Archiwum 08 marca 2009


mar 08 2009 Seksualne podteksty
Komentarze (6)

Przez chwilę będę politycznie niepoprawny i narażę się kilku osobom (pewnie nie pierwszy raz zresztą), kiedy powiem, że moim zdaniem erotyka jest tą rzeczą, która napędza każdą bez wyjątku znajomość między kobietą i mężczyzną. Niezależnie od tego kim jest ona, kim on i jak jedno ma się do drugiego. Możliwość przespania się ze sobą to jest to, co powoduje, że mają oni w ogóle ochotę ze sobą rozmawiać. Żaden mężczyzna nigdy nie otworzy ust do kobiety, która mu się nie podoba. I odwrotnie. Żadna kobieta nie zaszczyci faceta minimalną choćby zdawkowością i elementarnym zainteresowaniem, jeżeli ten nie działa na nią. Jeżeli nie ma choćby cienia szansy, że coś z tego wyniknie czysto fizycznego. Nawet jeżeli ona jest dziewczyną kolegi, a on chłopakiem siostry. Jeżeli odjąć erotyczne przyciąganie, które jest między nimi, to naprawdę niewiele dałoby się z tego wycisnąć. Tak samo żaden mężczyzna nie podwiezie samochodem kobiety, która nie będzie mu się podobała. Ani nie pomoże jej z własnej woli wnieść pralki na szóste piętro. O ile nie będzie miał w głowie tego, co mogłoby się między nimi stać, o ile miałby tylko nieco więcej odwagi, był trochę przystojniejszy, a ona bardziej pijana. Jeżeli np. stoimy na przystanku autobusowym i jest wieczór. I podchodzi do nas młoda dziewczyna i pyta, o której godzinie odjeżdża autobus do Kielc. Albo zagaduje, niby to mimochodem: „ale dzisiaj ziąb”. To wiadomo, że nie chodzi tutaj ani o autobus, ani o temperaturę. Chodzi o to, że podobamy się jej, a dziewczyna ma już w głowie niewybredne fantazje nas dotyczące. A że prawidłowo wyczuwa, że jesteśmy skończonymi gamoniami postanawia sama działać, żeby zwiększyć szanse na ich realizację. Osobiście nigdy w życiu nie uwierzę, że jest coś takiego jak przyjaźń między kobietą i mężczyzną. Że są jacyś tam ludzie, płci przeciwnej, którzy lubią ze sobą rozmawiać, ale nic poza tym. Jest to dla mnie zupełny nonsens. Oczywiście zdarzają się takie przypadki, ale są one wyłącznie spowodowane tym, że ona ma kogoś, albo on ma kogoś i niestety nie ma szans na coś konkretnego między nimi. Ale wiadomo co się wyprawia w ich głowach. I wiadomo co się stanie, jak któregoś dnia ich poniesie i się zapomną. Dlatego jak jacyś ludzie mówią sobie: „jesteśmy tylko przyjaciółmi”, to jest to dla mnie jedynie zawoalowany sposób na dojście naokoło do tego, do czego i tak dojść musi. A już mówienie: „my możemy być przyjaciółmi, bo ona w żaden sposób nie działa na mnie”, albo „spokojna głowa, on nie jest w moim typie” to już czyste mydlenie oczu. Jeżeli by się sobie nie podobali, to by nie spędzali ze sobą czasu. Bo niezależnie od jakiej strony jakaś osoba działa na nas i tak się to wcześniej czy później skończy w łóżku. Możemy siedzieć całymi wieczorami i recytować sobie wiersze. Możemy się gonić wokół bloku, albo wypłakiwać sobie w rękaw. I tak na jakimś etapie zostaniemy sami, w jakąś ciemną noc i wszystko skończy się zwyczajnie, seksem.

 

I drażnią mnie ludzie, którzy twierdzą, że tak nie jest. Którzy wierzą w to, że jesteśmy altruistami. „Lubię cię, lubię z tobą rozmawiać, jest to dla mnie rozwijające intelektualnie, ale nie pozwolę by seks wszystko zniszczył”. Bzdura. Seks zawsze był i będzie między mężczyzną i kobietą. Nie można z nim tylko wyskakiwać za wcześnie. Ale on zawsze tam gdzieś jest w środku. Nie ma żadnych relacji między płciami, jeżeli nie są to relacje erotyczne. Jeżeli wiedziałbym, że nigdy nic nie będzie między mną a jakąś dziewczyną, którą znam, to nie miałbym żadnej motywacji by ciągnąć tę znajomość. Przy czym nie jest to wynik tego, że wszystko sprowadzam do spraw seksualnych. Raczej odwrotnie. Uważam, że wszystko co ciekawego można robić w życiu ma podtekst seksualny. Literatura jest ciekawa, o ile jest seksualna. Choć ma charakter raczej autoerotyczny, podobnie jak pornografia. To znaczy nie służy do podrywania kogoś. Już raczej do radzenia sobie z sytuacją, że nikogo nie umiemy poderwać, albo nikt nie chce podrywać nas. Rozmowa jest ciekawa, o ile dotyczy seksualności. Dlatego nie interesuje mnie np. rozmowa o ekonomii. Bo to temat stricte aseksualny. Sport jest ciekawy poprzez swój seksualny podtekst. Gdyby piłkarze nie byli przystojni i nie mieli ładnych nóg to naprawdę nikt nie miałby ochoty tego oglądać. Jeżeli zdobyty gol nie kojarzyłby się ejakulacyjnie, to jakie by mógł wywołać emocje. Gdyby brutalny faul od tyłu, na nogi przeciwnika nie powodował w naszych głowach perwersyjnych skojarzeń, nikt by się tym nie podniecał. Nie czarujmy się. Każdy facet, który widzi ładną kobietę, ma tylko jedno w głowie. Jak zrobić, by się do niej dobrać. I każda kobieta myśli tak samo. Nie ważne czy związana z kimś czy nie. To dlatego jak już mamy kogoś, to nasz pęd do poznawania innych ludzi gwałtownie spada. Bo wiemy, że każda znajomość ma charakter seksualny. Każde „cześć” i każde „co słychać”. Nie ma rozmowy, która nic nie znaczy. Znajomości, która do niczego nie zmierza. Jeżeli poznajemy kogoś na necie i nie widzimy tej osoby, to i tak wyobrażamy ją sobie. Nie uwierzę, że ktoś mógłby ciągnąć taką znajomość i nie karmić swojej wyobraźni określonymi wizjami. Każdy facet sądzi, że kobieta, którą poznał jest atrakcyjna i w jego typie. Najlepiej wysoka, szczupła, o długich nogach i gładkiej, wykremowanej skórze. Dla każdej kobiety nieznajomy to wysoki, postawny brunet, o delikatnych dłoniach i zniewalającym uśmiechu. A gdy nagle okazuje się, że ta osoba wcale taka nie jest, zaczynamy mieć trudności, by utrzymać dawne zainteresowanie tą znajomością. Tak samo, gdy kogoś znamy jakiś czas i oczywiście mamy na nią ochotę i któregoś dnia lądujemy z nią w łóżku. Nagle już nas tak nie ciągnie do niej. Już nie mamy takiej ochoty, żeby z nią rozmawiać. Już nas nie ciekawi za bardzo, co ma do powiedzenia. Bo największe przyciąganie jest, gdy dążymy do tego, by kogoś pierwszy raz zaciągnąć do łóżka. To jest ten dreszcz emocji, to jest coś, co rozpala naszą wyobraźnię. A gdy już to zrobimy, to nie jest już to takie interesujące. To już nie ma w tym takiej tajemnicy. Już nie uważamy, że to takie niezwykłe. Ot, zwyczajnie, śpimy z kimś. I z reguły nie wygląda to tak kosmicznie, jak wyglądało, gdy pozostawało jedynie w naszej głowie. Gdy staliśmy przed nią, ona powiedziała: „nie znoszę jak mężczyźni traktują mnie wyłącznie jak obiekt seksualny”, a my pokiwaliśmy głową, że niby wiemy o co chodzi i jesteśmy całkowicie po jej stronie.

 

leppus_28   
mar 08 2009 Wiara
Komentarze (29)

Chciałbym wierzyć, że to Ty i że czekałaś właśnie na mnie. Że wszystko zmierzało do tego. Wszystkie rzeczy złe i dobre. Że to ja jestem tą tęsknotą, którą masz w oczach. To dla mnie układasz włosy co rano i o mnie myślisz, gdy gasisz światło i kładziesz się w samotności do łóżka. Że to dla mnie zachowałaś w sercu nadzieję. Ten uśmiech, który masz, pomimo wszystkich złych rzeczy które Cię spotkały. Dla mnie nie dałaś się życiu złamać. Że to ja przyjdę któregoś dnia i rozsupłam Cię. To moje dłonie sprawią, że poczujesz się bezpieczna. W moim spojrzeniu zatopisz się i zapomnisz o wszystkim. Chciałbym wierzyć, że tego co jest między nami nic nie popsuje. Ani my, ani czas, ani odległości. Że to zawsze będzie tylko rosło i piękniało. Że na wszystkie pytania jakie kiedykolwiek sobie zadamy, odpowiemy zawsze „tak”. I chciałbym też wierzyć, że to Ty, jesteś tą osobą, która ugasi głód, który zawsze w sobie miałem. Że to Ty wytłumaczysz mi wszystko. I że zawsze będę czuł Twoją dłoń i Twój oddech, tuż koło mnie, cokolwiek by się działo.

 

leppus_28   
mar 08 2009 Polityka
Komentarze (2)

Przyznaję, że czasami mi odbija. Nie dalej jak wczoraj wieczorem, czyli w sobotę, zamiast zachowywać się jak każdy szanujący się człowiek w moim wieku, czyli szaleć, tańczyć i uganiać się za niezbyt mądrymi, ale ładnie wyglądającymi kobietami, przegadałem całą noc z kolegą o polityce. Nie wiem co mi do głowy strzeliło. Jakieś innego rodzaju hormony się najwyraźniej odezwały we mnie. Przy czym należy zaznaczyć, że rozmawianie ze mną na tego typu tematy nie jest proste. Przede wszystkim, nie jestem w stanie sobie przypomnieć nazwy żadnej partii politycznej ani nazwiska żadnego polityka. Nie pamiętam, kiedy ostatnio oglądałem wiadomości w telewizji i nie mam pojęcia kto wygrał ostatnie wybory. Nie znam się na stopach procentowych, polityce monetarnej ani giełdzie papierów wartościowych. Chociaż skończyłem studia ekonomiczne nie mam pojęcia, dlaczego kurs euro idzie w górę, a benzyna tanieje. Zabijcie mnie, ale nie jestem w stanie zrozumieć jakiegokolwiek artykułu wydrukowanego w „The Economist” czy „Business Week”. A zdarza mi się bardzo często, że ktoś się mnie pyta o to. Prosi o radę, wyjaśnienie jakiegoś ekonomicznego terminu, a czasem nawet żąda, bym mu doradził w co zainwestować. Tymczasem dosłownie nie ma nikogo, kto byłby w tej sferze większym ignorantem ode mnie. Nie ma też nikogo, kogo nudziłoby to bardziej. Wystarczy że słyszę słowa takie jak „nieruchomość” albo „pieniądz”, od razu wpadam w irytację. Wolałbym rozmawiać o szydełkowaniu niż o tym. Naprawdę nie wiem czy trzeba kupować mieszkania czy je sprzedawać. A wizja zarobienia na czymś takim, w perspektywie 5-10-letniej, nie wywołuje u mnie najmniejszej nawet ekscytacji. Ludzie często się mnie pytają, w co inwestuję. Z reguły ja nie rozumiem pytania, a oni – moich odpowiedzi. Nie mogą uwierzyć, gdy im mówię, że nie mam co inwestować, bo jak mam jakieś pieniądze, to od razu je wydaję. Moja rozrzutność finansowa nie ma sobie równych. Widok banknotów drażni mnie. Z miejsca muszę znaleźć jakąś możliwość ich wydania. Na cokolwiek. Byle je wymienić na coś użytecznego. Coś co można zjeść, albo przynajmniej obejrzeć. Nie ma we mnie jakiejkolwiek żyłki do oszczędzania, inwestowania i liczenia zysków. Nie ważne ile miałbym pieniędzy, wydałbym je wszystkie od razu. Nie ważne ile zarabiałbym, i tak żyłbym ponad stan. Dajcie mi milion dolarów, a wydam je w tydzień. I jeszcze zostanę z długami. Dlatego jestem osobą, której w ogóle nie powinno się dawać do ręki jakiekolwiek pieniądze. Chyba że drobne na ciastko. Gdybym miał rodzinę, to żona musiałaby trzymać kasę. W przeciwnym razie wydałbym wszystko i pod koniec miesiąca zaczęlibyśmy głodować.

 

Mimo to wczoraj mnie poniosło i rozgadałem się na tematy polityczne, czego nie robiłem już bardzo dawno. Polityka jest jak religia. To coś stworzonego, żeby się móc kłócić i denerwować. Na szczęście na mnie ludzie rzadko się złoszczą, gdyż cokolwiek powiem na ten temat, wszyscy zawsze myślą że żartuję. Tymczasem słowo daję, że moje prawdziwe sympatie polityczne mieszczą się na lewo od partii trockistowskich. Nie sympatyzuję z żadną partią, bo żadna nie jest dla mnie wystarczająca radykalna. Nawet anarchiści są dla mnie za mało anarchistyczni. Likwidacja państwa i związanych z nim instytucji jest moim zdaniem zaledwie wstępem do tego, co naprawdę powinno się zrobić. Jestem przeciwny pieniądzom, prawu, moralności i temu, że muszę chodzić do pracy w poniedziałek. Poza tym jestem za zniesieniem dni tygodnia jako takich. To, że raz jest wtorek, a raz środa i to ma wpływ na moje życie, osobiście mnie obraża. Moim zdaniem zawsze powinien być ten sam dzień. I ta sama godzina. Jestem też przeciwny demokracji. Nigdy w życiu nie wziąłem udziału w żadnym głosowaniu i nie mam zamiaru. Nawet w podstawówce, gdy były wybory skarbnika, to ostentacyjnie wychodziłem z sali. Nie ma takiej siły, która by mnie zmusiła do podniesienia ręki w jakiejkolwiek sprawie. Nie podpisuję żadnych petycji. Nie przeznaczam pieniędzy na cele charytatywne. Nie wysyłam paczek dla głodujących w Afryce. Nie chcę, by wypuszczono więźniów politycznych przetrzymywanych w Chinach. Nie popieram ekologów i jestem przeciwny wegetarianizmowi. Sama myśl o tym, że mój oddany głos miałby mieć wpływ na życie jakiegoś obcego mi człowieka, jest dla mnie niemiła. Bo nie chciałbym, żeby ktoś inny miał podobny wpływ na moje życie. Możecie mnie zabić albo zanudzić na śmierć. Mogę zamarznąć, albo może mnie przejechać tramwaj. Ale nie zmuszajcie mnie do zabierania głosu w sprawach publicznych. Nie zmuszajcie do tego, bym oceniał, co jest dobre dla innych i jak powinni żyć. Nie każcie się wypowiadać, czy Tybet powinien być chiński czy tybetański. A Kuba amerykańska czy komunistyczna. Nie wiem czy powinno się wprowadzić wojska do Iraku czy je wyprowadzić. Skąd mam to wiedzieć? Nie potrafię się postawić na miejscu jakiegoś polityka ani wojskowego. Wizja mnie wjeżdżającego na czołgu do jakiejś irackiej wioski to dla mnie zupełny surrealizm. Bardziej się utożsamiam z dżdżownicą niż z kimś podejmującym tego typu decyzje.

 

Dlatego dziwi mnie, że siedziałem wczoraj całą noc ględząc coś o Solidarności i Okrągłym Stole. Ale ostatnio w ogóle nieco dziwnie się zachowuję. Może jestem chory? Może gdzieś tam we mnie rozwija się jakaś śmiertelna choroba, która podstępnie atakuje mój centralny ośrodek mózgowy? Np. w piątek miałem dzień wolny i spędziłem go na chodzeniu po sklepach. Wszedłem do wszystkich sklepów odzieżowych jakie są w okolicy, w poszukiwaniu koszuli pewnego koloru, który mi się podoba. Nie jestem w stanie powiedzieć jaki to kolor, bo co prawda wiem dużo na temat mody męskiej, ale w dziedzinie kolorów jestem kompletnym daltonistą. Znaczy się rozpoznaję tylko z sześć podstawowych. Jeżeli coś nie jest ani czerwone, ani zielone, ani niebieskie, to nie potrafię tego nazwać. Nigdy nie pamiętam co znaczy bordowy albo beżowy. Tym trudniej mi znaleźć coś w kolorze, który mi się podoba. Także nałaziłem się, ale jak zwykle nic nie kupiłem. Z kolei w nocy z piątku na sobotę przesiedziałem do rana grając w szachy na Internecie. Rozegrałem jakieś 30 partii i słowo daję, że wszystkie przegrałem. Najbliżej wygranej, albo przynajmniej remisu, byłem za pierwszym razem. Potem grałem coraz gorzej, jako że byłem coraz bardziej śpiący i coraz gorzej mi się myślało. A nad ranem to niewiele już widziałem. Mimo to zaparłem się, że nie pójdę spać dopóki czegoś nie wygram. Nie pomagało, że wybierałem sobie coraz słabszych przeciwników. Nawet najsłabsi pokonywali mnie z zadziwiającą łatwością. Ograli mnie ludzie z całego niemal świata. Z tego przynajmniej dwóch z Argentyny, jeden Brazylijczyk, jeden Rumun, dwóch Bułgarów, trzech Francuzów, jeden Chińczyk, Włoch, jakaś kobieta z RPA, a nawet gość z Izraela. Nie wiem czy ktokolwiek grał kiedyś tak źle jak ja tej nocy. Myślę że nawet jeżeli, to powinienem być w ścisłej czołówce. Powiedzmy wśród trzech-czterech najgorszych w historii. Popełniałem takie błędy, że aż moi rywale zaczęli sądzić, że się wygłupiam. Ale ja grałem całkowicie na poważnie. Robiłem co mogłem. Dawałem z siebie wszystko. Mimo to tego dnia nic nie mogło mnie uratować. Dopiero gdzieś po trzydziestym kolejnym macie stwierdziłem, że miarka się przebrała. Chyba nigdy nie usnąłem tak wkurzony jak tego dnia. Ale spokojnie. Jeszcze się odkuję. Te porażki tylko podrażniły moją sportową ambicję...

 

leppus_28