Archiwum luty 2009, strona 1


lut 25 2009 Granice
Komentarze (11)

Sądzę, że w każdą znajomość kobiety z mężczyzną wpisana jest pewna granica, której przekraczać nie należy. Każda relacja rozwija się tylko do pewnego punktu granicznego. Jego przekroczenie otwiera prawdziwą puszkę Pandory. To jest ten moment, kiedy wartościowy związek zamienia się w związek toksyczny. Gdy miłość przemienia się w nienawiść. Dojrzałość polega na umiejętności wyczucia, gdzie się znajduje ta granica i na powstrzymaniu się przed jej przekraczaniem. Jest to o tyle istotne, że mężczyzna w naturalny sposób nie jest skłonny zachowywać umiaru w niczym co robi. Najchętniej więc sypiałbym z wszystkimi swoimi znajomymi i najlepiej, jeżeli jest to tylko możliwe, od razu przy pierwszym spotkaniu. Niewątpliwie seks jest najpospolitszą tego typu granicą. To jest coś, co popsuło bardzo wiele pięknie rozwijających się przyjaźni między kobietą i mężczyzną. Może to brzmi sztucznie, ale naprawdę tak uważam. Dlatego istotne jest, by powiedzieć sobie „nie” w sytuacji, gdy przyjaźnimy się z kimś, kogo lubimy, ale kto seksualnie średnio nam się podoba. Bo seks z całą pewnością tę przyjaźń w tym momencie popsuje. Inną granicą jest granica zaangażowania się. Dana znajomość może być wyjątkowo fajna, póki jedna ze stron nie zacznie wydzwaniać i zakochiwać się w tej drugiej. I nie będzie wywierać presji na tę drugą osobę. To jest przykład, gdy wiąże nas z kimś poczucie humoru, ale osoba ta nie pasuje do nas jeśli weźmiemy pod uwagę zagadnienia poważniejsze. Gdy pozbawimy luzu tej znajomości szybko okaże się, że nie pozostało z niej nic. Są też takie znajomości, które są ciekawe dopóki są jedynie znajomościami na odległość. I samo spotkanie się ze sobą jest dla nich śmiertelne. Zabija je aspekt fizyczny. To coś, czego nie przeskoczymy, niezależnie od tego co sobie próbujemy wmówić.

 

Gdy już jesteśmy z kimś typową granicą jest czas. Byliśmy razem przez kilka lat i było nam dobrze z tą osobą. Ale w końcu zmęczyliśmy się sobą. Nie mieliśmy już sobie nic do powiedzenia. Już niczym się nie byliśmy w stanie zaskoczyć. I to jest ten moment, kiedy powinniśmy się rozstać. Po to, żeby się nie krzywdzić wzajemnie. Bo jeżeli czegokolwiek uczy nas doświadczenie, to tego, że gdy miłość raz zgaśnie, nic już nie jest w stanie jej ożywić. Gdy raz stracimy do kogoś zaufanie, to już żaden medyk nam nie pomoże. Nie da się odzyskać osoby, którą straciliśmy. Ani wierszami, ani kwiatami, ani niczym innym. A ludzie, którzy sądzili, że jednak da się, to ci, którzy zafundowali sobie piekło niekończącego się melodramatu. Czasem też drogi ludzi się po prostu rozchodzą. Byli ze sobą, dopóki ich życie wyglądało podobnie. Mieli podobne pragnienia i marzenia. Potem jednak życie jednego z nich się zmienia. Np. wyjeżdża zagranicę i już nic nie jest takie jak dawniej. Wtedy często od razu widać, że coś istotnego przestało działać. Należy wyczuć ten moment i rozejść się. Bo jeżeli ta miłość nie zdaje tego rodzaju egzaminu, to już nic dobrego z tego nie będzie. Bywa też taka sytuacja, że ludzie wiążą się ze sobą wyłącznie poprzez łóżko. Poznali się i porwała ich czysta namiętność. Byłbym bardzo daleki od potępiania tego typu związków. Wiem z doświadczenia, że mogą być one magiczne i niesamowite. I bardzo wartościowe w ogólnym rozrachunku. Ale też nie należy przekraczać w nich pewnej granicy. Tą granicą jest czasem wspólne życie, czasem posiadanie dzieci. Bo jest to coś, co nie pasuje do czysto fizycznego charakteru tego związku. Jeżeli poznałeś kogoś z kim jest ci cudownie w łóżku i niebywale podoba ci się ta osoba, ale niewiele was łączy i nie bardzo się dogadujecie poza łóżkiem, miej świadomość, że na jakimś etapie się to skończy. Że nie da się tego ciągnąć w nieskończoność. A próba ciągnięcia poza granice rozsądku daje straszne efekty. Takie, po których potem psychicznie bardzo trudno jest się pozbierać.

 

Zapytacie teraz pewnie, czy nie ma takich miłości i takich związków, które są owych granic pozbawione. Na pewno są. To te wszystkie wielkie nieśmiertelne miłości, o których każdy marzy, ale mało kto doświadcza. Np. ja nigdy takiej nie spotkałem. A wszystkie, których doświadczyłem, były owymi miłościami niepełnymi. Takimi, które gdzieś tam się zaczynają i gdzieś tam kończą. I być może właśnie tutaj dotykamy sedna problemu. Bo my zawsze pragniemy wierzyć, że to co widzimy, to jest ta miłość nieograniczona niczym. Jedyna w swoim rodzaju. Wieczna. I dlatego nie chcemy jej przerywać. Nie przyjmujemy do wiadomości, że się kończy. Nie chcemy się pogodzić z tym, że to tylko jedna z wielu, kolejna. Niedoskonała. Na pewno, gdybym wiedział wcześniej to wszystko co wiem teraz, wiedziałbym kiedy powinienem zakończyć znajomość z daną kobietą. I jakiej granicy nie powinienem przekraczać. I dzięki temu miałbym same tylko pozytywne wspomnienia. Ale czy tak się da? Nawet jeżeli wiem, że wszystko co złego mnie spotkało pod tym względem wynikało właśnie z tego błędu? Z zachłanności. I naiwności.

 

leppus_28   
lut 25 2009 Emocje piłkarskie
Komentarze (5)

Piłka nożna jest śmieszna. Człowiek całymi dniami czeka na jakiś wielki mecz. Liga Mistrzów. Pojedynek na szczycie. Lider ligi angielskiej przeciwko liderowi ligi włoskiej. Starcie tytanów. W obu drużynach aż roi się od gwiazd światowego futbolu. Każdy zarabia w ciągu jednego dnia tyle, co ja przez cały rok. Gazety i portale internetowe rozpisują się o tym, jak wielkie widowisko to będzie. Statystycy zasypują nas tonami bezużytecznych informacji. Twierdzą, że 13% bramek strzelonych przez jedną z drużyn pada po zagraniu lewą nogą przez zawodnika z numerem nieparzystym, pomiędzy szóstą i szesnastą minutą meczu. Komentatorzy podgrzewają atmosferę. Dziennikarze prześcigają się w wyszukanych metaforach i porównaniach. Na stadionie zasiada 90 tysięcy rozwrzeszczanych i doprowadzonych do histerii kibiców. Patos bije na głowę przemówienie inauguracyjne prezydenta Stanów Zjednoczonych. Człowiek jest podniecony tym bardziej niż ewentualną randką z Jennifer Aniston. Kupuje sześciopak piwa i rozemocjonowany okupuje dogodne miejsce przed telewizorem już na godzinę przed meczem. Potem rozbrzmiewa gwizdek i nic się nie dzieje. Przez 90 minut bezwładna kopanina. Żadnych bramek, żadnych strzałów na bramkę. Zamiast efektownych akcji kiks za kiksem. Piłkarze, zarabiający miliony i rozbijający się Ferrari nie potrafią prosto kopnąć piłkę. Z boiska wieje totalną nudą, a poziom przypomina polską Okręgówkę. Zawodnicy nie potrafią opanować nerwów. Wszystkie przedmeczowe prognozy nie sprawdzają się. Miało być masę bramek, a nie ma żadnej. Drużyna A miała atakować, ale nie atakuje. Drużyna B występuje w rezerwowym składzie, ale tego nie widać. W ogóle nie wiadomo za bardzo co się dzieje. Po kolejnym koszmarnie nieudanym zagraniu zaczynasz wiercić się na fotelu i stwierdzasz, że ktoś najwyraźniej nabija cię w butelkę. Z braku emocji zaczynasz się skupiać na rzeczach pozasportowych. Np. na urodzie piłkarzy. To jest jednak możliwe jedynie, gdy występują piłkarze włoscy. Wszyscy pozostali nie są zbyt ładni, a już szczególnie nieładni są Anglicy. Przynajmniej od czasu gdy David Beckham wyjechał za ocean. Np. w zespole Manchesteru United ładny jest tylko jeden Bułgar. Zresztą moim zdaniem bardziej interesujący są trenerzy niż piłkarze. Bo jakoś spoceni goście, którzy zajmują się jedynie bieganiem za piłką, kopaniem innych po kostkach i leżeniem na murawie, nie wydają mi się osobiście specjalnie interesujący. Natomiast kilku trenerów jest całkiem całkiem. Eleganccy, inteligentni, świetnie ubrani, przystojni. Jest na co popatrzeć, gdy nic się na boisku nie dzieje. Czyli przez większość czasu.

 

leppus_28   
lut 24 2009 Kontrasty
Komentarze (1)

Lubię kontrasty. I rzeczy, które pozornie nie kleją się ze sobą. Lubię np. ubrać się w koszulę i marynarkę, wyjść na ulicę i zachowywać się całkowicie nieodpowiednio. Albo pójść do domu handlowego i udawać, że jestem na łące. To zresztą bardzo ciekawa sytuacja w sensie psychologicznym. Gdy pojawia się człowiek, który działa na innych zasadach, ludzie zupełnie nie wiedzą jak mają się zachować. Z reguły blokują się i nie są w stanie wydusić z siebie nic sensownego. Są trochę jak kukły, z którymi można zrobić co tylko nam się podoba. Celny i niespodziewany żart działa tutaj jak cios w splot słoneczny. Potrzeba dobrych kilku minut, żeby przyszła nam do głowy odpowiednia na niego riposta. Ale wtedy jest już za późno. To powoduje, że jeżeli ktoś jest wystarczająco dynamiczny w tym co robi i mówi, to nie ma na niego siły. Można tylko obserwować to, co wyczynia. Nawet jeżeli jego żarty są dla kogoś obraźliwe, nikt mu nic nie zrobi. Bo nikt nie jest w stanie za nim nadążyć. Na takiej zasadzie działał Groucho Marx. Szybkość połączona z zaskoczeniem to broń absolutnie zabójcza. Współpracujące razem są w stanie rozbroić każdego, w każdej sytuacji. Wiedział o tym Witold Gombrowicz, który przed wojną wysunął pomysł, że należy rozśmieszyć Adolfa Hitlera. Bo jak się go tylko rozśmieszy, to stanie się niegroźny. I rozśmieszony nie będzie w stanie wywołać żadnej wojny światowej. Niestety nikt tego nie podchwycił, a szkoda.

 

To działa też w taki sam sposób jak kogoś podrywamy. Podrywanie polega na tym, że podchodzimy do jakiejś kobiety, której nie znamy, a która się nam podoba i mówimy jej to, czego się całkowicie nie spodziewa. Coś, czego nigdy w życiu nie słyszała, a być może też już nie usłyszy. Czym bardziej jest nietypowe to co powiemy, tym większe mamy szanse. Zaskoczenie jest w tym wypadku połową sukcesu. Dlaczego? Dlatego, że jeżeli powiemy coś standardowego, to kobieta zareaguje na to standardowo, a standardowym zachowaniem kobiety w takich sytuacjach jest powiedzenie nam, żebyśmy się gonili. Osobiście więc radzę postawić wszystko na głowie. Gdy dziewczyna sądzi, że będziemy ją podrywać, nie podrywamy. Zaczynamy podrywać dopiero, gdy się tego nie spodziewa. Obserwujemy np. jakąś dłuższą chwilę, potem podchodzimy i mówimy: „chciałem tylko powiedzieć, że jesteś najpiękniejszą kobietą jaką dzisiaj widziałem, moje gratulację”, poczym nie czekając na reakcję odchodzimy. Przez następne 10 minut rozmawiamy ze znajomymi, ani razu nie patrząc się w jej stronę. Uważam, że nie ma takiej kobiety na świecie, której nie zaintrygowałoby takie zachowanie. Zakładam się o wszystkie pieniądze które posiadam, że sama podejdzie do nas, żeby się zaprzyjaźnić.

 

Uważam też, że tę metodę należy praktykować we wszystkich innych sprawach. Ilekroć nasze życie zaczyna być zbyt uporządkowane, należy coś z tym zrobić. Ilekroć jesteśmy w stanie logicznie wytłumaczyć dlaczego robimy coś, albo czegoś nie robimy, to błąd. Należy raz na zawsze uświadomić sobie, że logika to coś, co wymyśliła banda nieudaczników, którzy stale przesiadywali w domach nad książką od matematyki i nigdy nie udawało im się poderwać żadnej fajnej dziewczyny. Dlatego należy dać sobie z tym spokój. Odrzucić jakiekolwiek uzasadnienie i przyczynowo-skutkowość. I zacząć robić coś dla samej przyjemności robienia tego. Umawiać się z niewłaściwymi kobietami. Wchodzić wyłącznie w związki toksyczne i pozbawione perspektyw. Wiązać się z kobietami, które są dla nas zbyt młode i zupełnie do nas nie pasują. Które niezależnie od tego ile cech naszej idealnej partnerki sobie sformułujemy, nie posiadają żadnej z nich. Ale mimo to lubimy z nimi być i je dotykać. Wybierzmy sobie pracę, która nigdzie nas nie zaprowadzi. Ale którą lubimy. Ubierajmy się w coś, co zupełnie do nas nie pasuje. Kupmy sobie dom w dzielnicy, w której nikt nas nie lubi. Wybierzmy do życia kraj, w którym nic nie ma i nic ciekawego się nie dzieje. Marnujmy czas na zupełne nonsensy. Upijajmy się tylko gdy nie powinniśmy. Zarywajmy noce na bezproduktywne rozmowy, gdy rano musimy wstać do pracy. Przesypiajmy wszystkie wolne dni. Bądźmy rozrzutni. Pogrążmy się w długach. A zwłaszcza piszmy rzeczy, które niczemu nie służą. Które nikogo nie są w stanie niczego wartościowego nauczyć. A które są takie, jak my. Wyzwolone, niemoralne, zaskakujące i całkowicie po nic. Pytacie po co robić to wszystko? Po to, żeby czuć, że się żyje. Że nic a nic nas nie złamie. Że potrafimy zatonąć w niczym nie sprowokowanym entuzjazmie do życia. Potrafimy się cieszyć i skakać po meblach. I nie potrzebujemy na to żadnego uzasadnienia, żadnej przyczyny. Kocham ten entuzjazm. A nade wszystko kocham ten moment, gdy czuję, jak po kilku dniach melancholijnych wraca mi dobry humor. I wszystko wybucha we mnie z siłą bomby atomowej. I znowu uśmiecham się do kobiet, które widzę na ulicy. I wszystko jest tak, jak być powinno. Czyli całkowicie nienormalnie.

 

leppus_28   
lut 24 2009 Panowie inżynierowie
Komentarze (5)

Najgorszą rzeczą, jaką można powiedzieć dziewczynie, którą usiłujesz poderwać to to, że jesteś inżynierem. Pod tym względem dosłownie wszystko jest już lepsze. Nawet jakbyś sprzedawał pączki na ulicy to nie masz takiej krechy. Każda szanująca się kobieta, mająca minimalny przynajmniej temperament i w jakimkolwiek stopniu świadoma swojej seksualności od razu przestanie z tobą gadać. Nie ma drugiego takiego zawodu, który tak jednoznacznie kojarzyłby się z całkowitą nieudolnością wobec kobiet. Typowy inżynier to osoba, która nie tańczy, nie upija się i jest całkowicie wyzbyta jakiejkolwiek aury romantyzmu. To ktoś, kto nawet po pracy, będąc na imprezie, rozmawia wyłącznie o cudownie interesujących aspektach nowego prawa budowlanego, tudzież o projekcie kanalizacji, który udało mu się tego dnia spłodzić. Jego podejście do życia jest czysto techniczne. Wszystko układa mu się w dokładnie zaplanowany wzorzec. Każdy napotkany problem usiłuje rozwiązać w sposób stricte logiczny. Jednym słowem pod względem seksualnym jest kompletnie do niczego. Znalazłszy się w łóżku zachowuje się jakby zadanie, które ma wykonać niewiele różniło się od wymiany uszkodzonego sprzęgła w samochodzie. Komplementy nie przechodzą mu przez usta. Kolacji przy świecach nie lubi. Do gry wstępnej nie ma przekonania. Z reguły ma w życiu jedną kobietę, która na dodatek jest typem „żony inżyniera”. Jest brzydka, koszmarnie ubrana, posępna i trzeba się zawsze dobrze przyjrzeć, żeby stwierdzić, że w ogóle jest kobietą. Ich pożycie to typowy związek z rozsądku. Znaczy się przyjaźnili się i w pewnym momencie, w związku z tym, że nikt inny ich nie chciał, pobrali się. Nie ma w nich nawet krzty namiętności i nigdy nie było. Mają jedno albo dwoje dzieci i prawdopodobnie tyle też razy spali ze sobą. Żyją sobie spokojnie, wszystko mają zaplanowane na 20 lat do przodu. Niezależnie od tego co robią, czy jest to praca czy czas wolny, wyglądają tak samo. Jak ktoś, kto ma do zrealizowania poważne i uciążliwe zadanie. Z tego powodu są pracoholikami. Nie przeszkadza im, że zostaną w pracy 5 godzin dłużej, bo po jej zakończeniu i tak nie robią nic ekscytującego. Nigdy nie wydają niepotrzebnie pieniędzy, a gdy jadą samochodem, a ograniczenie prędkości jest do 60km/h to oni jadą 50. Spotykają się tylko we własnym gronie. Innych inżynierów, wszystkich bez wyjątku ożenionych i z przynajmniej jednym dzieckiem. Przy czym na inżynierskich prywatkach nie dzieje się za wiele. Wszyscy siedzą i gadają o pracy. Jedynymi ekscytującymi historiami są takie, że np. ktoś zapomniał upomnieć się o zaległy zwrot podatku, albo komuś popsuło się koło na środku ulicy. Gdy w tym towarzystwie znajdzie się przypadkiem ktoś z zewnątrz następuje zwykle lekki zgrzyt. Osoba nie czująca się inżynierem może bowiem wywołać jakiś temat, o którym panowie inżynierowie nie mają zielonego pojęcia. Np. coś o kobietach. Inżynier nie ma za dużego rozeznania co to jest kobieta i co niby należy z nią robić. W rezultacie zapytany wprost zawiesza się. Ma trudności z wypowiedzeniem słowa „seks”, a nawet gdy go wypowiada robi to w taki sposób, jak zwykł o tym mówić ksiądz. Czyli taki, który wywołuje wszelkie możliwe skojarzenia prócz seksualnego. W tego typu rozmowach najczęściej słyszy się mądrości w stylu: „kobiet to nikt nigdy nie zrozumie”. Istotnie. Typową sytuacją jest, gdy dziewczyna, która nieopatrznie zacznie umawiać się z jakimś inżynierem, wreszcie zrozumie swój błąd i pokaże mu drzwi. Inżynier wtedy nie jest w stanie zrozumieć, co się właściwie stało. Przecież wszystko było dobrze. Chodziliśmy sobie po ulicy, trzymaliśmy się za ręce. A ona nagle mi mówi, że jestem nudny i w ogóle nie ma już ochoty na mnie patrzeć. Inżynier nie jest w stanie tego zrozumieć, bo do miłości i życia podchodzi jak do naprawy przeciekającego kranu. I jedyne co go w tej sytuacji ratuje, to fakt, że istnieją kobiety w typie „żona inżyniera”. To jedyne, z których seksualnością pan inżynier jest zdolny sobie poradzić, bo takowej nie posiadają. I to jest sytuacja idealna. Bo pozwala inżynierowi skupić się na tym, co w życiu najciekawsze. Czyli na pracy.

 

leppus_28   
lut 23 2009 Czekanie
Komentarze (21)

Uwielbiam chodzić nocą po pustych ulicach. Lubię kościoły pozbawione ludzi i antykwariaty, do których nikt nie zagląda. I zapach sali kinowej na chwilę przed projekcją. Lubię się przyglądać twarzom osób, wychodzących w teatrze na przerwę po pierwszym akcie. I obserwować ludzi, którzy przechadzają się po galerii pełnej obrazów. Kocham te dni, gdy życie zatrzymuje się we mnie. Jakby ogień się wypalał, albo też gasł na moment. I nie zostawało nic, prócz ledwie dosłyszalnych jazzowych rytmów w tonacji B-moll. Gdy widzę, jak wszystko przesuwa się koło mnie, ale ja nie poruszam się nawet na milimetr. Być może jest to już kwestia wieku. Że wolę te dni, w których nic się nie dzieje od tych pełnych wydarzeń i zgiełku. I coraz częściej uciekam od wszystkiego. Od hałasu, od krzyku, gdzieś, gdzie nikogo nie ma. Gdzie mogę być sam na sam z samym sobą. A gdy myślę o życiu, łapię się na tym, że patrzę na nie jak na ciąg rzeczy, które już się wydarzyły. Które są już za mną, a nie przede mną. Wielka miłość już była. Ta pierwsza, najczystsza. Ta, która nie zadaje pytań i jest większa niż życie. Wielka namiętność też. Ta, od której ściany się chwieją i serce przestaje bić. Było też wszystko, co z tym związane. Rozstania, powroty, kłótnie i zdrady. Wielkie dramaty i scenariusze, których nikt by nie wymyślił, a gdyby to zrobił, nie uwierzono by mu. Życie tak uporządkowane, że aż zaczynamy się dusić. I tak chaotyczne, jak wtedy, gdy ktoś jest młody i głupi. Wielką karierę też mam już za sobą. Światowe życie, wielkie złudzenia. I spanie na ławce w parku. Brudne ulice, ale czyste sumienie. Zastanawiam się więc, co mi jeszcze zostało? Czego nie miałem, a mieć powinienem. Co powinno się stać, by krąg się domknął i by wszystko wróciło tam, skąd przyszło. Jak w idealnie pomyślanej chińskiej łamigłówce. I myślę sobie, że może jednego nigdy nie miałem. Choć to jedynie przeczucie, jak piękny sen, pełen natrętnej symboliki. Jasna, skąpana w wiosennym słońcu łąka. Lekki wiatr wiejący mi w twarz. I twoje piękne, niebieskie oczy, które dokładnie rozumieją to, co mówię. I śledzą każdy mój ruch. Wiesz, wczoraj śniłaś mi się. Byłaś dziwnie uczesana, lekko ekscentryczna. Obwieszona koralami. Pełna życia. Nie wiem czy naprawdę istniejesz. Być może że nie. Może jesteś jedynie wytworem mojej wyobraźni. Radosną halucynacją niewidomego włóczęgi. Delikatną nadzieją pozbawioną podstaw. Ale mimo to zaryzykuję i będę czekał na Ciebie. Aż któregoś dnia przyjdziesz i w jednym zdaniu, w jednym spojrzeniu i w jednym geście, wyjaśnisz mi, po co żyję. Wyregulujesz mi oddech, uspokoisz tętno, a gdy obudzę się w nocy z jakiegoś przykrego snu zakryjesz dłońmi moją samotność.

leppus_28