Archiwum styczeń 2009, strona 2


sty 20 2009 Alkohol i łaskotki
Komentarze (4)

Uważam że dwie rzeczy w kobietach są absolutnie niewybaczalne. Pierwszą jest sytuacja, w której kobieta ma mocniejszą głowę od nas. Jest to bardzo niekorzystne z punktu widzenia związku. Powoduje, że próbując upić kobietę upijamy się sami, podczas gdy kobiecie nic nie jest. Tracimy na tym masę pieniędzy, zdrowia, energii, a efektów nie ma praktycznie żadnych. Tymczasem możliwość sprawnego upicia kobiety rozwiązuje wiele bardzo skomplikowanych problemów powstających na styku obu płci. Przede wszystkim pijana kobieta gorzej widzi. Kontury się jej zamazują i nagle, zupełnie niespodziewanie stwierdza, że ktoś, kogo zna od lat, jest niezwykle pociągający. Przy odpowiedniej ilości promili we krwi każdy zaczyna wyglądać dla niej jak Brad Pitt. Poza tym po alkoholu kobiety tracą typową dla siebie skłonność do niepotrzebnego przedłużania wszystkiego. Gdyby nie on czas od momentu poznania danej panienki do chwili kiedy dochodzi między nami do czegoś konkretnego zmierzałby do nieskończoności. Romantyczne kolacje ciągnęłyby się godzinami, a same kobiety pozostawałyby na stałe w sferze wątpliwości typu: „oj, sama nie wiem...”. Bez alkoholu kobieta nie jest w stanie podjąć żadnej wiążącej decyzji, o ile nie chodzi o wybór nowych butów. Tutaj decyzja jest zaskakująco natychmiastowa. Tylko kobieta jest w stanie patrząc na dwie niemalże identyczne pary stwierdzić z całym przekonaniem, że jedna jest świetna, a druga absolutnie nie do przyjęcia. Mężczyzna postawiony w takiej samej sytuacji powiedziałby, zgodnie z logiką, że obie są identyczne. I niechybnie zawiesiłby się, nie mogąc się zdecydować na żadną. Dlatego na zakupy zawsze trzeba iść z kobietą. (Przepraszam za dygresję).

 

Drugą niedopuszczalną rzeczą u kobiet, której absolutnie tolerować nie należy, jest brak łaskotek. Ta przypadłość co ciekawe występuje nader często właśnie u szanownych pań. Nie wiadomo zresztą dlaczego. Nie posiadanie łaskotek jest moim zdaniem nieludzkie. Świadczy o czymś bardzo podejrzanym, choć nie do końca wiemy o czym. Nigdy w życiu nie związałbym się z osobą pozbawioną łaskotek. Osobą, którą w razie czego nie jesteśmy w stanie załaskotać na śmierć. I wspomnicie moje słowa jeżeli kiedyś nie pójdziecie za moją radą. Niemożność znęcania się nad kimś przy pomocy łaskotania powoduje, że obcowanie z kobietą nie jest już takie fajne. Wydatnie zawęża to również ilość rzeczy, które można ze sobą robić w łóżku. Powoduje, że np. sama wizja związania kogoś, nie wydaje się już taka kusząca. Bo też każdy kto ma naprawdę duże łaskotki wie, że sama myśl o tym, że jesteśmy związani i bezsilni, a ktoś nas łaskocze, należy do najbardziej przerażających z możliwych. Spokojnie jesteśmy skłonni wymienić to na wszystkie potworności, które są tylko możliwe. Nic nie może się równać z sytuacją, w której śmiejemy się i nie możemy przestać. Nie ma takich tajemnic państwowych których nie bylibyśmy gotowi sypnąć gdyby nam ktoś chciał zrobić coś takiego. Dlatego łaskotanie kogoś, zwłaszcza kogoś przeciwnej płci, jest takie pociągające. Spełnia wszystkie wymogi czegoś naprawdę podniecającego: jest czynnością czysto erotyczną, z gruntu niebezpieczną i wiąże się, przynajmniej w teorii, z robieniem czegoś wbrew woli tej drugiej osoby. Zresztą już nawet małe dzieci o tym wiedzą. Często lepiej niż dorośli.

leppus_28   
sty 19 2009 Stabilizacja
Komentarze (3)

Bardzo mnie irytują kobiety, które wyszalawszy się za młodu, usiłują się teraz ustatkować, szukając odpowiedniego ku temu mężczyzny. Mierzi mnie to. Wpadam w panikę jak sobie pomyślę, że też mogę na jakimś etapie stać się czyjąś bezpieczną przystanią, czyimiś racjonalnym wyborem. Kimś kto zarobi na dom, dziećmi się zajmie i przytuli wieczorem. Z dwojga złego wolałbym być już czyimś błędem niż czyjąś stabilizacją. Wynikiem czyjejś chwilowej niepoczytalności niż odpowiedzialnego podejścia do życia. Ilekroć słyszę gdy któraś mówi: „popełniłam w życiu wiele szalonych rzeczy, ale teraz chciałabym się związać z kimś poważnym i statecznym, z kimś takim jak ty”, dostaję regularnego szału. Te słowa są dla mnie zwyczajnie obraźliwe, są jak policzek wymierzony mojemu poczuciu własnej godności. Stają mi wtedy przed oczami najbardziej przerażające koszmary związane z małżeństwem i macierzyństwem. Jakieś wieczorki przy kominku i samochody typu SUV. Niech mnie ręka boska broni żebym miał wylądować w czymś takim. Że niby co? Że ja się nie nadaję na to, żeby ze mną szaleć? Że ze mną można tylko w restauracji sobie posiedzieć i potrzymać za rękę? A coś naprawdę fajnego ma się dostać komuś innemu? O nie. Niedoczekanie wasze. Chciałem z tego miejsca powiedzieć tym wszystkim paniom w modnych płaszczach i butach na wysokim obcasie. Tym wyperfumowanym pięknościom w dojrzałym wieku, marzącym o kimś spokojnym i dobrze zarabiającym. Tym przebrzmiałym famme fatale, którym już przejadło się rozrywkowe życie i teraz szukają kogoś kto im będzie torebki trzymał i drzwi przed nimi otwierał. Gońcie się!

leppus_28   
sty 19 2009 Choroby nie-weneryczne
Komentarze (1)

Niebezpieczne, chociaż jakże często bagatelizowane, są skutki nadmiernego popędu seksualnego. Np. mam kolegę, który kiedyś na pytanie co robi gdy ma depresję, odpowiedział: „masturbuję się tak długo, aż tracę przytomność”. Na pewno każdy mężczyzna ma w życiu takie chwile, gdy jego apetyt na seks staje się zupełnie niepohamowany. I tak dobrze jeżeli w pobliżu znajduje się w tym momencie jakaś kobieta. Bądźmy jednak realistami. Najczęściej nie znajduje się. I co wtedy? Tymczasem jego organizm jest wówczas niczym wulkan, którego erupcja nie ma końca. Choćby nie wiem ile godzin to trwało, nie może dojść. Choćby nie wiem ile razy to zrobił, dalej jest mu mało. Powstaje sytuacja nader niebezpieczna dla zdrowia, a nawet życia. Przy czym w niebezpieczeństwie znajdują się ludzie, płci obojga zresztą, ale także zwierzęta czy nawet drobne przedmioty domowego użytku. Z pewnością każdy zna to z autopsji. Takie same problemy, a może i większe, miewają kobiety. Czasem wystarczy jakaś specyficzna mieszanina piwa i czegoś jeszcze, czasem to wynik stresu w pracy, albo wyjątkowo nudnej wizyty u rodziny. W każdym razie przychodzi ten moment, kiedy kobieta wybucha i to z taką siłą, że żaden facet nie jest w stanie nic z tym zrobić. To jest jak tsunami, z którym nie da się walczyć, można tylko uciekać. Jak biblijny potop, przelewający się ponad najwyższymi szczytami gór. I nie ma najmniejszego znaczenia jaki charakter ma ta kobieta. Może być na co dzień najprzyzwoitszą osobą na świecie. Nosić powyciągane sweterki i cnotliwie spuszczać wzrok ilekroć ktoś na nią popatrzy. Po prostu przychodzi ta chwila, coś się tam w środku odblokowuje, i choćbyśmy na głowie stawali, to tego nie ujarzmimy. Iluż młodych i zdolnych ludzi poległo wychodząc z błędnego założenia, że dadzą sobie z tym radę. Oczywiście można się z tego śmiać, a może się też zadumać.

leppus_28   
sty 18 2009 Poranki i wieczory
Komentarze (1)

Czasem budzę się w środku w nocy i każdy milimetr mojego ciała jest raną, która nie chce się zagoić. Czasem zamykam oczy i mój umysł tętni milionem wrażeń, którym nie potrafię nawet nadać nazwy. Czasem zasypiam i nie czuję zupełnie nic. Bywa że moja samotność jest jak dziecko które pierwszy raz idzie do szkoły. A moje życie jest jak podmuch wiatru w upalny dzień. Czuję wtedy, że jestem wszystkim. Ojcem, który wraca do dziecka, którego nie widział od 20 lat, błagając o wybaczenie. Jezusem umierającym na krzyżu. Kroplą krwi ściekającą na biały, grudniowy śnieg. Czasem cały matematyczny porządek tego świata jest niczym przy harmonii, którą mam w sobie. A Tołstoj i Dostojewski razem wzięci mogliby mi buty czyścić. Mój umysł jest kaskadą przy której nawet wodospady Wiktorii są niczym. Jestem włóczęgą wspominającym lepsze czasy. Młodą dziewczyną zmuszoną do prostytucji. Kolacją wigilijną spożywaną w samotności. Miłością, która nie miała szans. Odrzuceniem i pogardą. Nocą św. Bartłomieja. Ziemią po której stąpali krzyżowcy w drodze do Jerozolimy. Pierwszym kamieniem rzuconym w witrynę żydowskiego sklepu. Znakiem krzyża i gwiazdą Dawida. Mahometem patrzącym ostatni raz w stronę Mekki. Wszystkimi książkami kiedykolwiek napisanymi we wszystkich językach świata. Unoszę się wysoko. Moje ciało jest lekkie jak piórko. Miliony kilometrów pokonuję w ułamku sekundy. W małym palcu mojej lewej nogi gnieżdżą się wszystkie spazmy i nadzieje tego świata. Jestem radością i nieszczęściem. Sukcesem i katastrofą. Nic nie jest w stanie mnie przewrócić, ale pozostawiony samemu sobie przewracam się sam. Jestem geniuszem, który nie potrafi zawiązać sobie sznurowadeł. Gigantem sparaliżowanym niemocą. W najważniejszych sprawach Bóg przychodzi, prosić mnie o radę, ale zbywam go milczeniem. Najpiękniejsze kobiety świata odprawiam bez mrugnięcia okiem. Miłość i nienawiść wyrzucam spokojnie do kosza. Oddanie i czułość obracam w palcach, jakby to była zabawka dla małego dziecka. Nakładam je sobie na głowę i przeglądam się w lustrze. Biorę do ręki największe świętości i patrzę na nie tak długo, że to one odwracają wzrok. Nie ma takiej granicy, która utrzymałaby mnie w ryzach. Chwilowo jestem chaosem. Śiwą, hinduskim bogiem zniszczenia, który stracił cierpliwość. Pumeksem spadającym na rzymskie Pompeje. Przy tym co mam w głowie nawet Heliogabal poczułby się zawstydzony.

 

A potem nagle uspokajam się. Zajmuje mi najwyżej pół sekundy, bym znowu był sobą. Wystarczy że przeczeszę włosy. Umyję zęby i przepłukam usta. I już nie ma we mnie nawet krzty złości i nieprzyzwoitości. Blizny znikają. Woda w rzece znów płynie spokojnie. Każda cegiełka mojego ciała jest dokładnie na swoim miejscu. Przechodzę obok Ciebie, a uśmiech nie znika z mojej twarzy. I przytulam się do Twoich dłoni, jakby nic się nie stało. Jakby wszystko wokół było tylko snem. Figurą retoryczną albo żartem. I wciąż nic o mnie nie wiesz i nic nie rozumiesz. I taka sytuacja bardzo mnie cieszy. I tyle chciałem powiedzieć dzisiaj, o sobie...

 

leppus_28   
sty 16 2009 Tajemnicze spotkanie
Komentarze (1)

        Było to dokładnie 6 marca roku bliżej mi nie znanego, acz mniejsza tu o dokładną datę, kiedy rankiem, około godziny 8:30, zaspanego, wyrwało mnie z zamyślenia głośne pukanie do drzwi. Stałem akurat w ubikacji, myjąc ręce i przemywając twarz, by przywrócić się do przytomności, po kolejnej nocy spędzonej nad książkami, toteż zdziwiła mnie ta niespodziewana grzeczność. Mimo to powiedziałem „proszę” i oczom moim ukazał się dziwny, starszy jegomość, którego pierwszy raz na oczy widziałem. Wyglądał na profesora i istotnie był profesorem, tak się przynajmniej przedstawił. Powiedział też jak się nazywa, lecz nazwiska nie dosłyszałem, a zawahałem się czy poprosić o powtórzenie. Brzmiało to jakoś tak z niemiecka, jakby „Bertold”, a może „Bartolomieu”, nie wiem. Mówił mocno ściszonym głosem i twierdził, że niezbyt dobrze się czuje. Wgramolił się na parapet i usiadł na nim. Dopiero wtedy zauważyłem że był nienaturalnie niski. Miał najwyżej metr trzydzieści wzrostu. Nogi zwisały mu metr nad posadzką i wywijał nimi jak małe dziecko. Przypatrywał mi się przyjaźnie i gdy tylko potrafił złapać dech odezwał się miłym, aksamitnym głosem dobrego dziadka.

-Strasznie wysokie macie tu schody- powiedział.

-Jest winda.

-Nigdy nie używam windy.- zastrzegł z naciskiem.

Następnie wyjął z kieszeni marynarki niewielki kartonik papieru i wytężając wzrok przeczytał z niego, co następuje:

-Pan Władysław Pasikonik.

-To ja.- przyznałem.

-Specjalista od Literatury i Sztuk Zagubionych.

-Zaginionych.- poprawiłem uprzejmie.

-Ah tak. Zaginionych. Wkradł się mały błąd. ...przy Instytucie Sztuk Wszelkich. To pan?

-We własnej osobie.

-Myślałem, że jest pan wyższy.- powiedział, czym wprawił mnie w zdumienie. Milczałem jednak, gdzyż nie wiedziałem co powiedzieć, podczas gdy on notował coś intensywnie w swym zeszycie. Czułem, że uczestniczę w jakiejś niezrozumiałej konspiracji, choć z nieznanych mi powodów trudno mi było zachować powagę. Może to jakiś dowcip?- pomyślałem.

-Nie, to nie jest dowcip.- odparł jakby nigdy nic.

-Słucham?

-Rozwiałem tylko pana wątpliwości. Zasugerował pan właśnie, że jest to dowcip, czemu zaprzeczyłem. Ale do rzeczy panie Pasikonik. Przychodzę do pana z polecenia pewnej bardzo wpływowej osobistości i jestem upoważniony do przedstawienia panu w jej imieniu pewnej propozycji, która być może wyda się panu w pierwszym momencie niecodzienna, ale zaręczam pana, sprawa jest jak najbardziej poważna.

-Słucham.

-Chciałbym zaproponować panu uczestnictwo w wyprawie, która ma się odbyć w terminie dwóch tygodni od dnia dzisiejszego. Niestety nie mogę panu zdradzić co jest celem wyprawy, ani przedstawić personaliów pozostałych jej uczestników. Proszę mi wierzyć, nie jestem do tego upoważniony. Panie Pasikonik, jednym słowem, zgadza się pan czy nie?

-Ale na co?

-No mówię przecież. Za dwa tygodnie. Ekspedycja naukowa, całkowicie profesjonalnie przygotowana, żadnej amatorki, niech pan sobie nie myśli, został pan wyznaczony z tysięcy chętnych, nawiasem mówiąc moje gratulacje. Więc jak, mam zapisać że jest pan chętny, czy że się pan waha?

-Czy to jakiś żart?

Karzełek podniósł rękę do góry i za chwilę w jego dłoni ukazała się lśniąca, duża moneta. Nie dostrzegłem nominału. Zaczął obracać ją w dłoni, przekładać pod palcami, jak to robią prestidigitatorzy, by po chwili otworzyć dłoń i pokazać mi, że moneta wyparowała.

-To jest żart. A ja mówię o poważnej, profesjonalnie przygotowanej, co już zresztą nadmieniłem, wyprawie. Proszę się skupić panie Pasikonik. Chwileczkę, która jest godzina?

Zeskoczył z parapetu ze żwawością małego chłopca i popatrzył na zegarek.

-Stanął. Ma pan może czasomierz?

Popatrzyłem na przegub lewej ręki, by ze zdumieniem stwierdzić, że mój również przestał chodzić.

-Przepraszam.- powiedział, zanim zdążyłem się odezwać. –Też gapa ze mnie. No jasne, że wszystkie stoją. Żeby w tym wieku dziwić się takim rzeczom. To jak panie Pasikonik, jak z nami będzie? Czas to pieniądz, proszę pana. Dwa tygodnie przelecą jak z bicza strzelił.

Nie potrafiłem z siebie nic wydusić, choć wydawało mi się, że niedyspozycja jest chwilowa. Chwilowa czy nie musiłem wyglądać w tym momencie wyjątkowo idiotycznie.

-No nic to.- rzekł jednak staruszek –Zostawmy to na razie. Pan się zastanowi, a ja jeszcze wpadnę. Bo muszę już niestety lecieć, pan wybaczy, mam ważniejsze sprawy na głowie, niech pan nie pyta jakie, tajemnica służbowa.

Pomachał mi na pożegnanie i już go nie było. Wyszedł, choć nie zauważyłem by otwierał drzwi. Jeszcze raz przemyłem twarz wodą. Popatrzyłem na zegarek, chodził. Była dokładnie 8:32. Wychodząc z ubikacji wpadłem na znajomego.

-No nareszcie. Czekam pod tymi drzwiami już dobry kwadrans.- zaatakował mnie pretensjami.

-Przepraszam... A, chwileczkę.- zatrzymałem go niemal siłą. –Widziałeś może faceta, który stąd wychodził?

-Faceta? Chyba żartujesz. Stoję tu już kwadrans. Nikogo nie widziałem.

-Jak to?- zdziwiłem się. –Taki mały, karzełek, z długą brodą.

-Ah, ten! Z czapką na głowie i dzwoneczkami. Widziałem. Wsiadł na renifera i odfrunął.

-Bardzo śmieszne.

leppus_28