Najnowsze wpisy, strona 41


kwi 30 2008 Zmierzch człowieka prymitywnego
Komentarze (1)
Nienormalna sytuacja gospodarcza i społeczna, która zaistniała w Polsce w ciągu ostatnich kilkunastu lat doprowadziła do pojawienia się pewnego rodzaju negatywnej selekcji. U wielu kobiet powstał model atrakcyjnego mężczyzny, który nosi złoty łańcuch, ma psa rasy pit bull, jest głąbem, ale za to ma kupę pieniędzy. Mimo swojej tępoty umysłowej i ograniczonych horyzontów osobnik taki mógł być uważany za niezłą partię, z powodu tego co się działo wokoło. Wiele kobiet wybierało tego typu mężczyzn jako partnerów, gdyż alternatywą dla nich byli nieśmiali, zahukani, kiepsko zarabiający intelektualiści. Przestępczość osiągnęła pewien stopień, przy którym doszło do ogólnego zdziczenia. Ludzie poczuli się zagrożeni bezpośrednio, tak w sensie bytowym jak i w sensie swojego bezpieczeństwa. Związanie się z mężczyzną handlującym kradzionymi samochodami zaczęło dawać szybszą możliwość uniezależnienia się niż związanie się z absolwentem kończącym studia związane z wcześniej popłatnymi zawodami. Również na ulicy większą szansę przeżycia miał przestępca niż uczciwy człowiek. Kobiety zaczęły więc szukać oparcia w twardych, spoconych mężczyznach, którzy właśnie co wyszli z siłowni, żeby za chwilę do niej wrócić. W ich oczach gość, który przesiaduje w bibliotece (zamiast w siłowni), albo używa zwrotów o charakterze grzecznościowym to wzbudzający irytacje przygłup. Niestety wszyscy ci ludzie trochę się na tym wszystkim oszukali. Przyszedł bowiem czas, kiedy najlepiej finansowo i bytowo mają w Polsce ci, którzy wyjeżdżają zagranicę i zaczynają tam z powodzeniem pracować. Wyjeżdżać chcą też kobiety, również te, które związały się z rzeczonymi twardzielami. I tu spotyka ich przykra niespodzianka. Okazuje się bowiem, że z punktu widzenia zagranicy cechy, które posiadają ich partnerzy się zupełnie nieprzydatne, a tych, które by się przydały to oni akurat nie posiadają. Okazuje się, że najlepiej być żoną jakiegoś informatyka albo inżyniera, człowieka z dobrą znajomością języka, czyli ogólnie wykształconego. Taki człowiek może tu zarabiać 50 tysięcy euro, a przy tym jest kulturalny, zajmie się dziećmi, nie bije, nie krzyczy, nie przychodzi do domu pijany i względnie nie ugania się za kobietami. Z kolei ci wszyscy twardziele rodzem spod Wołomina, ze swoimi szerokimi karkami i tatułażami są tutaj zupełnie nie na miejscu. Języków nie znają i co najwyżej mogą pracować na czarno. Ich muskuły, takie w Polsce potrzebne, tu nie przydają się do niczego, bo przestępczości tu nie ma. Taka biedna kobieta, zrozumiawszy swój błąd, ma tylko dwa wyjścia. Albo wrócić z takim facetem do Polski, czyli do pipiduwy, gdzie można szpanować zarobionym na saksach BMW, albo związać się z nieco nudnym mięczakiem w okularach. Żeby przy nim dorobić się wszystkiego, co kobieta chcieć pragnie. I to jest bardzo pozytywne moim zdaniem, bo przywraca prawidłowy porządek rzeczy.
leppus_28   
kwi 30 2008 Szkoła
Komentarze (0)

Moja biografia nie jest zbyt pasjonującym dziełem. Nie zdarzyło się w moim życiu nic specjalnie zajmującego, nic wyjątkowego, zresztą nigdy nie zabiegałem o to, by się coś takiego zdarzało. Ilekroć miałem szansę przeżycia czegoś wyjątkowego, choćby występu w szkolnym teatrzyku czy olimpiadzie przedmiotowej, wymigiwałem się od tego jak tylko mogłem. Wszelkie zdolności i talenty ukrywałem w sobie, jakby to było coś najbardziej wstydliwego w świecie i nic nie przejmuje mnie takim dreszczem obrzydzenia jak perspektywa zrobienia na kimś dobrego wrażenia. Jako dziecko siadałem w ostatniej ławce, nigdy nie zgłaszałem się do odpowiedzi, a na wszystkie pytania odpowiadałem półgębkiem i nieszczerze. Na lekcjach języka polskiego usiłowałem pisać najbardziej przeciętne wypracowania z możliwych, a gdy był bieg na 1000 metrów bardzo się starałem być dokładnie w środku całej stawki. Dlaczego to robiłem? To proste. Pragnąłem tylko jednego: by zostawiono mnie w spokoju. Nie miałem zamiaru startować w jakichkolwiek rozgrywkach, zabiegać o coś, być w czymś lepszym od innych. Nie chodziło o to, by być przeciętnym. Chodziło o to, by nie być niepokojonym. Mimo moich starań kilkakrotnie zdarzało się, że ten czy inny nauczyciel, odkrywał we mnie „coś”, co starał się następnie podsycać i wykorzystać do szczytnych celów. Reagowałem na to przesadną nerwowością, a często zwykłym płaczem. Pamiętam jak w drugiej klasie szkoły średniej nauczyciel matematyki odkrył we mnie wybitne zdolności w tej właśnie dziedzinie. Doprawdy wystarczyła zaledwie chwila nieuwagi z mojej strony. Dzięki temu jakiś spostrzegawczy belfer zorientował się, że oszukuję i tylko udaję tumana, podczas gdy z reguły pierwszy rozwiązuję tzw. zadania z gwiazdką. Oczywiście poszedłem w zaparte, ale przyparł mnie do muru i postanowiłem sypać. Owszem, przyznałem, że pierwiastkuję w pamięci, ale poza tym niewiele z matematyki rozumiem. Myślałem, że jak się przyznam, zostawi mnie w spokoju. Tymczasem oczy mu się zapaliły jak lampki na choince i dopiero wtedy zaczął mnie przemaglowywać. Kazał mi pokazać swój zeszyt, po czym oglądał go jakieś dobre 15 minut. Na koniec stwierdził, że nic z tego nie rozumie. Istotnie mój zeszyt wyglądał nieco dziwacznie. Od urodzenia mam niezłą pamięć i w zasadzie nie muszę nic zapisywać, by coś w niej sobie zakonotować. Biorąc to pod uwagę zeszyt przedmiotowy nie jest mi potrzebny. Jeżeli coś słyszę, to to pamiętam. Zadania matematyczne rozwiązuję w głowie, sam nie wiem zresztą jak, nigdy też nie miałem zwyczaju pisać wypracowań na język polski. Wyrwany do odpowiedzi sklecałem na poczekaniu jakiś mniejszy lub większy wywód, mogłem tak improwizować na dowolne tematy i z reguły nikt nie był w stanie wyczuć manipulacji. Na zajęciach musiałem jednak coś robić, więc prowadziłem notatki, ale często dla zabawy nie zapisywałem tego, co trzeba, ale rzeczy zupełnie poboczne. I tak nie miało dla mnie znaczenia co notuję, notatek nigdy po zajęciach nie przeglądałem. Dzięki temu nikt nie pożyczał ode mnie zeszytu, wiadomo bowiem było, że mam nie po kolei w głowie. Kiedy więc nauczyciel od matematyki zaczął się dokładniej wczytywać w to, co zawierały te pozornie składne i prawidłowe notatki z zajęć, włosy stanęły mu dęba. Zaczął mnie przepytywać z całości materiału i mimo iż starałem się bardzo ukrywać ile naprawdę umiem, stwierdził ku mojemu przerażeniu, że stanowię jakiś interesujący przypadek neurologiczny. Wezwał na pomoc swego kolegę, szkolnego psychologa i wtedy zaczęli na zmianę próbować wyciągnąć ode mnie przyznanie się do winy. Wreszcie miałem tego wszystkiego dość. Przyznałem, że mam dobrą pamięć. Pamiętam np. którego dnia kto ma imieniny, choć nigdy nie przedsiębrałem jakichkolwiek wysiłków by to spamiętać. Pamiętam całe fragmenty książek, które kiedyś przeczytałem, większość zresztą niezbyt mądrych. Potrafię też grać w szachy nie widząc planszy i gram w ten sposób lepiej, niż normalnie, bo jak widzę figury to nie mogę się skupić. Wkrótce w gabinecie matematyka zebrało się prawie całe grono pedagogiczne i już wiedziałem, że nie dadzą mi żyć. Myślałem wtedy poważnie o zmianie szkoły, co jednak nie jest takie proste gdy nie jest się pełnoletnim. Wszyscy przybyli stwierdzili, że koniecznie muszę wystąpić w olimpiadzie międzyszkolnej z wszystkich możliwych przedmiotów. Oczywiście zacząłem protestować, zagroziłem, że odwołam się do trybunału europejskiego, że jestem chory na gruźlicę, mam klaustrofobię, jestem dyslektykiem i tym podobne, a w ogóle to obiecałem mojej umierającej matce, że nigdy nie wezmę udziału w jakiejkolwiek olimpiadzie. W tym ostatnim stwierdzeniu zagalopowałem się trochę, bo akurat fakt, że moja mama żyje i ma się dobrze nie był znowu taki trudny do ustalenia. Zresztą nikt już nie słuchał tego co mówię. Poszedłem więc na skargę do dyrektora i po kilku dramatycznych próbach wytargowałem pewne ustępstwa. Po pierwsze żaden uczeń w szkole nie dowie się, że uczestniczę w jakiejkolwiek olimpiadzie, po drugie wystąpię jedynie w czterech olimpiadach i ode mnie zależy w których, i wreszcie po trzecie, że przygotowywać się będę do nich sam. Ale i tak cały dzień miałem fatalnie zepsuty.

leppus_28   
kwi 30 2008 Poranek Wodza
Komentarze (0)

Poranek jest dla Wodza trudnym momentem. Przywódca, nadzieja i światło swego narodu, budzi się powoli. Pomimo bowiem wątłego ciała Wódz, jak na Wodza przystało, sny ma potężne i dalekosiężne. Snią mu się wielkie armie i wielkie wyzwania. Śni, że sam jeden rusza do przodu Koło Dziejowych Zmian, że rzuca wyzwanie niemożliwemu i porywa się na nieosiągalne. Że los świata spoczywa na jego muskularnych ramionach. Przede wszystkim jednak śni, że jest kochany i potrzebny, bo też takie sny są ze wszystkich najprzyjemniejsze. Jest to bardzo wyczerpujące. Wódz budzi się zmęczony, choć dzień jeszcze się nie zaczął. Dyszy ciężko, jest zlany potem. Krótkie nóżki wywijają w powietrzu nerwowe zawijasy. Wódz leży jeszcze przez moment, starając się powstrzymać uciekające fantazje, nierzadko erotyczne, lub te jeszcze poważniejsze, polityczno-erotyczne. Zwykle około minuty trwa zanim otwiera oczy. Za chwilę gramoli się już niemrawo, by zrzucić krótkie nóżki na podłogę i usiąść na łóżku. Wtedy przeciąga się i przeciera zaspane oczka. Głośne ziewanie alarmuje służbę, która przybiega usłużnie, by Wodza nieco obmyć, ubrać i posilić, póki nie będzie można pokazać go narodowi i póki nie będzie mógł rządzić, czyli być Wodzem. Do tego momentu bowiem Wodzem nie jest. Jest Wodzem zaspanym. Pół-Wodzem lub czasem nawet ćwierć-Wodzem. Jego rozumek pracuje jeszcze wolniutko i w tej chwili trudność sprawia mu wszystko, nawet zawiązanie butów. Jednak już kilka godzin później nastąpi w Wodzu wielka zmiana. Jego mózg zdolny będzie do zajęcia się sprawami wagi państwowej, a nawet dziejowej, których nikt poza nim nie jest w stanie ogarnąć. Dlatego zresztą jest Wodzem. Tylko on potrafi dzierżyć w swojej ręce wszystkie potrzebne do rządzenia sznurki. I to mimo iż rączka ta jest malutka, możnaby rzec dziecięcia, niedorozwinięta.

Teraz Wódz, by mógł stać się znów Wodzem, jak co dzień, musi przejść przez serię operacji przywracających jego Wodzowatość. Polegają one na kontakcie z osobami, które podkreślają jego genialność i całkowitą nieomylność we wszystkich możliwych sprawach. Ważną rolę odgrywa też stałe zwracanie się do niego per Wodzu. Jest to kluczowe by ego Wodza stopniowo rosło. Gdy urośnie już na tyle, że nie mieści się w pokoju, w którym akurat przebywa, znaczy to, że operacja przebiegła pomyślnie. Wodza w tym momencie rozpiera energia, zaczyna krążyć po pokojach z dużą szybkością, przybierając postawę coraz bardziej wyniosłą. Trzymanie go w zamknięciu byłoby już wtedy niebezpieczne, należy więc doprowadzić do uwolnienia Wodza. Uwolniony Wódz wybiega z prywatnych apartamentów i rozpoczyna swoje normalne obowiązki, na które składają się niezliczone spotkania, posiedzenia i zebrania, czyli wszystko to, co ma utwierdzić Wodza w przekonaniu że kieruje państwem. Przy wszystkich tych okazjach zapoznaje się go z aktualną sytuacją oraz problemami, z reguły niecierpiącymi zwłoki i niechybnie wymagającymi jego wodzowskiej interwencji. Wódz bierze wtedy na siebie całą odpowiedzialność za losy kraju i przy pomocy wrodzonego geniuszu podejmuje arcyważne i arcytrudne decyzje, tak, jak inny pije herbatę. Wszystkie one bez wyjątku trafiają potem na pierwsze strony gazet, wywołując głośne, pełne zdumienia i niedowierzania westchnięcia.

Niestety są też cienie rządzenia. Choć trudno w to uwierzyć Wódz nie cieszy się taką popularnością na jaką niewątpliwie zasługuje całą swoją postawą. W wielu miejscach kraju, na wielu szczeblach, działa wroga Wodzowi opozycja, wyszydzająca każdy jego krok, krytykująca i oczerniająca go, a przede wszystkim natrząsająca się z jego wzrostu. Istotnie, Wódz wysoki nie jest, choć z drugiej strony nie da się powiedzieć ile dokładnie mierzy, gdyż stanowi to ściśle chronioną tajemnicę państwową. Kiedyś mówiono o 150cm wzrostu, ale z ostatnich badań wynika, że Wódz w trakcie sprawowania władzy kurczy się, tracąc ok. centymetra każdego miesiąca sprawowania państwowych urzędów. Ostatnio zaczął nawet korzystać z pomocy służby przy wchodzeniu do łóżka, a osoba, która pewnego dnia widziała go śpiącego wyznała, że Głowa Państwa prawie cała już mieści się na prezydenckiej poduszce. Jest też tak mała, że coraz trudniej ją filmować. Faktem jest też, że straż prezydencka nie dopuszcza do niego żadnych osób mających więcej niż 160cm wzrostu, a poziom ten jest stale zaniżany, co nieuchronnie prowadzi do izolacji Wodza.

Wszystko to jednak nie ma wpływu na jego działania, które pod ostrzem krytyki stają się jakby jeszcze bardziej zaciekłe i nie znające umiaru. Wódz już przyzwyczaił się, że jest nielubiany i nierozumiany, co jest zresztą cechą typową Wodzów. Nie jest to jednak ważne. Ważne jest przekonanie o własnej genialności, a co za tym idzie zdolność do porwania za sobą tłumów, ich umiejętne manipulowanie, a tę sztukę Wódz, jak mało kto, posiadł w stopniu większym niż ktokolwiek inny. Jest Wódz tzw. wytrawnym politycznym graczem, chłodnym pokerzystą, prawidzwym mordercą o twarzy dziecka (choć złośliwi twierdzą, że reszta ciała też jest dziecięca). Owe mistrzostwo rozwijał w sobie długo. W końcu Wódz nie pojawił się znikąd. Od zawsze obecny w wielkiej polityce, długo zajmował miejsce w drugim szeregu, ucząc się i zdobywając doświadczenie potrzebne do osiągnięcia celu, jakim było przejęcie władzy absolutnej. Niewątpliwie elementem utrudniającym poruszanie się po grząskich terenach polityki była jego wrodzona kłótliwość oraz przekonanie o własnej nieomylności. Z nikim nie potrafił się dogadać i pomimo szczerych chęci każdy zawarty sojusz kończył się wyzwiskami i bijatykami. Można powiedzieć, że jego osobowość była zbyt potężna, zbyt paraliżująca. Dlatego postanowił zmienić front. Zamiast podporządkować sobie jakąś istniejącą partię, stworzył swoją własną, partię, która była jedynie przybudówką, dodatkiem do jego własnej osoby, złożoną z ludzi, których jedynymi poglądami była miłość do Wodza. Z taką siłą za swoimi plecami przystąpił do ataku na najwyższe stołki w państwie, co wiązało się z zastosowaniem jeszcze jednego politycznego fortela. Otóż sięgając po władzę absolutną, o której marzył, Wódz natrafił na swojej drodze na problem natury prawnej, który uniemożliwiał mu po tę władzę sięgnięcie. Okazało się, że nie może być jednocześnie Premierem i Prezydentem, a każda z tych funkcji z osobna wydawała mu się niekompletna i pełna ograniczeń. Aż któregoś dnia doznał olśnienia i wpadł na pomysł porywający w swej prostocie. Otóż Wódz zaczął udawać, że jest go dwóch. Dwóch braci bliźniaków, każdy nieco inny od drugiego. Jeden trochę jakby niższy, drugi wyższy, jeden nieco starszy, z wąsikiem, drugi młodszy, bardziej energiczny. Pomysł okazał się uciążliwy w realizacji, ale niezwykle skuteczny. Wódz pojawiał się w telewizji i na posiedzeniach partyjnych tylko jako jeden lub drugi z braci, nigdy natomiast nie widziano ich obu. Przekonanie opinii publicznej dlaczego tak jest nie było trudne. Po prostu Wódz nie lubi być fotografowany gdy jest go dwóch, bo wygląda wtedy niepoważnie i cierpi na tym powaga państwa.

W ten sposób rozpoczął on udane podwójne życie. Jeden z braci miał żonę i dzieci, drugi był kawalerem, ale poza tym mieli wszystkiego po dwa: dwa samochody służbowe, dwa mieszkania i rzecz jasna dwie pensje. Dzięki wrodzonej energiczności potrafił radzić sobie z nadmiarem obowiązków. Najważniejsze jednak było to, że jeden z braci wkrótce został Prezydentem państwa, a drugi zaś Premierem. W ten sposób spełniło się największe marzenie Wodza: został dyktatorem w starym stylu.

leppus_28   
kwi 30 2008 Skutki braku seksu
Komentarze (1)

 KRÓTKOTRWAŁE I DŁUGOTRWAŁE SKUTKI BRAKU SEKSU NA ORGANIZM MĘŻCZYZNY

Analiza powstała w oparciu o doświadczenia własne oraz obserwacje polskiej sceny politycznej:


długość przerwy:                 podstawowe objawy:

 

3 dni        rozdrażnienie, drobna nerwowość

4 dni        kłopoty z koncentracją, bóle głowy

5 dni        stan podgorączkowy, problemy ze snem

6 dni        lekkie drżenie rąk, pocenie się

7 dni        zainteresowanie komputeryzacją oraz perspektywami współczesnej telefonii komórkowej

8 dni        kłopoty ze stolcem, zaburzenia trawienia

9 dni        oglądanie meczów piłkarskiej ligi polskiej

10 dni      tiki nerwowe, oczowytrzeszcz i oczopląs

11 dni      stany otępienia, natrętne marudzenie

12 dni      drażliwość, pojawiają się myśli samobójcze

13 dni      poczucie rezygnacji, wzrost zainteresowania literaturą piękną

14 dni      senność, wegetarianizm, próby samookaleczenia

15 dni      „syndrom ofiary”: wszyscy są przeciwko mnie

16 dni      radykalizacja poglądów politycznych

17 dni      wzrasta znaczenie elementów mistycznych, zwłaszcza wschodnich

18 dni      udział w pikiecie żądającej zaostrzenia prawa aborcyjnego

19 dni      pierwsze latające spodki usiłują się skontaktować z nami za pomocą Internetu

20 dni      pedofilia, zoofilia, klasyczna muzyka gitarowa

21 dni      słuchanie hip-hopu

22 dni      przesadne nadymanie się połączone z gadaniem głupot

23 dni      pisanie wierszy, obstrukcja, swędzenie nadgarstków

24 dni      wdawanie się w bezproduktywne i do niczego nie prowadzące dyskusje polityczne

25 dni      wydawanie niekontrolowanych pisków i utrzymywanie, że jest się Henrykiem VIII

26 dni      uporczywe twierdzenie, że „Balcerowicz musi odejść”

27 dni      odmawianie przyjmowania pokarmów, za wyjątkiem fasolki, którą określa się mianem Aku-Aku

28 dni      oglądanie tasiemcowych seriali telewizyjnych i głośne rozmawianie o fabule w autobusie

29 dni      całkowite załamanie nerwowe, połączone z reguły z przyznaniem się do wszystkich możliwych zabójstw politycznych od 1832 roku oraz sypaniem nazwisk kolegów i znajomych

30 dni      śmierć

leppus_28   
kwi 30 2008 Eksperyment z szympansami
Komentarze (0)
Wszystkim zapewne znany jest eksperyment przeprowadzony bodajże w 2003 roku przez fińskich naukowców na parze tresowanych szympansów. Posadzili oni owe zwierzęta przed maszynami do pisania, próbując ustalić ile czasu zajmie im stworzenie czegoś naprawdę epokowego, jeżeli tylko odetnie się ich od telewizji i niezdrowego jedzenia. Za efekt docelowy uznano Dzieła Zebrane Szekspira, a konkretnie Folio z 1625 roku. Początkowo sądzono, że może to trochę potrwać, a niektórzy, co bardziej sceptyczni twierdzili nawet, że całą wieczność, lub coś koło tego. Jakież było ich zdumienie, gdy okazało się, że już po dwóch dniach jeden z szympansów zaczął wstukiwać całe sentencje z pierwszego aktu „Ryszarda III”. Przy czym jak ustalono później większość tekstu była identyczna, a te jego partie, które się różniły, były zdaniem fachowców-szekspirologów wyraźnie lepsze od oryginału. Z drugiej strony część obserwatorów kwestionowała wyniki eksperymentu, wskazując na fakt, iż drugi z szympansów nie zdołał spłodzić niczego sensownego, nawet pół wersu wykazującego choćby minimalne podobieństwa do teatru elżbietańskiego. Przez większą część czasu siedział tylko i gapił się w ścianę, a jedyne co zdołano odcyfrować z tego co napisał było niecenzuralne. Do tego już po kilku godzinach zaczął być agresywny, wyrywał z maszyny do pisania przyciski i rzucał nimi w drugiego szympansa. Także ostatecznie trudno powiedzieć co o tym wszystkim sądzić.
leppus_28