność roweru jest jego prywatna sprawa (tudzież nie jego).

 

Należałoby się w tym wypadku zastanowić, czy jest to mężczyzna czy kobieta, albo coś jeszcze innego, oraz w jakim jest wieku, jaki ma zawód, wyuczony i wykonywany (jeżeli są różne), jakie choroby przeszedł w dzieciństwie (przy założeniu że jest juz dorosły, choć nie wiem niby z jakiego powodu mielibyśmy to założenie postawić). No i co najważniejsze: gdzie jedzie i czy cel jego jazdy jest na tyle istotny, by sobie zaprzątać nim głowę. Z jednej strony skoro jedzie, to pewnie nic błahego to nie jest, choć nie jest powiedziane, czasem można sie zdziwić. Może też żadnego celu nie ma, takiego uchwytnego, moze celem jazdy jest sama jazda, ot tak, cel rekraacyjny, dla zdrowia. Może pan (albo pani) chorowita jest (albo chorowity), więc lekarz zalecił dużo czasu spędzanego na świeżym powietrzu, bo inaczej coś bardzo niedobrego może się zdarzyć. Może nawet już sie zdarzyło i lepiej się wziąć w garść, bo lepiej późno niż wcale. A może właśnie odwrotnie. Zdrowie jak dzwon, płuca i serce, wszystko w należytym porządku, bo właśnie dużo czasu na świeżym powietrzu, na rowerku... Trudno powiedzieć, na tym etapie, co tu jest przyczyną a co skutkiem i czy w ogóle jest jakaś przyczyna i jakiś skutek. Może też przykładamy zbyt dużą wagę do tego roweru, może rower ów nie ma większego znaczenia, jest zupełnie przypadkowy, taki jakby od niechcenia.

 

Ale niby co z tego wszystkiego wynika? I czy coś powinno wynikać? Czy z każdej spisanej gdzieś historii musi wypływać jakiś morał? Czy z życia wypływa jakiś morał? Niepełnosprawny Alonzo Clemens umiał w ciągu 20 minut uformować z wosku wierną podobiznę każdego zwierzęcia, które widział przez kilka lub kilkanaście sekund. Kim Peek znał na pamięć 12 tysięcy książek. Bobby Fisher umiał podobno odtworzyć z pamięci każdą partię szachów jaką kiedykolwiek rozegrał. W czasie zdobywania Berlina przez Armię Czerwoną całkowitemu zniszczeniu uległo słynne berlińskie ZOO. Z dziesiątków tysięcy zwierząt przetrwało jedynie 91. Jak to się ma do Alonzo Clemensa i czy w ogóle ma się jakoś? Zastanawiam się nad tym siedząc na fotelu, przed drzwiami do mojego domu. Jest chłodno. Wiatr wieje mi w twarz.

leppus_28   
gru 03 2008 Pozostawić ślad
Komentarze (0)

Dzisiaj nie czuję się najlepiej. Chyba jestem chory. Nie wiem co mi jest, ale mam dziwne objawy. Wczoraj w nocy uświadomiłem sobie, że mam większą ochotę przytulać moją dziewczynę niż ją przelecieć. A to jest bardzo nietypowe dla mnie. Obawiam się że to może być jakaś poważna dolegliwość. Być może nie rozpoznana jeszcze przez medycynę. I rzecz jasna całkowicie śmiertelna. Ale może po prostu się starzeje? Człowiek ma już swoje lata i nie jest już niestety taki cyniczny jak dawniej. W ogóle przestaje powoli BYĆ. A może wręcz przeciwnie? Może dopiero teraz usiłuje być bardziej? Bo do tej pory się jedynie prześlizgiwał przez życie. Tymczasem żyjąc powinno się pozostawić po sobie jakiś ślad. Ja wiem... Choćby plamę na obrusie. Brudne skarpetki. Albo opakowanie po gumie do żucia i kilka zasmarkanych chusteczek. Oraz tajemniczą plamę na dywanie, która nie daje się sprać choćbyśmy nie wiem co robili.

leppus_28   
gru 03 2008 Bitwa pod Grunwaldem
Komentarze (1)

Bitwa pod Grunwaldem widziana oczami forumowiczy portalu internetowego:

 

- Moim zdaniem wygrali Krzyżacy, a zwycięstwo Polski to tylko propaganda polskiego rządu.

- Też tak sądzę. Rzekomy sukces miał odciągnąć uwagę od podwyżek cen żywności i  opóźnień przy budowie dróg.

- Gadacie głupoty. Przecież z wyższych oficerów krzyżackich prawie nikt nie przeżył. Widziałem w telewizji.

- Telewizja kłamie. Zachodnie źródła nie potwierdzają naszego zwycięstwa.

- Właśnie. Skoro tylu Krzyżaków poległo to gdzie są ich kości? Słyszałem że na polu bitwy nic nie odnaleziono.

- Ja słyszałem że do żadnej bitwy nie doszło, a wszystko co widzieliśmy było wygenerowane przez komputer.

- Sam jesteś komputer. Jagiełło przejechał się po tych Niemcach jak burza. Sam byłem i widziałem.

- Jagiełło to tylko wiatr robił. Przecież on nawet podpisać się nie umie. Jak miał dowodzić wojskiem, jak po polsku mówić nie potrafi.

- Uważam że książę Witold robił dużo dobrego na lewym skrzydle. Zgodzicie się?

- Za to Zawisza Czarny rozczarował. Jestem za tym żeby go nie powoływać na następną bitwę. Kto za?

- On jest w kadrze tylko dzięki układom. Taka jest niestety prawda.

- Ja myślę że wszystko było z góry ukartowane. Na powtórce krążącej w necie wyraźnie widać że ci cali Krzyżacy to tylko kukły. Tam w tych zbrojach nikogo nie było!

- Wiadomo że chodzi o ropę.

- IPN potwierdził ostatnio że wysocy funkcjonariusze Zakonu kontaktowali się przed bitwą z dworem Jagiełły. Jakieś miecze przynosili podobno. Był też agent po stronie polskiej o pseudonimie Bolek.

- No właśnie. Niby Krzyżacy przegrali, ale jakoś nikt im majątków na Pomorzu nie odebrał. I emeryturki też niezłe dalej pobierali.

- „Nie” napisało że Jagiełło jest Żydem. Ktoś może potwierdzić?

- Potwierdzam, ale tylko to, że jesteś debilem.

- A kogo obchodzi bitwa pod Grunwaldem? Ja się martwię co dać dziecku jutro na drugie śniadanie.

- Daj mu kastet, a jedzenie sam sobie skołuje.

- Przegapiłem transmisję. Ktoś wie czy będzie gdzieś retransmisja na niekodowanym?

- W TV Trwam.

- Tak, ale przekleństwa będę wycięte.

- Szkoda że ciebie nie wycięli.

- Wracając do głównego tematu. Nie dziwią was rozbieżności w ilości uczestników bitwy, jakie pojawiają się w prasie. Jedna z gazet napisała, że było 40 tysięcy Krzyżaków i 50 tysięcy po stronie polsko-litewskiej.

- O Krzyżakach nic nie wiem, ale Polacy przeszli wcześniej pod moim domem. Nie było ich więcej niż dwudziestu.

- Tak. Do tego byli kompletnie pijani. Jagiełło miał we krwi przynajmniej 3 promile. Jednemu sąsiadowi dla zabawy zgwałcili wszystkie kury.

- To nie pierwszy raz kiedy nasz król prowadzi po pijaku. Kiedyś dopadli go jak przekroczył prędkość na drodze z Kluczborka do Magdeburga. Mieli mu immunitet odebrać.

- Ja znam tę drogę. Sam tam tnę jak nikogo nie ma ile się tylko da.

- A to prawda że w bitwie brał udział batalion ukraiński?

- Prawda, ale nie wiadomo po czyjej stronie.

- Po lewej.

- Nie brali udziału, bo spóźnili się na pociąg.

- A ty się chyba po mózg spóźniłeś jak rozdawali.

 

 

leppus_28   
gru 03 2008 Ewangelia według mnie
Komentarze (1)

Wszystko stoi na kłamstwie i kłamstwem oddycha. Są tacy, dla których nie ważne gdzie się lezie, byle się lazło szybko. Tacy, dla których nie ważne jak wielkie głupoty się plecie, byleby nie dopuszczać innych do głosu. Im mniej rozumieją, tym częściej zabierają głos. Im są mniejsi, tym zadziorniejsi. Gdy ktoś jest dla nich miły – kopią go, a gdy nadstawia drugi policzek – poprawiają mu kijem. Gdy są słabsi od swego przeciwnika – cofają się, gdy silniejsi – walczą do upadłego, kiedy podobni – ubliżają mu i uciekają. Kiedy wróg wpada w gniew – drażnią go, kiedy się ich boi – plują mu do zupy, kiedy jest wypoczęty – robią sobie przerwę, a kiedy gotowy do walki – pukają do jego drzwi i biorą nogi za pas. To ci wszyscy, którzy w zimę chodzą w krótkich spodenkach, a w lato biegają w kożuchu. Dostrzeżesz ich łatwo, na pochodach i przystankach autobusowych. Ich twarze lśnią w porannym Słońcu, ich oczy błyszczą energią, a palce wystukują melodie modnych przebojów. Ich nazwiska wypełniają podręczniki historii, a złote myśli cytują najwięksi.

 

Bądź taki jak oni, a wszystko stanie się dla ciebie łatwe. Ludzie zaczną ci jeść z ręki, a ty będziesz mógł ich wyzywać od ostatnich głupków ilekroć przyjdzie ci na to ochota. Będą się ciebie bać, będą ci zazdrościć, będą knuć przeciwko tobie i wygadywać androny. Będą cię szkalować przed twoją własną rodziną, przebijać opony w samochodzie, wybijać szyby kamieniami i wypisywać twoje imię na murze. Na dodatek wszystko to zwalą na ciebie. Wmówią ci najgorszą chorobę psychiczną. Naślą na ciebie policję, oskarżą o pedofilię i zoofilię, albo coś jeszcze gorszego. Zaświadczą, że uprawiasz nierząd z własnym chomikiem. Znajdą się świadkowie, którzy widzieli cię sikającego na pomnik wodza rewolucji i biegającego nago po parku. Przysięgną, że popełniałeś najokropniejsze zbrodnie wojenne, że kradłeś i oszukiwałeś. A potem zrzucą cię ze schodów i podstawią ci nogę, kiedy będziesz szedł ulicą.

 

Ale to później. Najpierw będą cię podziwiać za to, że jesteś „inny”. Będą skandować twoje imię, kłaniać się w pas i prosić cię o radę. Będą się z tobą dzielić ostatnią kromką chleba, ostatnim płaszczem, ostatnią parą butów. Gdy przyjdzie wielki głód oddadzą ci swoją ostatnią rację żywnościową, a gdy woda zaleje cały świat poproszą cię, byś pierwszy wszedł do arki. Będą ci stawiać pomniki, nazywać szkoły twoim imieniem, ich dzieci będą czytać o tobie w książkach. I wybaczą ci wszystkie twoje złe uczynki, twoje bezeceństwa i draństwa, i powiedzą: „mieszkałem koło niego”, „widziałem go na ulicy”, „podałem mu rękę”. I będą mówić, że byłeś dobrym człowiekiem, wzorem cnót wszelakich, prawdziwym aniołem dobroci i współczucia, mesjaszem i prorokiem, rycerzem ostatniej szansy. Że pomagałeś sierotom i niedożywionym, przeprowadzałeś ślepców przez jezdnię i od ust sobie odejmowałeś.

 

Ale będą też tacy, którzy nie zgodzą się z tym. Będą krzyczeć, że to nieprawda. Że wcale nie byłeś taki, że wcale nie myślałeś o innych. Że gdy nikt nie widział podkradałeś pieniądze z tacy w kościele, podglądałeś małe dziewczynki, gdy szły do ubikacji, a jak podali ci dziecko do pogłaskania, to je ugryzłeś w głowę. Że byłeś zerem, albo czymś jeszcze mniejszym i wszystko co powiedziałeś i zrobiłeś nie nosi w sobie nawet cienia talentu. I by to udowodnić, obleją się benzyną na środku miasta i podpalą. A inni będą na to patrzeć i pojawią się w ich umysłach wątpliwości. I jedna śmierć zrodzi następną. I w końcu przewrócą twoje pomniki, zburzą muzea poświęcone twojej osobie, powyrywają kartki z podręczników, by wymazać jakiekolwiek ślady twojego istnienia. I zapomną, że ktoś taki w ogóle kiedykolwiek istniał.

 

Wszystko to jednak nie będzie miało już dla ciebie znaczenia. Będzie się odbywało poza tobą, na zupełnie innej płaszczyźnie. Do tego momentu bowiem minie wystarczająco dużo czasu, byś się przekonał, że z ludźmi nie łączy cię nic. Że knują tylko przeciw tobie, że cię nienawidzą, że usiłują cię zabić i zabić twoje dzieci, tylko po to, by choć przez chwilę się nie nudzić. I zaczniesz ich wtedy szanować. Pomyślisz, że to twoi bracia, że podobni są do ciebie jak dwie krople wody. Że żyć znaczy umierać, a gdy chcesz żyć dla innych, musisz wpierw umrzeć dla siebie samego. I gdy sobie to wreszcie uświadomisz, to nie będzie już niczego, co byłoby poza kręgiem twojej mocy. I pójdziesz i znajdziesz uczniów, wiernych naśladowców, którzy zdradzą cię któregoś dnia i wystawią twoje ciało na męczeńską śmierć i wiekuiste zapomnienie.

 

Ale jeszcze nie teraz. Teraz są jeszcze jedynymi twoimi towarzyszami i są w stanie pójść za tobą w ogień. Kochają cię tak, jak kocha się kobietę, miłością zaborczą i fałszywą. I będą siedzieć wokół ciebie, podczas gdy ty stał będziesz na wysokiej górze i przemawiał do nich, a słowa będą się układać w doskonałą modlitwę. Pełną siły i prostoty. I twój entuzjazm porwie wszystkich do czynu, i nagle stwierdzisz, że nie jesteś już sam. Że prowadzisz za sobą miliony. Że wystarczy jedno twoje słowo, by uciszyć wiatr na jeziorze, wystarczy jedno twoje spojrzenie, by poznać grzechy ludzkie kiedykolwiek popełnione i wybaczyć je. Że jesteś w stanie zatrzymać czas, że góry stoją pionowo tylko tak długo, dopóki nie każesz im przestać. Że gdybyś chciał, drzewa mogą zacząć krwawić, a ptaki będą martwe spadały z nieba. Że możesz spowodować, że ziemia się rozstąpi i wyjdzie z niej anioł zagłady i unicestwi wszystko swoim piekielnym oddechem. Ale ty nie robisz tego. Powstrzymujesz anioła zagłady jednym spojrzeniem, podtrzymujesz górę i darowujesz życie ptakom. Mówisz: „opuśćcie miecze, a ja was uzdrowię”. I robisz to w imię miłości, miłości do drugiego człowieka, do każdej żywej istoty koegzystującej na tym najpiękniejszym ze światów. I wtedy dopiero wszyscy uświadamiają sobie kim jesteś naprawdę, jak wielka jest twoja potęga i chwała na wieki, i zaczynają cię wielbić.

 

Przestają jeść i pić, opuszczają swoją rodzinę, otwierają swe brzuchy i podają ci swe dzieci, byś je wziął i poświęcił w ofierze. A ty uśmiechasz się do nich i tłumaczysz, powoli i spokojnie, że to nie potrzebne. Że miłość nie wymaga ofiar. Że jest sama poprzez siebie i dla siebie. Wtedy oni padają na twarz i całują cię po stopach, natchnieni duchem bożym improwizują psalmy na twoją część. Chcą, byś ich prowadził do Ziemi Świętej, byś ich pojednał z Bogiem. Wyznają przed tobą swoje winy i żałują za nie, ronią szczere łzy skruchy. Twierdzą, że sypiają z własnymi dziećmi, że pożądają żon bliźnich swoich i plują w dół kiedy siedzą w synagodze. I ty wybaczasz im to wszystko, bo nie wiedzieli co czynią. I mówisz: „idźcie w pokoju, wasze grzechy nie obciążają już sumień waszych”. I oni odchodzą skruszeni chwaląc imię twoje i obiecując poprawę, i mówią: „oto jest Pan”, „ujrzałem oblicze Jego i On mnie uzdrowił”.

 

A potem przychodzą do domu i płaczą nad swym grzesznym życiem, nad umęczoną ziemią swoją i ojców swoich. I godzą się z żonami swoimi, proszą o wybaczenie i śpiewają pieśni chwalące Pana. A potem idą do łóżka, zmęczeni i zastanawiają się, jak zabić tego proroka, który do nich przyszedł, w jaki sposób zrzucić na niego całą winę. I następnego dnia wstają wcześnie i zaczynają czyścić noże i topory, sprawdzają wytrzymałość lin, którymi mają zamiar skrępować ciało Jego,  na tej górze, na której jeszcze wczoraj stali i słuchali i gotowi byli skoczyć za nim w ogień. A on przemawiał do nich i pokazywał palcem na drzewo i mówił: „Patrzcie, bracia moi, to nie jest drzewo”, potem pokazywał palcem na kwiat i mówił: „Patrzcie, to nie jest kwiat”, a wreszcie pokazał na nich wszystkich i powiedział: „Błogosławieni ci, którzy patrzą i prawdy nie dostrzegają”.

 

A Ty? Czy zrozumiałeś cokolwiek? Czy jesteś tylko jeszcze jednym pierdolonym zjadaczem chleba?

leppus_28