Prawdę mówiąc nigdy nie umiałem być sam. Samotność, ta fizyczna, przeraża mnie do głębi i rozstraja mój organizm. Wystarczy dwa samotnie spędzone wieczory by wszystkie procesy wewnętrzne mojego ciała dopadła całkowita niesynchronizacja. Nie wiem co robić: czy siedzieć, czy stać, czy krzyczeć, czy płakać. Wpadam w regularną panikę. Powracają wszystkie najgorsze lęki z dzieciństwa, nawet te których nigdy nie miałem. Przed śmiercią, przed ludźmi, przed wiewiórkami, co tylko chcecie. Czym jest to głupsze tym mocniej działa. Samo myślenie o moim dotychczasowym życiu, tak prywatnym jak i zawodowym, wywołuje we mnie uczucia wymiotne. Dlatego gdy budzę się rano i nie ma przy mnie nikogo przestaję nad sobą panować i potrafię być wtedy naprawdę nieprzyjemny. Można więc powiedzieć że jestem skazany, chcąc nie chcąc, na związki z kobietami, przy całym moim jednoczesnym do tego sceptycyzmie. Głównym problemem jest chyba to, że z jednej strony mam bardzo wysokie wymagania. Kobieta, z którą jestem koniecznie musi być: piękna, wysoka, zgrabna, inteligentna, zabawna, młoda, świetnie ubrana, wierna, zmysłowa, oczytana, pełna pomysłów i życiowej energii. I absolutnie nie godzę się na najmniejsze odstępstwo od żadnego z wymienionych atrybutów. Z drugiej strony kobiety zawsze działały na mnie za bardzo. Ilekroć poznaję kogoś nowego nie jestem w stanie na chłodno ocenić tej osoby. Zapalam się do niej w całkowicie beznadziejny sposób, nie dostrzegając że wcale nie jest ani taka ładna ani taka inteligentna, jak by mi się wydawało na pozór. To zresztą chyba typowe dla mężczyzny (dla kobiety zresztą też, nie czarujmy się). Wystarczy że kobieta mu się podoba, a skłonny jest od razu zakładać, że z pewnością jest mądra, czuła i interesująca. A może to kobiety opanowały do perfekcji technikę ukrywania swoich ewentualnych niedostatków? Każda w pierwszej chwili wydaje się urocza i pełna życia, niezależnie od tego jak wielkie pustki znajdują się w jej główce. Dlatego też szukanie kobiety idealnej jest zajęciem tak jałowym, obliczonym już nie na lata, ale przynajmniej na dziesięciolecia, a może i dłużej. Po drodze jesteśmy skazani na poznawanie najrozmaitszych idiotek, których istnienia nawet nie moglibyśmy się domyślić. Poziom nieuctwa i braku wyobraźni jest doprawdy nieograniczony niczym. Byłbym szczęśliwym człowiekiem gdyby mi ktoś darował poznanie tych wszystkich osób, które musiałem po drodze poznać, wychodząc z mylnego przekonania, że może być w nich coś interesującego. To powoduje też, że z czasem mój pierwotny entuzjazm do płci przeciwnej stopniowo gaśnie. Nie reaguję już z taką pasją ilekroć rzuci mi się w oczy ładny uśmiech albo ładny tyłek. Coraz częściej dostrzegam, że za tą fasadą nie czai się w istocie nic. Że to tylko obietnica bez pokrycia. Coś, co może przynieść satysfakcję jedynie komuś o bardzo mało subtelnych potrzebach. Ostatnio, gdy wdzięczyła się do mnie wyjątkowo zgrabna panienka, uciąłem jej nadzieje stwierdzając, że „jesteś co prawda bardzo fajna, ale niestety mam wrażenie, że znudziłabyś mi się już po 15 minutach, prawdę mówiąc już czuję że zaczynam ziewać”.
Oczywiście najbardziej irytującą cechą kobiet jest ich programowa bierność. Kobieta z reguły czeka aż ktoś do niej podejdzie i rozpocznie rozmowę. Postawi jej piwo, zaproponuje taniec, a następnie seks i małżeństwo. Z drugiej strony kobiety są przekorne. Jeżeli zabiegasz o nie, to wymykają ci się. Jak sobie je odpuścisz, to zaczynają się tobą interesować. Jak jesteś zdesperowany to nie zwrócą na ciebie uwagi. Jak ci nie zależy, oddadzą ci się bez wahania. Sam ten mechanizm zapowiada już przyszłe trudności związane z ewentualnym życiem razem. Jeżeli jesteś z kobietą i jesteś dla niej czuły i wyrozumiały, odbywacie długie rozmowy, nie macie przed sobą tajemnic, tworząc podręcznikowy związek partnerski, możesz być pewny, że kobieta ta z czasem zacznie marzyć o czymś zupełnie innym. Czymś szalonym i prymitywnym, nie ważne zresztą dokładnie czym, byle nie z tobą. Zresztą to działa także w drugą stronę. Nie jestem aż takim hipokrytą by twierdzić, że to tylko kobiety są puste i zepsute, podczas gdy mężczyźni to prawdziwa oaza mądrości. Mężczyźni są pewnie jeszcze gorsi, wiem po sobie. Każdy facet, niezależnie od tego jak wydaje się na pozór zrównoważony i opanowany, jest gotowy w każdej chwili zamienić 10 lat pozornie szczęśliwego życia z idealnie pasującą do niego partnerką, na jedną chwilkę z całkowitą debilką, która jednak bardziej mu się podoba niż owa partnerka. Romantyczni i odpowiedzialni jesteśmy tylko na zewnątrz. Tego się nauczyliśmy, bo to ma nas chronić przed samotnością i brakiem potomstwa. Ale w głębi duszy jesteśmy zepsuci i rozpustni. Nie marzymy o niczym innym jak o momencie, w którym puszczą nam hamulce, a śruby którymi jesteśmy poskręcani, obluzują się i pękną. Czym bardziej nasze życie jest ustatkowane, tym śruby są większe, a hamulce bardziej znienawidzone. A wyzwolenie, jeżeli kiedykolwiek przyjdzie, pojawi się z najmniej spodziewanej strony. Najprostszym sposobem unieszczęśliwienia samego siebie jest zracjonalizowanie wszystkiego. Przestań na moment myśleć lędźwiami i spróbuj podejść do sprawy poważnie. Zwiąż się z osobą stateczną, która rozumie cię i będzie doskonałą matką (albo ojcem) dla twoich dzieci. Znajdź pracę, która daje ci satysfakcje i w której się realizujesz. Zamieszkaj w małym domku na przedmieściu i kup sobie psa. Wyeliminuj z siebie wszystko to, co drażni twoją partnerkę i roztrząsaj z nią na spokojnie każdy problem, który się pojawi po drodze. Uspokój swoje namiętności. Wyczyść umysł z niewłaściwych skłonności, które tam zalegają i utrudniają ci życie. Niech każdy dzień będzie podobny do poprzedniego. Kochaj swoją żonę i szanuj ją za wszystko co robi dla ciebie. Zwróć uwagę, że nie posiada jedynie ciała, ale że ma także duszę. I kochaj tę duszę całym swoim sercem. Akceptuj wszystko i wysłuchuj wszystkiego, co ci mówi o sobie. Zaręczam ci, że po paru latach będziesz miał dość siebie i całego swojego życia. Zaręczam ci, że skończy się ono jakąś spektakularną katastrofą, a i to o ile pozostanie w was choćby gram energii, nie popsuty idyllą, którą sobie zafundowaliście. Jeżeli na jakimś etapie osiągniecie taki stan, w którym nie będziecie się już kłócić, to będzie koniec. Jeżeli na jakimś etapie poznacie swoje ciała do samego końca i nie będziecie mieli przed sobą tajemnic, umrzecie z nudów. Seks zacznie przypominać obiad u rodziny. Poranki staną się nie do zniesienia, a wieczory dłużyć się będą w nieskończoność. Pewnego dnia dotkniecie się i stwierdzicie, że dotyk nie wywołuje w was najmniejszej nawet reakcji. A potem będziecie jechać w windzie z kimś zupełnie obcym i poczujecie zawrót głowy, od którego ugną się wam kolana. I okaże się że lata wspólnego życia nie są więcej warte niż moment całkowitej nieodpowiedzialności. Dlatego jedna rada. Gdy spotkacie na swojej drodze osobę, która uspokaja was i wycisza, która rozumie was i przy której jesteście sobą, uwierzcie mi na słowo: trzymajcie się od niej z daleka. Dla dobra i swojego i tej osoby. Uciekajcie. Choćby oknem. Póki nie jest jeszcze za późno.