Najnowsze wpisy, strona 39


maj 04 2008 Bóg i Literatura
Komentarze (0)
Jeśli chodzi o kwestię Boga, to z teologicznego punktu widzenia nie istnieje żaden wiarygodny dowód na Jego istnienie, natomiast dowodów na Jego nieistnienie jest przynajmniej kilka. Np. ból zęba. Pisał już o tym Spinoza, więc nie będę się powtarzał. I tak zarzuca mi się powszechnie, że przeinaczam cudze cytaty (a czyje niby mam przeinaczać, swoje?), czy to z uwagi na postępującą sklerozę czy też fakt, iż jestem durniem. Odpowiadam na te zarzuty, nawiasem mówiąc słuszne, następująco: Wszystko, co kiedykolwiek stworzono oryginalnego w dziejach literatury było jedynie błędnym cytatem. Już Emerson zauważył, że „Don Kichot” Cervantesa jest zaledwie odległą trawestacją kilku pomniejszych ksiąg biblijnych. Których? – miałoby się ochotę zapytać, zresztą mniejsza o to. Pójdę jeszcze dalej. Prawidłowa interpretacja istniejącego dzieła jest tylko prawidłową interpretacją tego dzieła. Nieprawidłowa – jest już nowym dziełem. Pamiętam wielkie oczy jakie zrobiono, gdy po raz pierwszy zwróciłem uwagę na zadziwiające podobieństwa jakie dostrzec można pomiędzy późnymi dziełami Petrarki a „Latem w Dolinie Muminków”, których jakby nikt z reguły nie chce dostrzec. To wszystko skłoniło mnie kiedyś do stwierdzenia, że nic znaczącego nie powstało w literaturze po „Małych Kobietkach” Louisy May Alcott. Stwierdzenia zresztą, przyznaję, zupełnie nieprzemyślanego.
leppus_28   
maj 04 2008 Historia Powszechna Ziemniaka
Komentarze (0)

Z pewnością niewielu z nas uświadamia sobie, jak skomplikowane i pełne niebezpieczeństw jest życie pospolitego ziemniaka. Beztrosko zajadając się kapustą z kartoflami czy, nie daj Boże, frytkami z marchewką, jakże często zapominamy, iż to biedne stworzonko wszystkimi dostępnymi mu siłami walczy o przeżycie. Wypierane przez inne warzywa, gotowane, pieczone, smażone i duszone, toczy nierówny i z góry skazany na niepowodzenie bój o własną godność, o prawo do egzystencji w zgodzie z wielowiekową, ziemniaczaną tradycją. Ileż niezachwianej woli życia jest w tym malutkim stworzonku! Stworzonku, na które nikt nie zwraca uwagi, które jest jedynie nieistotnym elementem olbrzymiego łańcucha pokarmowego. A warto zaznaczyć, że ziemniak w niczym nie zasłużył sobie na swój smutny los, na planową eksterminację, która się na naszych oczach odbywa. Nic nie usprawiedliwia agresji, wymierzonej w ten gatunek. Ziemniak jest bowiem istotą pokojową i nastawioną do świata pacyfistycznie. Nigdy dotąd nie przedsięwziął żadnych planowych działań wymierzonych w człowieka, nie licząc kilku raczej błahych incydentów. Jak wynika z przeprowadzonych w 1976 roku, aczkolwiek niepotwierdzonych, badań, ilość osób, które poniosły śmierć w kontakcie z ziemniakiem wynosi, od roku 1954, dokładnie 132. Należy jednak wyraźnie zaznaczyć, że większość tych przypadków, jak łatwo udowodnić, zaistniała raczej z winy człowieka, a nie ziemniaka, a nawet jeżeli wina leżała po stronie ziemniaka, istnieją okoliczności łagodzące. Niewątpliwie nieporównywalnie więcej ziemniaków poległo w starciu z człowiekiem, niż odwrotnie. Przy czym w przeważającej większości była to śmierć okrutna, bestialska i nieuzasadniona, najgorsza z możliwych i najbardziej zatrważająca, śmierć przez zjedzenie. Nic dziwnego, że dla ziemniaka świat jest miejscem przerażającym, martwym i bezdusznym, a samo życie pełne cierpienia i rozczarowań. Wszelkie ambicje i aspiracje, marzenia o spokojnym życiu w gronie rodziny i przyjaciół, wszystko to zostaje zredukowane do poziomu atawistycznej walki o biologiczne przetrwanie.

                Dlatego też ścierając się z nieuchronnym losem ziemniaki podejmują rozpaczliwie próby zachowania lub przynajmniej przedłużenia swej egzystencji. Próby te są, jak łatwo przewidzieć, najczęściej bezskuteczne, ale mimo to stale podejmowane. Przede wszystkim ziemniak stara się być jak najbardziej opływowy, by, po pierwsze: wymykać się z rąk wykopującego go rolnika, po drugie zaś, już na etapie samego jedzenia, nie dać się ukroić. Z tego powodu usiłuje osiągnąć jak największą śliskość swej powierzchni, zaś całe swoje ciało jak najbardziej upodobnić do kształtu kuli. Najbardziej opływowe ziemniaki potrafią dzięki swemu kształtowi oraz gładkości skórki przedłużyć swoje kartoflane życie nawet o 5-6 sekund. Innym sposobem ochrony jest upodabnianie się do innych, najlepiej nie jadalnych przedmiotów, takich jak: kamień, korzeń lub, w ostateczności, drobne zwierzęta gospodarstwa domowego. W tej mierze ziemniak bywa niezwykle pomysłowy. Znajdowano ziemniaki, które nie tylko wyglądały, ale też zachowywały się jak pies, królik czy stonka (z tego też powodu nazywana często błędnie ziemniaczaną). Niektóre warczały, albo nawet merdały ogonem, wywodząc w pole najbardziej nawet doświadczonych rolników. Upodabnianie się do innych przedmiotów jest jednak trudne i niesie za sobą spore ryzyko. Wymaga rozległej wiedzy z wielu dziedzin oraz orientacji w skomplikowanym harmonogramie zbiorów, której trudno wymagać od ziemniaka, zwłaszcza młodego. Obserwowano tragiczne pomyłki, gdy całe stado ziemniaków skutecznie upodobniło się do jabłek, wychodząc z błędnego mniemania, że jabłka są dla człowieka nie jadalne.

Ostatnim krzykiem mody wśród ziemniaków jest nowatorski sposób, polegający na bardziej aktywnej obronie przed zbierającymi. Ziemniaki skupiają się w sobie, gromadząc ładunek elektryczny, którym w decydującym momencie usiłują porazić napastnika. Jest to sposób bardzo pracochłonny i, jak dotąd, niezbyt skuteczny, z powodu zbyt małego ładunku, jaki jest w stanie wytworzyć w ciągu całego swego życia jeden ziemniak. W największym zanotowanym jak dotąd eksperymencie, przeprowadzonym na uniwersytecie Południowej Karoliny uzyskano ok. 0,03 Volta prądu z jednego ziemniaka, co, jak wiadomo, nie poraziłoby nawet muchy. Mimo tych oczywistych faktów wiele ziemniaków nadal upiera się przy tym sposobie, żywiąc nadzieję, że uda im się wreszcie wyprodukować odpowiedni ładunek, dzięki któremu staną się bezpieczne. Zwolennicy ziemniako-elektryczności nazywani są „Elektro-kartoflami” i stanowią dziś dość liczebną frakcję polityczną, choć sympatycy metod tradycyjnych uważają ich za zdrajców narodu ziemniaczanego lub zwyczajnych oszołomów. Najbardziej radykalni „elektro-kartoflarze” nawołują do zbrojnego powstania przeciw człowiekowi, posługując się chwytliwym hasłem „człowiek twój wróg”. Za nic mają oni racjonalne argumenty, wskazujące na oczywiste dysproporcje w sile fizycznej oraz anatomiczne ograniczenia związane z budową ziemniaka, który jak wiadomo nie jest przystosowany do poruszania się, nie mówiąc już o walce wręcz. Ci sami ziemniaczani obłąkańcy, owładnięci chęcią zemsty, posuwają się nawet do, bezwładnych i nieskoordynowanych jak na razie, ataków samobójczych zorganizowanych na zasadzie kamikadze. Osobnicy ci przedostają się na tereny zamieszkane przez ludzi, po czym kładą się w takich miejscach, gdzie istnieje duże prawdopodobieństwo poślizgnięcia się i rozbicia sobie głowy. Są to zazwyczaj szczyty schodów, progi w drzwiach czy też tarasy widokowe w wysokich budynkach. Jednego świrusa znaleziono nawet w wyższych partiach Himalajów, choć nie do końca wiadomo jak się dostał. Wszystko to, jak można zauważyć, nie powoduje niczego pozytywnego, wręcz przeciwnie, prowadzi do dalszej eskalacji przemocy i pociąga za sobą kolejne, niepotrzebne ofiary. W ostatnim roku instytut zajmujący się obserwacją ziemniaków zauważył wielkie ich migracje, świadczące o tym, że ziemniaki, zmęczone już wyniszczającym konfliktem, starają się przedostać na tereny bezpieczne, nie zajęte jeszcze przez człowieka. Dostrzeżono je na Saharze i biegunie Południowym. Jak na razie próby przystosowania się do życia w wodzie, nie zaowocowały specjalnymi sukcesami.

                Tymczasem wśród młodych ludzi, zwłaszcza w krajach rozwiniętych, wzrasta zainteresowanie ziemniakami, ich kulturą i cywilizacyjnym dorobkiem. Pojawiają się głosy o konieczności szerszego, nie tylko stricte konsumpcyjnego, spojrzenia na te istoty. Jednym słowem wzrasta to, co naukowcy określają mianem „świadomości ziemniaczanej”. Niewątpliwie pobrzmiewają w tym wszystkim wyrzuty sumienia wobec dokonanych spustoszeń, ogromu zbrodni, jakich dopuścił się człowiek na tym nieszczęsnym gatunku, który również ma przecież prawo do szczęścia i świętego spokoju. Organizowane są „dni otwarte ziemniaka”, marsze solidarności. Doszło do tego, że trudno sobie już wyobrazić udaną prywatkę bez jakichś wyraźnych akcentów ziemniaczanych. Także naukowcy zaczynają inaczej patrzeć na ziemniaki, analizują ich życie i historię, szukają pouczających podobieństw między nimi a rasą ludzką. Choć hasło, iż „człowiek wywodzi się od ziemniaka” wydaje się przedwczesne i jako fakt naukowy jest całkowicie jak dotąd nie potwierdzony, to bez przesady można stwierdzić, że ziemniak powoli zyskuje na swym znaczeniu. Zwłaszcza, gdy kilka lat temu udało się wreszcie, w wyniku działań podjętych na szeroką skalę, odczytać dotąd niezrozumiały język ziemniaków, zwłaszcza ten najciekawszy dla nas, starożytny, zapisany na bambusowych liściach. To niebagatelne odkrycie doprowadziło nie tylko do znacznego poszerzenia naszej znajomości życia ziemniaka, jego problemów i poglądów na świat, ale przede wszystkim otworzyło nam drogę do poznania ogromnej literatury ziemniaczanej, zdaniem wielu obszerniejszej i bardziej interesującej niż ludzka. Na razie jesteśmy w stanie jedynie dokonać wstępnej, bardzo pobieżnej selekcji tej literatury, co daje nam mgliste jeszcze wyobrażenie o jej bogactwie i głębi. Wiemy już, że najstarsza literatura ziemniaczana wzorowana była na antycznych poematach heroicznych człowieka, przy czym oczywiście centralne miejsce zajmuje w nich kult ziemniaka, jego odwagi i patriotyzmu. Odkryto, wciąż odczytanych w bardzo małym tylko zakresie, ok. 4 tysięcy dzieł poświęconych największemu bohaterowi ziemniaczanemu, którego nazwisko, według jednych opinii brzmiało „Arbugazor”, a według innych „Arbuz-narbuz”, choć z pewnością żadna z tych wersji nie jest prawidłowa. Ów „Arbugazor” (przyjmijmy tę pisownię jego imienia) przedstawiony jest jako ziemniak-gigant, toczący niekończące się, zawsze zwycięskie boje z przedstawicielami innych gatunków roślin bulwiastych i strączkowych, zwłaszcza szparagów, przedstawionych jako postacie podstępne i odrażające moralnie. Warto zaznaczyć, że jeśli chodzi o najbardziej archaiczne dzieła ziemniaczane, to wiele ich fragmentów jesteśmy w stanie odczytać, lub też domyślić się ich znaczenia, dzięki ścisłym związkom tej literatury z bardziej nam znaną literaturą buraczaną, a zwłaszcza bananową. Nie jest przedmiotem niniejszego opracowania poddanie szczegółowej analizie tych zależności, ale powiedzieć należy, że wiele tematów lub całych utworów wykazuje tu daleko idące podobieństwo. Zagadnieniem tym, niezwykle skomplikowanym i wciąż czekającym na swojego Kopernika, zajmuje się słynny prof. Bulwiak z Uniwersytetu Moskiewskiego, który twierdzi np., że głośny „Dziesięcioksiąg o Arbugazorze”, nieznanego autorstwa, funkcjonuje, choć pod zmienionymi tytułami, w literaturze większości znanych nam roślin, i nie jest to bynajmniej najbardziej rewolucyjna z jego hipotez. Prof. Bulwiak podaje tu na dowód interesujące zestawienie, porównujące fragmenty dzieł z literatury ziemniaków, buraków oraz fasoli. Twierdzi, że znany powszechnie Gazowiec, z rodu Arbuza, przebiegły burak o wybitnej inteligencji, bohater wielu sielskich poematów buraczanych, będących pochwałą spokojnego życia, w oderwaniu od spraw publicznych, i Arbugazor to ta sama postać, pomimo pewnych różnic światopoglądowych. Idąc dalej tym tropem prof. Bulwiak dostrzegł też daleko idące podobieństwa między tym ostatnim a Szczuplakiem, postacią występującą w tysiącach utworów fasolowych, od „Historii Pierwszej Wojny Fasolowej” do „Zdobycia Fasolopolis”.

                Trzeba tu koniecznie nadmienić, że pionierem w badaniach literatury i kultury ziemniaków był grecki uczony, Georgos Ziemniakopulos. Początkowo zajmował się on botaniką, a jego największe odkrycie było zupełnie przypadkowe. Nastąpiło w roku 1974, kiedy to podróżując wzdłuż słynnej trasy Mardodamusa, we Wschodniej Antracji, odkrył niezidentyfikowane obiekty, które prawidłowo zidentyfikował jako centrum grobowe. Kierując się intuicją i odrobiną potrzebnego w tym wypadku szaleństwa, podążył za tym tropem, przez następne 28 lat oddając się niestrudzonym poszukiwaniom i analizom. Kierował się śladami na piasku, rozszyfrowywał napisy na starych pomnikach i znaki na drzwiach, notował zwierzenia hipochondryków i ostatnie szepty konających. Zapisywał to wszystko sumiennie w zeszytach, które przeszły potem do historii jako „Zeszyty Ziemniakopusola”, zamieszczone potem, w dużych fragmentach, w drugim wydaniu monumentalnego „Odczytania Pisma Ziemniaczanego”. Dzięki swej pracowitości i wykorzystaniu najnowszych technik hermeneutycznych, nasz niezmordowany badacz zaczął wreszcie konsekwentnie zlepiać rozproszone, pozornie niezwiązane ze sobą kawałki, w jedną, spójną teorię. Zanim jego heroicznej pracy nie położyło kresu kolejne, tym razem ostateczne już załamanie nerwowe, w wyniku którego znalazł się on na oddziale Ateńskiego Szpitala Psychiatrycznego dla Beznadziejnie Zakręconych, na oddziale Szalonych Naukowców, stworzone zostały podstawy pod filologiczną analizę języka ziemniaków. Języka niezwykle skomplikowanego, ale i fascynującego. Osoby zainteresowane głębiej tą tematyką odsyłam do „Encyklopedii Ziemniaczanej” (PWN, 2002), gdzie jest ona opisana bardziej wnikliwie lub też bezpośrednio do dzieł Ziemniakopusola („Odczytanie Pisma Ziemniaczanego”, str. 1038-2642). Dla zachęty niech posłuży znana wypowiedź światowej sławy filologa Michaela Potatorkowa, który miał się o Ziemniakopulosie wypowiedzieć następująco: „Przepraszam, ale nie mam czasu na głupoty”.

Innym interesującym obszarem twórczości, na którym ziemniaki odniosły niewątpliwe sukcesy, jest teologia, zwłaszcza w swej odmianie eschatologicznej i epifanicznej. Idea, iż ziemniak pochodzi od istoty wyższej, czyli od Boga, i został stworzony na jego obraz i podobieństwo, pojawiła się dość wcześnie, aczkolwiek musiało upłynąć wiele czasu, by wyparła ona pierwotne, plemienne kulty życia i płodności. Dziś wiadomo, że już przeszło 500 lat przed Mojżeszem (który według niektórych ziemniaków też był częściowo ziemniakiem), pojawił się ziemniak, który doprowadził do monoteistycznego przełomu w umysłach większości ziemniaków, prowadząc przy okazji pewną wybraną ich odmianę, znaną jako „ziemniaki o gładkiej skórce”, do wytęsknionej ziemi obiecanej. W wyniku żmudnych i długotrwałych badań zdołano z dużą dozą prawdopodobieństwa ustalić drogą, którą przemierzyło wtedy owe plemię, jej liczebność, oraz miejsce, do którego dotarło. Ustalono, że rzeką, której wody otworzyły się w cudowny sposób przed ziemniakami, a która była odpowiednikiem naszego Morza Czerwonego, była sadzawka, znajdująca się 50 km od południowego zbocza góry św. Wawrzyńca, koło Chodakowa, pod Wysosłupkami Dolnymi. Podstawą ówczesnej religijności był kodeks zasad, sformułowany przez przywódcę plemienia wybranego. Brzmiał on następująco:

 

1.      Nie będziesz stawiał innych warzyw ponad ziemniaka.

2.     Nie będziesz usiłował narysować ziemniaka.

3.      Nie będziesz wypowiadał nazwy gatunku wybranego nadaremno.

4.      Święć dzień ziemniaka.

5.     Czcij ziemię, matkę swoją.

6.      Nie zabijaj innych ziemniaków.

7.    Nie cudzołóż z innymi ziemniakami.

8.      Nie kradnij niczego innemu ziemniakowi.

9.     Nie kłam, że nigdy nie cudzołożysz.

10.  Nie pożądaj bulwy, strąków ani pola innego ziemniaka.

 

W kolejnych wiekach doszło do wielu religijnych rozłamów w ramach stworzonej religii, w rezultacie których wszystkie stworzone pierwotnie zasady teologiczne zostały zakwestionowane i doprowadzone do swojej własnej parodii. Powstały tzw. kabaretowe wersje ziemniako-religii, zresztą niezwykle popularne, oparte na transcendentalnych happeningach, w czasie których dochodziło nierzadko do wielkich orgii ziemniaczanych. Z zainteresowaniem czekamy na kolejne rewelacje naukowe, płynące z tego fascynującego i jakże dla nas pouczającego świata. A ja już żegnam się z państwem, wznosząc wielce popularny obecnie wśród kół lewicowej inteligencji okrzyk: „Ziemniak twój przyjaciel, precz z fasolą!”. Czuwaj!

leppus_28   
maj 03 2008 Słów kilka o Krzysztofie Zornie
Komentarze (0)

Gdy przed 10 miesiącami rozpoczynałem mą pracę nad pierwszą, jak mniemam, fachową analizą życia i twórczości Krzysztofa Zorna, nie sądziłem nawet w połowie jak trudne zadanie przed sobą postawiłem. Wątłość materiałów, dotyczących tego całkowicie już dziś zapomnianego pisarza i poety, praktycznie niemożność potwierdzenia najbardziej nawet ogólnych informacji na jego temat, parokrotnie doprowadzała mnie na skraj całkowitej rezygnacji i zniechęcenia, studząc mój pierwotny zapał i entuzjazm osoby, mającej podniecającą świadomość przecierania szlaków. Wiedziałem jednak, że pisanie o Nim jest moją powinnością, wyzwaniem, czymś zupełnie innym i dalece ważniejszym od pisania o Strindbergu czy Keatsie, czymś metafizycznym. O moich powiązaniach, jakby to rzec, duchowych, z postacią artysty wypowiadać się nie chcę, pragnę, by pozostały one jedynie moją prywatną sprawą. Dość powiedzieć, że siły większe ode mnie i bardziej rozumne pchały mnie w rozwarte ramiona czeluści. Kazały pokonywać kolejne przeszkody, otwierać drzwi, o których ktoś zdecydował, że pozostać miały zamknięte. I właśnie takim otwieraniem zaryglowanych drzwi jest niniejsze opracowanie. Próbą dotarcia w miejsce, które zamiast jaśnieć, wyborem losu, dla mnie i dla wielu niezrozumiałego, pogrążone zostało w ciemnościach. To jest mój mały wkład w budowę legendy. Legendy mego przyjaciela, Krzysztofa Zorna.

 

        Małe miasteczko Tymoszyce, niedaleko Mysłowic, to stara, górnicza osada w zachodniej części Śląska. Pokryte kurzem, solidne, mury poniemieckich kamienic z czerwonej cegły tworzą typowy robotniczy pejzarz tego rejonu. Dziś mieszka tu nie więcej niż 3000 mieszkańców. Na ulicach bawią się dzieci, brudny tramwaj dowozi ludzi do oddalonej o kilkanaście kilometrów kopalni, formalnie od dawna postawionej w stan likwidacji. Sklep z gazetami, delikatesy, bar, od dawna nieczynne kino. Niewiele tu się zmieniło od lat 50-tych. Przybyło parę sklepów, a parę zamknięto, odrapane mury miejscowej szkoły podstawowej jak straszyły tak straszą. Nikomu to jednak nie przeszkadza. Ta brzydota ma w sobie bowiem coś swojskiego, rodzinnego, stałego. A gdy przychodzi wiosna i na trawnikach ponownie pojawiają się kwitnące kwiaty okolica wygląda po prostu cudownie. Boczną ulicą snuje się dorożka, końskie kopyta uderzają miarowo w kocie łby, z dala słychać nadjeżdżający spokojnie tramwaj, grupka dzieci z tornistrami na plecach biegnie, by zdążyć na przystanek. Jest jeszcze wcześnie rano, zimny poranek daje się we znaki tym, którzy zapomnieli szalika, wiatr wykrzywia rysy twarzy. Miasteczko leniwie budzi się do życia, wszelki ruch wydaje się niepotrzebny. Świat przypomina teraz parę staruszków albo silnik pracujący na wolnych obrotach. Tramwaj przystaje powoli, otwierają się drzwi i wsiadają do niego kolejni pasażerowie. Maszynista przypatruje się im z ciekawością i troską, to jego pierwszy dzień w pracy. Zdąży się przyzwyczaić i znudzić. Po drugiej stronie ulicy starsza, nieco zgarbiona kobieta otwiera sklep spożywczy. Grupka mężczyzn czeka na nią od szóstej, przeklinając chłód i wszystko inne, co tylko przyjdzie im do głowy. Kobieta nie przejmuje się tym. Wie, że potrzebują tylko napić się, a alkohol natychmiast rozgrzeje ich i poprawi im samopoczucie.

        Idę wzdłuż drogi, mijam przystanek, skręcając w jedną z bocznych ulic. Na ścianie odnajduję zniszczoną, błękitną tabliczkę z numerem 4 i nazwą ulicy, „Wesoła”. „Wesoła” niegdyś nazywała się „Armii Ludowej”. Tutaj, na drugim piętrze, w ciasnym, dwupokojowym mieszkanku urodził się Krzysztof Zorn. Dziś trudno odnaleźć jakikolwiek ślad po tym fakcie. W mieszkaniu numer 8 mieszka już zupełnie inna rodzina, Zornowie wyprowadzili się jeszcze w latach 70-tych. Wchłaniam teraz ciemną, grobową atmosferę klatki schodowej. Tej samej, po której jakże wiele razy spacerował, okno, przez które wyglądał, schody, na których jako dzieciak nieraz stłukł sobie kolano. Aż trudno uwierzyć, że w takim miejscu wychowywał się ktoś znaczący, niezwykły, wykraczający poza przeciętność. Z okna widać całą okolicę. Zastanawiam się, co czuł, gdy patrzył stąd na swoje miasto. Kochał je, czy też nienawidził? Fascynowało go, a może chciał stąd uciec? Tego nie sposób już dziś ustalić. Przyglądam się odrapanej ścianie, na której wyryte są dziesiątki napisów i rysunków. Kto wie. Może któryś jest jego autorstwa?

        Idę teraz do szkoły, w której się uczył. Moje rozpaczliwe usiłowania, by powiązać to co widzę, z tym, co potem pisał, przeradzają się powoli w obsesję. Tymczasem żadnych odniesień nie ma i być nie może. Zostały zatarte przez czas, nikogo już dziś nie obchodzą. Świat poszedł do przodu, swoim rytmem. Czuję się jak kloszard grzebiący po rumowisku. Jestem zmęczony. Chciałem spotkać tu Zorna, ale spotkałem tylko puste miejsce, które po nim zostało.

 

        Historia sztuki to historia odrzucenia, pogardy i niespełnienia. Jak żaden inny obszar ludzkiej aktywności wypełniony jest przez cierpienie i udrękę. Pisarze, ci najbardziej odtrąceni z odtrąconych, z samego założenia są ludźmi pełnymi raniących sprzeczności, niezaleczonych i krwawiących ran swych neuroz i obsesji. Gdy mówiłem o tym wszystkim, mój przyjaciel, Krzysztof Zorn, uśmiechał się tylko z politowaniem. Wiedziałem, że nie trafiam w sedno, że tajemnica wymyka mi się, a mój umysł wikła się w stereotypowe wyobrażenia, zamiast próbować dotrzeć do głębi tego co jest. On wiedział, co mówi. Dlatego sprzeciwiał się, gdy mówiłem o nim jako o skupisku sprzeczności, protestował gdy upatrywałem źródła problemu w samotności, zaprzeczał, gdy napomykałem o odrzuceniu. On nie czuł się ani samotny, ani odrzucony. „Każde odrzucenie, jakie kiedykolwiek doświadczyłem, było odrzuceniem celowym i porządanym. To odrzucenie było moim odrzuceniem, a nie ich odrzuceniem mnie.” Tak powiedział niedługo przed naszym pierwszym rozstaniem. To chyba wtedy po raz pierwszy poczułem, że jest koło mnie ktoś zupełnie wyjątkowy. Ktoś, kto ma wgląd szerszy i głębszy od innych. Kto stworzony jest do wielkości, choć tej wielkości wcale nie pragnie.

        Potem spotkaliśmy się jeszcze tylko raz. Już długo po jego śmierci, tak tajemniczej i niezrozumiałej. Po wielu latach, gdy miałem już na koncie dwie monografie poświęcone Zornowi, przyszedł do mnie we śnie. Myślałem, że mnie pochwali, lub zgani, ale on tylko pochylił się nade mną i szepnął: „Wszystko, co napisałeś o mnie o nieprawda”. Potem uśmiechnął się i odszedł. To zdecydowało. Trzeciej książki o Zornie już nie będzie.

 

 

 

KRZYSZTOF ZORN (1970-2002)

Poeta. Urodzony w Tymoszycach, niedaleko Szopienic, na Śląsku. Data jego urodzin nie jest pewna. Najczęściej podaje się rok 1970. Edukację zakończył na szkole średniej. Imał się wielu zawodów. Za życia nie wydał ani jednego wiersza. Zmarł w wieku 32 lat. Okoliczności i przyczyny śmierci nie zostały nigdy wyjaśnione. W 2004 roku ukazała się książka na jego temat, napisana przez badacza literatury Filipa Wieniawskiego, który osobiście zetknął się z nim i uważał się za jego przyjaciela. Poprzedziła ona serię artykułów w prasie amerykańskiej oraz rosnące zainteresowanie opinii publicznej osobą poety. Jego legenda stoi obecnie w poważnej dysproporcji do zachowanych fragmentów jego twórczości. Niektórzy twierdzą że Zorn przed śmiercią spalił wszystkie swoje wiersze i wszystko co zachowało się pod jego nazwiskiem nie jest autentyczne. Sam Wieniawski twierdzi, że odnalazł przynajmniej 33 wiersze, których autorstwo nie budzi dla niego wątpliwości.

 

leppus_28   
maj 03 2008 Do Ani
Komentarze (1)

Jestem zaledwie błędem ortograficznym. Zawrotem głowy na prostej drodze. Sennym poniedziałkiem po zbyt rozrywkowym weekendzie. Jestem promieniem słońca odbitym od zakurzonego lustra. Oddechem. Pustym słowem. Krótkim spojrzeniem. Niecierpliwością poranka i sennością wieczoru. Przerwą pomiędzy zdaniami.

  

Ja jestem nocą, Ty jesteś dniem. Ja jestem obietnicą, Ty jesteś marzeniem. Jesteś szeptem pośród największej burzy. Dłonią która powstrzymuje kolumnę czołgów. Wierszem wrażliwego 16-latka. Pragnieniem. Snem, który mi się przyśnił. Jednym dotknięciem i jednym pocałunkiem.

  

Gdy nie ma Ciebie nie ma też wielu innych rzeczy. Nie ma zapachu kwiatów. Nie ma światła wpadającego do mojego pokoju wcześnie rano. Nie słychać śpiewu ptaków gdy otwieram okno. Gdzieś zniknęły też kolory, zwłaszcza żółty i niebieski. I gdy zasypiam nikt nie dotyka mojej stopy przez nieuwagę.

 

Sądziłem kiedyś że kocham Cię. Myliłem się. Nie można Cię kochać, bo to Ty sama jesteś miłością. Gdy Ciebie nie ma, nie ma też tego słowa. Ostatnio zauważyłem, że jesteś ciszą pomiędzy nutami Piątej Symfonii Beethovena. Jesteś też pociągnięciem pędzla na obrazie Bruegela. I proporcją wymiarów katedry w Chartres.

 

Powiedzieć że tęsknię za Tobą nie jest precyzyjne. To kolejne dni są tęsknotą. Ja tylko się im przyglądam. Te chwile kiedy nie myślę o Tobie są chwilami straconymi. Staram się szybko wymazać je z pamięci. Wolę wspomnienia o tym, kiedy byliśmy razem, niż cokolwiek co się dzieje wokół mnie i co się może dziać.

 

Największym moim błędem było to, że sądziłem że można się „wyleczyć” z Ciebie. Można przejść obok i zostawić za sobą. Teraz wiem że to nie możliwe. Bo niby jak można żyć dalej, gdy brakuje tylu rzeczy do tego życia koniecznych. Widoku Ciebie gdy wychodzisz. Głosu w telefonie. Twojego oddechu gdy zasypiasz. Zapachu Twoich włosów.

 

Wiem że wszystko co mamy musimy kiedyś stracić. I że gdy to mamy obok – nie potrafimy tego docenić. Ale wierzę też że jest możliwa wymiana. Cały świat – za Ciebie. Całe życie – za jedną chwilę z Tobą. Nigdy Cię już nie rozczaruję. Nigdy więcej Cię nie zranię. Jesteś jedyną osobą która daje mi siłę. Jedyną rzeczą w którą jeszcze wierzę i na której mi zależy.

 

Zawsze będę Cię kochał.

leppus_28   
kwi 30 2008 Polacy zagranicą
Komentarze (1)

Ostatnio uzmysłowiłem sobie, że chociaż jestem Polakiem na emigracji, nie wykazuję jednak typowych cech Polaka na emigracji. Świadczy o tym poniższa lista: 

1.       Moja emigracja nie jest zarobkowa, czyli wcale nie jestem tu dla pieniędzy.

2.       Nie odkładam wszystkich zarobionych pieniędzy na konto, nie wysyłam ich do rodziny do Polski, nie zbieram na mieszkanie ani na samochód w kraju.

3.       Nie wynajmuję najgorszego lokum w najgorszej dzielnicy po to, żeby zaoszczędzić jak najwięcej.

4.       Nie płaczę ilekroć myślę o Polsce, wspomnienie małopolskich wierzb nie wywołuje we mnie większych emocji.

5.       Nie uważam że wszyscy Irlandczycy to idioci, a wszystkie Irlandki są brzydkie jak noc.

6.       Potrafię się posługiwać językiem angielskim.

7.       Nie wykonuję pracy która jest dwa piętra poniżej mojego wykształcenia.

8.       Nie uważam żeby wyjście do pubu, night clubu albo kina było nieodpowiedzialną rozrzutnością.

9.       Nie uważam żeby kupienie rzeczy trwałego użytku było pozbawione sensu w sytuacji kiedy za parę lat mogę się stąd wyprowadzić.

10.    Nie czuję się wykorzystywany przez swojego pracodawcę i traktowany gorzej dlatego że jestem Polakiem.

11.    Nie opowiadam znajomym i rodzinie w Polsce ukolorowanych historii o swoim życiu na emigracji.

12.    Nie uważam żeby praca i pieniądze które zarabiam były najważniejszymi elementami mojego życia.

13.    Nie uważam żeby wzięcie domu albo samochodu na raty było szczytem głupoty.

14.    Nie mam zwyczaju krytykowania kraju w którym mieszkam i pracuję.

15.    Nie robię zakupów w najtańszym supermarkecie w okolicy i nie wiem ile dokładnie kosztuje chleb, mleko i litr wody mineralnej.

16.    Nie mam zwyczaju przywozić ze sobą 10kg mięsa ilekroć lecę do Polski.

17.    Nie uważam żeby Polska jest jedynym miejscem na świecie w którym można pójść do dentysty.

18.    Nie umrę jeżeli przez tydzień nie zjem polskiej kiełbasy.

19.    Nie uważam by najlepszym sposobem spędzania wieczorów było branie nadgodzin w pracy.

20.    Nie mam zwyczaju spotykania się z grupą Polaków i upijania do nieprzytomności spirytusem.

21.    Nie dostaję ataku szału ilekroć spotykam się z negatywną opinią o Polsce wśród Irlandczyków.

22.    Nie noszę długiej zimowej kurtki w maju, rękawiczek, czapki ani parasola.

23.    Nie chodzę na zakupy z reklamówką ani z plecakiem.

24.    Nie dziwię się ilekroć zobaczę że w łazience ciepła i zimna woda leją się z oddzielnych kranów.

25.    Nie siedzę wieczorami w domu gapiąc się na cztery programy irlandzkiej publicznej telewizji, w której nie ma z reguły nic do oglądania.

26.    Nie uważam żeby w Irlandii nie dało się żyć bo stale pada.

27.    Nie wpadam w panikę ilekroć muszę załatwić jakąkolwiek sprawę w urzędzie.

28.    Nie sądzę by ktoś miał prawo mną pomiatać, bo jestem Polakiem i nie posiadam żadnych praw.

29.    Nie uważam by pójście do restauracji albo pubu na obiad było finansowym szaleństwem.

30.    Nie twierdzę że wszystko co jest w Polsce jest lepsze i ładniejsze.

31.    Nie używam wyłącznie Skype’a by rozmawiać z Polską, bo jest on bezpłatny.

32.    Nie narzekam na wszystko jak tylko spotkam jakąkolwiek inną osobę z Polski. 

Wszystko to czyni ze mnie baaardzo dziwną osobę.

leppus_28