Archiwum kwiecień 2009, strona 1


kwi 15 2009 Adoratorzy
Komentarze (3)

Jedną z najbardziej nieprzyjemnych rzeczy, jaka się nam może w życiu przydażyć to posiadanie adoratora. U mnie osobiście sama świadomość tego, że ktoś szaleje na moim punkcie i próbuje mnie uwodzić wywołuje przerażenie.  I chęć schowania się pod najgrubszą pierzynę. Nic nie da się porównać z zagrożeniem związanym z tym, że jakaś osoba obsypuje nas kwiatami i usiłuje zapraszać do wystawnych restauracji. Wydzwania do nas i prawi wymyślne komplementy. A nawet jest gotowa zabić się z rzekomej miłości do nas. Żyć bez nas nie może i dusi się niczym ryba wyrzucona na piasek. Z tego powodu lepiej jest zachować daleko posuniętą ostrożność w kontaktach z ludźmi. Pod żadnym pozorem nie należy dawać nikomu naszych danych osobowych. Numeru gg, adresu mailowego i nade wszystko nie wpisywać się do Naszej Klasy. A nawet jeśli się wpiszemy niech nas nie podkusi, żeby załączyć tam swoje aktualne zdjęcie albo wpisać gdzie mieszkamy i co robimy. W razie czego dobrze jest podawać nieprawdziwe imiona. Ukrywać wiek i stan cywilny oraz liczbę posiadanych dzieci. Należy pamiętać, że świat aż roi się od rozmaitych psychopatów i erotomanów. Wariatów, którzy chcieliby nie tylko być z nami, ale nawet z nami sypiać! Brrr... Nie wiem jak wy, ale ja na samą myśl dostaję od tego gęsiej skórki. Oczywiście najgorsi pod tym względem są faceci. Samotni zboczeńcy, którzy widząc kogoś, kto się im podoba próbują się umówić z tą osobą. Uśmiechają się do niej i proszą do tańca, albo nie daj Boże od razu wyznają swoje uczucia. Człowiek żyje sobie spokojnie i powolutku, dopóki nie nawinie się taki kretyn jeden z drugim, któremu nie wiadomo o co chodzi. I którego motywacji nie sposób zrozumieć. Przypląta się i nie daje nam żyć. Uprze się, że nas kocha i nie da się mu tego wyperswadować. Twierdzi, że jesteśmy najpiękniejsi na świecie i że żyć bez nas nie potrafi. Łazi i zawraca głowę, aż zaczynamy mieć wszystkiego dość.

 

Najgorsze jest to, że kobieta, jako istota słaba i z natury pozbawiona własnej inicjatywy jest wobec mężczyzny całkowicie bezbronna. Jeżeli tylko pozwoli mu się gdzieś zaprosić, to na pewno straci kontrolę nad tym, co się dzieje. Niezależnie od tego jakie będzie miała zdanie na jego temat. Jeżeli napije się przy kimś alkoholu, to z pewnością wyląduje z nim w łóżku. A jak nieopatrznie wpuści go do siebie do domu, to już w ogóle będzie po zabawie. Chcąc nie chcąc będzie musiała mu gotować i cerować skarpetki przez następne 20 lat. Nieważne jak byłby paskudny i nie pociągający. Dlatego w razie jakichkolwiek wątpliwości najlepiej jest od razu pokazać danemu delikwentowi drzwi. Zniechęcić go, żeby sobie nie myślał, że ma u nas jakiekolwiek szanse. Niech sobie idzie drań gdzie indziej, a nie nam tutaj życie komplikuje. Takie same zagrożenia wystąpują też w drugą stronę, chociaż działają nieco inaczej. Faceci zasadniczo nie mają oporów przed tym, by dać się komuś uwieść i przelecieć. Natomiast bardzo boją się wszelkich zależności, które prowadzą do ich ubezwłasnowolnienia. Mężczyzna, mając wobec świata same dobre zamiary, a do kobiet podejście nieco naiwne i romantyczne, zakochuje się i to jest często początek kłopotów, o których istnieniu nic wcześniej nie wiedział. Tak naprawdę chodziło mu tylko o seks, o możliwość spędzenia czasu z kimś ładnym i miłym, poprzytulania się do tej osoby, a tymczasem nie wiedzieć w którym momencie bierze na swoje barki niekończącą się litanię obowiązków, które nie wiadomo skąd się wzięły. Nagle musi robić całą masę rzeczy, których wcale nie chce. Sprzątać w łazience, odkurzać co tydzień i każdego dnia zmieniać skarpetki. A gdy chce wyjść z kolegami do pubu musi się tłumaczyć gdzie idzie, po co i o której dokładnie wróci z powrotem. To przejście pomiędzy sytuacją, w której oboje robią tylko to, na co mają ochotę do sytuacji, w której oboje robią wszystko prócz tego, na co mają ochotę, jest całowicie niewyczuwalne. Po prostu zasypiasz z osobą, która reaguje na Ciebie entuzjastycznie, zawsze ma ochotę kochać się z tobą, a gdy ją poprosisz to przyniesie Ci herbatkę do łóżka, a budzisz się rano z kimś zupełnie innym. Z kimś komu zupełnie się nie podobasz i kto marnuje swoje życie przy tobie. I nie wiadomo dokładnie w którym momencie z największego bohatera stajesz się skończonym frajerem.

 

Dlatego właśnie tak ważne jest, by być ostrożnym.

leppus_28   
kwi 14 2009 Prawda i kłamstwo
Komentarze (6)

Prawda tym się różni od kłamstwa, że to drugie musi mieć sens. Ręce i nogi. I cień choćby prawdopodobieństwa, by ktokolwiek był w stanie w nie uwierzyć. Prawda natomiast oderwana jest od tych wymogów. Ma prawo być jaka sobie tylko chce. Dowolnie absurdalna i pozbawiona uzasadnienia. Jednoznacznie świadczy to o wyższości zmyślenia, nawet najgłupszego, nad rzeczywistością. Tak jak każda poezja, nawet kiepska, jest lepsza od prozy. Każdej historii, o ile jest wymyślona, przyświeca jakiś morał. Każdy dowcip wieńczy puenta. Każda przechwałka o czymś świadczy. Za każdą, najbardziej nawet dziecinną konfabulacją coś stoi. Za rzeczywistością natomiast nie stoi nic. Tutaj żadna konkluzja nie jest ostateczna. Wszystko jest puste i przypadkowe, o ile nie wypełnimy go jakimś znaczeniem. A każda płynąca skąś mądrość jest tylko efektem spłycania tego, co nas otacza. Przejawem swoistego lenistwa naszego mózgu. Tendencji, by zamieniać nieskończony w swej różnorodności świat w opowieść. W tezę. Czyli w mniejsze lub większe zmyślenie.

 

Człowiek ma skłonność, do dopatrywania się znaczeń. Jak widzi ślady na polu, to najchętniej widziałbym w tym rękę kosmitów. Jeżeli nie potrafi znaleźć uzasadnienia czegoś zakłada, że jest ono zbyt dla niego skomplikowane, a nie że nie ma go wcale. Jak dociera do niego losowy ciąg liczb, to chętnie ułożyłby je w coś matematycznie sensownego. Bo inaczej nie wie jak na to zareagować. Wszystko musi być na swoim miejscu, bo inaczej wpada w panikę. Musi być porządek, choćby kulawy. Zło musi zostać ukarane, a dobro nagrodzone. Bodziec musi równać się reakcji, nawet jeżeli każde dziecko widzi na oko, że się nie równa. Że starania nie wywołują żadnego efektu. Że nie ma żadnej sprawiedliwości. Ludzie rodzą się i umierają jak niedokończony żart. Młodość jest głupia i pełna złudzeń, a starość zgorzkniała. Miłość rani nas i nie daje nam ukojenia. Skłaniamy się więc ku jakiemuś ładowi. Ku religii, filozofii i innym tworom naszej szalonej wyobraźni. Tworzymy rusztowanie aż do nieba, na którym stajemy w pozycji cokolwiek ekwilibrystycznej. I przez chwilę czujemy się bezpieczni. Przez chwilę wszystko ma sens. Mrówka dostąpiła oświecenia i marzy o zbawieniu swej nieśmiertelnej mrówczej duszy.

leppus_28   
kwi 12 2009 Seks internetowy
Komentarze (10)

Szanowna redakcjo. Piszę do was, bo mam problem i może będziecie w stanie go rozwiązać. Jakiś czas temu poznałem dziewczynę. Zwyczajnie, to znaczy przez neta. Zaczepiłem ją na czacie i zaczęliśmy rozmawiać. Rozmawiało się bardzo fajnie, więc umówiliśmy się na kolejny raz, następnego dnia. Początkowo gadaliśmy o książkach, muzyce i podobnych pierdołach. Co kto lubi, czego nie, jakie ma poglądy na różne rzeczy i tego typu bzdury. Stopniowo poznawaliśmy się jednak coraz lepiej i byliśmy wobec siebie coraz bardziej otwarci. Temperatura rozmowy też stopniowo wzrastała. Którejś nocy zacząłem jej mówić rzeczy odważne, a ona zareagowała na nie bardzo pozytywnie. Oboje byliśmy samotni i kręciło nas to, co sobie mówiliśmy. Byliśmy coraz bardziej podnieceni. Wreszcie namiętność wybuchła między nami, nie hamowana i nie ograniczana niczym. Przy czym dziwna rzecz. Odczuwałem to tak, jakbyśmy naprawdę, fizycznie, byli ze sobą. Było mi bardzo dobrze i ona mówiła, że jej jest dobrze ze mną. Powtarzaliśmy to każdej nocy i wrażenia, które nam dostarczało to, co robiliśmy były coraz intensywniejsze. Wiedzieliśmy, że jesteśmy zakochani w sobie i wręcz stworzeni dla siebie. W innym przypadku nie możliwe było przecież, byśmy odczuwali te rzeczy tak bardzo, jak je odczuwaliśmy.

 

Minęło kilka tygodni, od kiedy się poznaliśmy i ogarniało nas coraz większe szaleństwo. Nie mogliśmy już myśleć o niczym innym. Było nam tak dobrze ze sobą, że stwierdziliśmy, że koniecznie musimy się spotkać. Mieszkaliśmy w tym samym mieście, ale w dość odległych jego rejonach. Umówiliśmy się więc na randkę. Dziewczyna bardzo mi się spodobała. Była szczupła, miała ładną figurę, blond włosy i niebieskie oczy. Podobał mi się ton jej głosu i to, w jaki sposób się uśmiechała. Ja też spodobałem się jej. Siedzieliśmy w restauracji i rozmawialiśmy. O różnych rzeczach, aczkolwiek tematy były dość ostrożne. Ilekroć próbowaliśmy powiedzieć coś bardziej namiętnego, czuliśmy skrępowanie. Z tego powodu atmosfera była miła, ale nieco sztywna. Gdy zrobiło się późno odprowadziłem ją do domu i na dobranoc pocałowałem w policzek. Nie wiedzieliśmy do końca jak się zachować. Byliśmy zdenerwowani. Pożegnaliśmy się i wróciliśmy do siebie. W rozmowie na necie, którą odbyliśmy następnego dnia wspólnie zastanawialiśmy się, dlaczego nasze spotkanie nie było tak udane, jak się można było spodziewać. Stwierdziliśmy, że potrzebujemy trochę czasu. Musimy się spotkać ponownie i z pewnością z czasem będzie coraz lepiej.

 

Znów więc umówiłem się z nią i znów sytuacja się powtórzyła. Spacerowaliśmy po mieście, przyglądaliśmy się sobie. Wyczuwało się jakiś dystans. Gdy byłem bardzo blisko niej nie miałem ochoty, by jej dotykać. Nie miałem też żadnych nieprzyzwoitych myśli, gdy byliśmy razem. Podczas trzeciego spotkania pocałowaliśmy się, ale wyszło jakoś niezręcznie. Nie poczułem niczego szczególnego. Ona również. Pod koniec czwartego razu poszedłem do niej do domu. Była noc. Siedzieliśmy na łóżku i przytulaliśmy się do siebie, ale tak bez przekonania. Wciąż podobała mi się, ale czegoś mi brakowało. Jakoś bardziej naturalne wydawało mi się rozmawianie z nią, niż robienie innych rzeczy. Chociaż byłem pewien, że niczego jej nie brakuje. Była piękną i zmysłową kobietą. Nie mógłbym jej niczego zarzucić. Potem poszliśmy do łóżka i kochaliśmy się, ale nie było mi zbyt dobrze. Nie czułem żadnego żaru. Ona też była jakby nieobecna. Rano, gdy obudziliśmy się, nie wiedzieliśmy co powiedzieć. Rozmowa zupełnie się nie kleiła. Wymienialiśmy informacje jak małżonkowie o 20-letnim stażu. Pożegnaliśmy się i wróciłem do domu.

 

Przez następne kilka dni nie pisaliśmy do siebie i nie dzwoniliśmy. Starałem się zająć głowę innymi rzeczami. Czułem się nieco wypalony. Jak się zwykle człowiek czuje po wyjątkowo nieudanym seksie. W sobotę wieczorem nie miałem ochoty nigdzie wychodzić. Zostałem w domu. Siedziałem przy komputerze, całkowicie pozbawiony entuzjazmu do czegokolwiek. Wtedy ona odezwała się. Wysłała mi wiadomość na gg. Niby nic szczególnego, ale poczułem dziwne ukłucie. Zaczęliśmy rozmawiać. Chyba oboje znajdowaliśmy się w takim samym, podłym nastroju. Pisałem do niej i czułem, że coś we mnie wzbiera. W pewnym momencie zapytałem, czy nie miałaby ochotę kochać się ze mną. Tak jak to robiliśmy wcześniej. Powiedziała, że tak.

 

Nigdy nie było mi lepiej niż tego wieczoru. Ona też powiedziała, że było jej cudownie.

 

Czy sądzicie, że to normalne?

 

 

leppus_28   
kwi 06 2009 Wyzwanie
Komentarze (1)

W życiu należy się obawiać tylko jednego. Tego, że podejdziemy do niego ze zbyt małym rozmachem. Że się zawahamy w chwili, kiedy trzeba będzie przyspieszyć. Zaczniemy się zastanawiać, kiedy właśnie będzie trzeba podjąć decyzję bez zastanowienia. Gwarantuję wam, że któregoś dnia każdy z nas będzie żałował tych wszystkich nocy, których nie przebalowaliśmy do białego rana. Tych kobiet, do których nie mieliśmy odwagi podejść. Tych pieniędzy, których nie wydaliśmy w porę. I rzeczy, których robienie wydało nam się zbyt nierozsądne. Za bardzo nie w naszym stylu. Za bardzo bluźniercze. Każdego dnia czujemy presję. Od środka. Presję małości i mierności. Zrzera ona ludzi i całe narody. Całe stulecia nimi przesiąknięte walają się samotnie po podręcznikach historii. Zapychają opasłe księgi religijne pięciu kontynentów niczym nieczystości sieć kanalizacyjną. Szczerzą się do nas swym szczerbatym uśmiechem rad pełnych umiaru i szacunku. „Może lepiej nie”, „może lepiej zatrzymać się w pół kroku”, „może lepiej nie otwierać ust”. Z reguły za późno przekonujemy się o tym, że nie ma się czego bać. Że nie ma w naszym życiu niczego, co należałoby chronić. Co dostaliśmy i musimy koniecznie ocalić przed zniszczeniem. A życie, sama jego istota, zawiera się tylko i wyłącznie w spojrzeniu. I regule, że nie mamy prawa odwrócić naszego wzroku. Nie możemy pozwolić, by ręce zaczęły nam się pocić.

 

Oto mój świat. Sam go sobie stworzyłem. Jego i zasady, które w nim obowiązują. Nikt nie ma do niego wstępu bez mojej zgody. I wszystko jest dokładnie takie, jakie ja chcę żeby było. Tutaj to ja jestem panem i władcą. I być może istnieje Bóg, który stworzył wszystkie otaczające nas światy, ale tego nie. Ten jest wyłącznie mój. Tutaj on mnie mógłby buty czyścić. Tutaj ja jestem bogiem i żaden inny bóg mi nie podskoczy. To ode mnie i tylko ode mnie zależy, co napiszę i czego nie napiszę. Nikt nie jest w stanie wywrzeć na mnie najmniejszej nawet presji. Jeżeli zechcę popiszę takiego rzeczy, że wszyscy padną martwi z wrażenia. Nie boję się żadnych konsekwencji. Bo jeżeli jakieś mnie spotkają, to będzie to tylko dowód na to, że mamy do czynienia z tyranią. Z zamordyzmem. Stąd Bóg nie może mi nic zrobić. Trzymam go w garści i ciągnę za stetryczałe wąsiska. Niech tylko spróbuje podnieść na mnie rękę. To go tak obsmaruje, że się nie pozbiera. Z takim przeciwnikiem się jeszcze nie mierzył. Opluwano go już i rzucano się na niego z pięściami. Wypisywano paszkwile i kalumnie. Bluźniono mu i wygrażano od nieczułych sukinsynów. Ale ja jestem dużo gorszy. Ja się nie rzucam i nie pluję. Wręcz przeciwnie. Sam nadstawiam gębę, by mi ją obito. Jestem jak piłkarz, który sam przewraca się w polu karnym i krzyczy, że został sfaulowany. I wszyscy dają się nabrać.

 

A jak się zbliżysz za bardzo, przyrzekam, że odgryzę Ci te Twoje litościwe wargi, którymi będziesz próbowała mnie pocałować.

leppus_28   
kwi 03 2009 Kłótnia
Komentarze (5)

Zawsze byliśmy z Bogiem w takich w miarę pozytywnych stosunkach. Znaczy się nie było może jakiejś nadmiernej wylewności między nami, ale niechęci też nie było. Była to taka relacja nieco ambiwalentna. Na zasadzie: ja nie ruszam ciebie, a ty mnie. Jak między dorastającą córką, a jej przybranym niedawno ojcem. On jej nie mówi co ma robić i o której ma wracać do domu, a ona nie podważa przy wszystkich jego autorytetu. I się to jakoś kręciło i wszyscy byli jakoś tam z tego układu zadowoleni. Do ostatniego wtorku. We wtorek doszło do scysji i od razu było widać, że po kościach się nie rozejdzie. To było jak kłótnia małżonków. Ale nie taka wczesna, kiedy można jeszcze wszystko obrócić w żart i skończyć w łóżku, tylko taka raczej późna. Pełna pretensji i niepotrzebnych dygresji. Do niczego nie prowadzących i stopniowo przenoszących całość zagadnienia w rejony karczemnej awantury. Zaczęliśmy sobie zwyczajnie wymyślać. On mnie od głupków i frajerów, ja jemu od nierobów i pieniaczy, a temperatura wzrastała z każdą minutą. Myślę, że wyrzuciliśmy z siebie wszystko, co leżało nam na wątrobie już od dawna. Nie pominęliśmy żadnych pikantnych szczegółów. Żadnych drażliwych epizodów. Wytknąłem mu wszystko po kolei, od wypraw krzyżowych po epidemię stonki ziemniaczanej. On mnie najdrobniejsze nawet grzeszki, począwszy od pierwszej klasy szkoły podstawowej. To mnie wkurzyło. OK. Więc podglądałem dziewczynki idące do ubikacji jak miałem 10 lat. I co z tego? Jak to porównać do miliona niewinnych bizonów wybitych przez kolonistów na Dzikim Zachodzie? Już wtedy byłem bliski tego, żeby mu przylutować, ale się powstrzymałem. Poza tym siedziałem za daleko. A potem to już były tylko inwektywy. Obaj straciliśmy nerwy i daliśmy upust swojej wściekłości. Aż nie chcę cytować, co sobie dokładnie powiedzieliśmy. Tak czy owak koniec z przyjaźnią. Wyszedłem i trzasnąłem drzwiami. Niech więcej nie zaprasza, bo i tak nie przyjdę. I tym razem mam zamiar się droczyć dłużej niż ostatnio.

 

leppus_28