Komentarze (0)
Jakieś dwa tygodnie temu poznałem Monikę. Jest bardzo ładna, ma niezły tyłek i porusza się jakby była na sprężynkach. Gdy na nią patrzę zupełnie nie mogę się skupić. W czasie rozmowy odpowiadam na pytanie, które padło 15 minut wcześniej, albo też całkowicie zamieram. udając że mnie nie ma. A zwykle nie zdarza mi się, żebym zapomniał języka w gębie, wręcz przeciwnie. Zapytany o swoje życie lub poglądy na dowolny temat, zaczynam jak na zawołanie sypać całymi tonami bezużytecznych detali, nie ma we mnie nawet cienia zażenowania. Opowiadam o swoich łóżkowych niepowodzeniach jakby to była relacja z zawodów piłki nożnej. Chętnie opowiadałbym o menstruacjach i skrobankach, gdybym był kobietą. W takich momentach moje życie, choć nigdy nie podejrzewałem je o to, okazuje się historią bogatą i wielowątkową, niczym rozwinięcie dziesiętne liczby niewymiernej, stale ujawniające drugie, trzecie i dziesiąte dno coraz to śmielszych interpretacji, nieskończenie rozgałęziające się i wywijającą takie zawijasy, że sam się w tym chwilami gubię. Nie chodzi o to, że zmyślam. Nie w tym rzecz, chociaż nie sądzę żebym kiedykolwiek powiedział jakiejś kobiecie prawdę w jakimkolwiek względzie. Po pierwsze nie wiem co miałbym tym niby osiągnąć, a po drugie nie uważam by kobieta była biologicznie zdolna do jej zniesienia. Dlatego też nawet zapytany o imię kłamię jak najęty, w sposób godny lepszej sprawy. Z Moniką jest podobnie. To znaczy usiłuję ją nabierać, drażnić się z nią, prowokować, bo tak rozumiem istotę związków między mężczyzną i kobietą, ale pierwszy raz w życiu widzę, że mi to nie idzie. Cokolwiek bowiem wymyślę, ona przebija mnie czymś tak okrutnie pozbawionym sensu i kontekstu, tak beznadziejnie i nieuleczalnie głupkowatym, że aż zaczynam się nad tym poważnie zastanawiać, co mi się rzadko zdarza. Jak się wydaje problem polega na tym, że Monika jest osobą całkowicie pozbawioną jakichkolwiek zahamowań, a w swoich poglądach na świat i ludzi jest bardziej liberalna od Markiza de Sade, co mnie trochę przeraża. Po każdej rozmowie z nią wracam do domu osowiały i zupełnie zbity z tropu, mrucząc pod nosem „dokąd ten świat zmierza, do jasnej cholery” i rozpatrując możliwość natychmiastowego i definitywnego przejścia na islam. A możecie mi wierzyć, nie jestem staroświeckim prykiem, nie mam mdłych, tradycjonalistycznych poglądów na kwestie miejsca kobiety w społeczeństwie. Nie uważam, że miejsce niewiasty jest przy garach, a powinnością mężczyzny zarabianie pieniędzy. Już raczej odwrotnie. Zasadniczo sądzę, pomimo tego co sądził na ten temat Nietzsche, że kobieta stworzona jest do miłości, a mężczyzna nie bardzo wiadomo po co, ale nie jestem jakoś przesadnie przywiązany do tego poglądu. Prawdę mówiąc to w ogóle nie uważam, żebym miał jakiekolwiek poglądy na jakiekolwiek tematy. Mogę zaprezentować dowolną postawę, w zależności od potrzeb wynikających z konwersacji, oraz tego, na co mam w danym momencie ochotę. A już na pewno nie mam uczuć, które można by urazić. To znaczy tak myślałem dopóki nie poznałem tego Behemota w kobiecej skórze. Ta kobieta zachwiała moją, i tak wątłą wiarę we własne siły i samego siebie. Zacząłem się garbić i jąkać. Łapię się na tym, że się ślinię, choć nie robiłem tego od wczesnego dzieciństwa, a przed wysiadaniem z autobusu mam nieprzyjemny zwyczaj kopania w łydkę pierwszego z brzegu mężczyznę w garniturze. Co się ze mną dzieje? Może jestem chory? Poszedłem do lekarza, ale bałem się wejść do przychodni. Zacząłem odczuwać lęki wobec najprostszych rzeczy: samochodu, ludzi, mojego własnego psa, szczoteczki do zębów. Boję się usiąść w fotelu, przeraża mnie śpiew ptaków, różowy kolor oraz liczby od trzynastej do siedemnastej. Gdy dzwoni Monika podnoszę słuchawkę i mówię, że mnie nie ma, co jest dosyć głupie.
Wreszcie jednak wziąłem się w sobie i w przypływie niepohamowanej desperacji idę by się z nią spotkać. Po trzech godzinach przed lustrem ubrany jestem z niewyszukanym smakiem rumuńskiego sprzedawcy warzyw, podkrążone oczy znamionują iż znajduję się na skraju fizycznego i nerwowego wyczerpania. W barze, gdzie się umówiliśmy, siadam w kącie i nie robię nic poza nerwowym przeczesywaniem włosów. Czuję się całkowicie bezbronny. Najmniejszy podmuch wiatru jest w stanie mnie przewrócić, najbardziej niewinne spojrzenie wywołuje burzę porównywalną z zabójstwem Arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie w 1914. Gdy podchodzi barman czepiam się jego rękawa i rozpaczliwie proszę go, by nie zostawiał mnie samego. Gdy wreszcie zjawia się Monika, znajduje mnie pod krzesłem, co jak zwykle bierze za żart z mojej strony. Siada przy mnie, jest swobodna, daje mi całusa prosto w usta, poprawia kołnierzyk, zamawia kawę (dla niej) i herbatę (dla mnie), siedzi, ja też siedzę, chociaż ona siedzi jakoś bardziej. Zaczynamy z braku sensownych tematów mówić o Gombrowiczu. Krzesło, jedno krzesło, drugie krzesło, stół, herbata, kawa, kelner, cisza. Milczymy trochę, ona siedzi, ja też siedzę, trochę się wiercę, by zdobyć przewagę, cisza, wreszcie ona zaczyna mówić o sobie. Mówi o swojej pracy, opowiada, jak jej jest, czy jest szczęśliwa, czy się nudzi, czy dostrzega sens w beznadziejnej krzątaninie która z niewiadomych przyczyn wypełnia naszą smutną ludzką egzystencję. Ja usiłuję się skupić na jej słowach, ale nie potrafię. Nie mogę zrozumieć ani słowa z tego co do mnie mówi, w ogóle nie mam wrażenia by mówiła po polsku albo jakimkolwiek innym znanym gatunkowi ludzkiemu języku. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić na czym polega ta jej praca i jakie ma na jej temat zdanie, nie wiem do czego zmierza i nie rozumiem dowcipów, które serwuje co i rusz, gęsto i z polotem. Mimo to udaję, że łapię wszystko, że nic mi nie umyka, że chwytam w mig wszystkie aluzje, niuanse i niedomówienia. Kiwam wymownie głową, uśmiecham się, mrugam okiem, powtarzając w kółko: „tak, wiem jak to jest”. Potem przerywam jej w pół słowa i zaczynam jakąś idiotyczną tyradę, bez ładu i składu, nie bardzo wiadomo o czym, do tego krzycząc i waląc pięścią w stół, by efekt był odpowiednio intensywny. Mieszają mi się najprostsze rzeczy i terminy, mylę obiektywizm z obiektywem, gubię wątki i orzeczenia. Gdy zupełnie tracę rozeznanie w tym, co mówię i wreszcie przerywam, ona stwierdza, że nikt nie rozumie jej tak jak ja i że mogłaby tak siedzieć przy mnie przez całą wieczność. Kwituję to jakimś bliżej nie sprecyzowanym cytatem, który pasuje jak pięść do oka, ale pomyłka ponownie nie zostaje dostrzeżona. Potem prosi bym opowiedział o swojej pracy, ale jej to odradzam. Może dlatego, że jakoś nie przypominam sobie bym w życiu gdziekolwiek pracował. Wtedy ona mówi, że zawsze jestem bardzo zabawny, płacimy i wychodzimy. Do niej.
Ona idzie pierwsza, krokiem sprężystym, zdecydowanym, ujmującym, poszczególne elementy jej harmonijnie zbudowanego ciała poruszają się rytmicznie i bez żadnego wysiłku to w górę, to w dół. Ja człapię za nią, niezdarnie, nogi mi się plączą, chociaż pijany nie jestem. Co gorsza ona wcale nie dostrzega mojej fizycznej nieudolności, mego prostackiego grubiaństwa, i ta świadomość powoduje, że staję się jeszcze bardziej zdenerwowany. Gdy jesteśmy na miejscu na usta ciśnie mi się milion zupełnie niepotrzebnych pytań, jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie, w głowie kołacze mi mnóstwo jakichś dziwnych słów, puszczonych samopas. Tymczasem jest miło, światło lekko przygaszone, ja również. Monika wygląda zabójczo, co wywołuje we mnie regularną panikę, ratuje mnie tylko to, że jestem zbyt zestresowany by widzieć wyraźnie. Po chwili dostaję ataku dławiącego kaszlu, o mało nie wymiotując jej na dywan. Ona wykorzystuje moją chwilową niedyspozycję by przenieść się do sypialni, gdzie trochę dochodzę do siebie. Łóżko, lustro, podłoga, sufit, lampa, my. Monika przyciska mnie do ściany i wpija się ustami w moje usta. Nigdy nie umiałem się całować. Zawsze mam wrażenie, że o czymś zapominam, że temu co robię brakuje jakiegoś kluczowego elementu, który powoduje, że nie może to spełnić nawet minimalnych standardów. Mimo to pocałunek trwa dalej i nie zapowiada się, żeby się skończył. Tymczasem ręce Moniki wędrują w coraz to bardziej interesujące części mojego wątłego i zaniedbanego ciała. Prawdę mówiąc zawsze się tego obawiam, bo mam nieliche łaskotki. Moje ciało jest stworzone do wszystkiego, tylko nie do miłości. Co innego jej. Ona czuje się w tej chwili jak przysłowiowa ryba w wodzie. Zdejmuje koszulkę w taki sposób, jakby całe życie trenowała tylko ten jeden ruch, co zresztą jest dość prawdopodobne. Piersi ma nieduże, kształtne, sterczące, przynajmniej z tego co udało mi się z pobieżnego rzutu oka wyegzemplifikować. Nie wiem czy to właściwe słowo, prawdę mówiąc nie mam pojęcia czy w ogóle jest coś takiego, ale musicie mi wybaczyć, bo jestem zbyt zdenerwowany i zajęty tym, by nie pokazać że jestem zdenerwowany. Na dodatek nie byłem z kobietą już z 2 miesiące i mam lekką tremę. Choć nigdy nie byłem biegły w tych sprawach boję się, że dodatkowo wyszedłem z wprawy. Takie długie okresy celibatu bardzo zaburzają pracę moich hormonów. Zaczynam się rozglądać za facetami. Mam też erotyczne sny dotyczące zawodniczek sumo i hydrantów. Dlatego teraz nerwowo usiłuję sobie przypomnieć lokalizację co ważniejszych organów oraz kolejność jaką powinny po sobie zajmować, zdając sobie sprawę, że i tak mi się jak zwykle wszystko pomiesza. Teraz Monika usiłuje zdjąć ze mnie moją koszulkę, co nie jest proste, gdyż bronię się zawzięcie i z poświęceniem. Co jak co, ale widok mnie bez koszulki nie zaliczam do największych atrakcji tego najpiękniejszego ze światów. W takich chwilach zaczynam intensywnie żałować, że nie poświęcam przynajmniej 3 godzin dziennie na ćwiczenia na siłowni lub bieganie długodystansowe. Albo przynajmniej godziny. Albo w ogóle cokolwiek. Tak czy owak nie wygląda to najlepiej, to znaczy moje części ukryte, co być może trudno w pierwszym momencie zaakceptować, są dalece mniej atrakcyjne od części widocznych. Ja się do siebie jakoś już przyzwyczaiłem, choć zajęło mi to całe lata i wciąż nie jestem do końca zasymilowany ze swoją własną osobą, natomiast jeżeli ktoś zobaczy mnie raptownie, do tego na trzeźwo, to może być to dla niego lekki wstrząs. Próbuję więc tłumaczyć jej, żeby dla dobra sytuacji rozbierała mnie powoli, ale ona nie chce o tym słyszeć. Z niewiadomych dla mnie przyczyn jest strasznie podniecona, co wyraźnie potęguje jej siły fizyczne. Dzięki temu dość szybko udaje się jej mnie obezwładnić i zedrzeć ze mnie górę, na czym co gorsza, wydaje się nie poprzestawać. Prawdopodobnie wychodząc z błędnego założenia, że gdzie indziej znajdzie coś godnego uwagi. Pozwalam sobie wyrazić publicznie swe wątpliwości na ten temat, twierdząc zgodnie z prawdą, że niestety czym niżej tym gorzej. Ale nic nie może mnie już uratować. Po chwili stoję przed nią nagiusieńki, jak Adam feralnego dnia. Monika przygląda mi się teraz z ornitologicznym zainteresowaniem, jej wzrok jest wyjątkowo nietaktowny. Usiłuję zachować chłód i godność, jakbym był już w takiej sytuacji tysiące razy, ale nie bardzo mi to wychodzi. To znaczy ja jestem chłodny, mam przed oczami ostatnie plenum KC PZPR, ale mój dół wręcz przeciwnie. Mój członek tak się postawił, że nie widziałem go jeszcze w takim stanie. Zresztą nikt nie widział. Nie wiem co mu odbiło, ale udaję że to normalna reakcja fizjologiczna organizmu w takim momencie. Staram się sprawiać wrażenie całkowicie opanowanego, dla niepoznaki rzucam kilka uwag krytycznych na temat współczesnej literatury żydowskiej, ale chyba trochę przesadziłem, bo wyszło to jakoś sztucznie. Na szczęście do Moniki nie dociera nawet połowa z bredni, które wygłaszam, zajęta jest bowiem znacznie istotniejszymi rzeczami. Postanowiłem że nie będę jest specjalnie pomagał, bo też szło jej samej całkiem nieźle. Ja przede wszystkim usiłowałem zachować powagę, bo najgorsze to wybuchnąć śmiechem w samym środku seksualnego aktu, który jak wiadomo jest czymś całkowicie poważnym i żartów z samego siebie nie lubi.