Archiwum luty 2009, strona 2


lut 21 2009 Inteligencja u kobiet
Komentarze (6)

Gust odgrywa u kobiet taką samą funkcję jak inteligencja u mężczyzn. Kobieta nie musi być inteligentna. W tym sensie, że nie musi się orientować w teorii względności, ani znać dramatów Szekspira w oryginale. Wiedzieć, ile księżyców ma Jowisz (63) i sypać na poczekaniu cytatami łacińskimi. Nawet lepiej jeżeli nimi nie sypie. Bo takie rzeczy z reguły bardzo psują jej urodę. Nadmiar inteligencji zazwyczaj przechodzi u niej w zarozumiałość, co u kobiet, w przeciwieństwie do mężczyzn, jest cechą całkowicie niewybaczalną. Wystarczy, że nadrabia to naturalnością i urokiem osobistym. Ważne jest jednak, by miała wyczucie w stosunku do mężczyzn. Bo dzięki temu zadaje się z kimś, kto zna się na różnych rzeczach, na których ona znać się nie musi. Np. na piłce nożnej albo mechanice samochodowej. Istotny jest tutaj tradycyjny, od dawien dawna przyjęty podział ról. Przy kupnie nowego auta mężczyzna powinien wybrać markę, a kobieta kolor. Sytuacja, w którym albo jedno, albo drugie nie wywiązuje się z obowiązków typowych dla swojej płci, powoduje, że oglądamy potem na ulicy ludzi, jeżdżących różowym Renault Megane. Znaczy to, że w jakimś związku mężczyzna nie ma rozumu, a kobieta gustu. Czyli mamy najgorszy układ z możliwych.

 

Z tego powodu bardzo łatwo stwierdzić, czy jakąś dziewczyna ma coś w głowie jedynie przyglądając się temu, z kim jest związana i z kim się przyjaźni. Mówię o tym dlatego, że mężczyźni są wzrokowcami i mają przyrodzoną skłonność do przeceniania inteligencji kobiet. Tzn. każdy, gdy widzi ładną buzię, jest skłonny zakładać, że dziewczyna jest nie tylko atrakcyjna, ale ma też rozum i osobowość. Bywa że zakochuje się, zanim porozmawia z taką. A gdy porozmawia, jest już często za późno. Wtedy nawet wyraźne sygnały świadczące o tym, że ma do czynienia z idiotką interpretuje jako coś pozytywnego. Mówi: „ale ona jest fajna, nie ma pojęcia o niczym i wszystko trzeba jej tłumaczyć”. Albo: „jest strasznie zwariowana, ostatnio pracowała testując na sobie niesprawdzone leki na Alzheimera”. Dlatego miejscem, gdzie kobiety wypadają najlepiej, wręcz stworzonym dla nich, jest dyskoteka. Bo jest tam zbyt głośno, żeby dało się rozmawiać. I nawet gdy wychodzisz, to tak brzęczy ci w uszach, że nic nie słyszysz. A dodatkowo jesteś zbyt pijany i zbyt odurzony hormonami, żeby obiektywnie sprawę ocenić.

 

Tymczasem zasada jest taka, że idioci trzymają się idiotów. Głupota głupotę przyciąga. Jeżeli ktoś jest inteligentniejszy od otoczenia, w którym się znalazł, to trzyma się od niego z daleka. Dlatego też idiotki wiążą się z półgłówkami. Dziewczyny z tatuażami na plecach z mężczyznami z tatuażami na ramieniu. Fryzjerki i ekspedientki sklepów z bielizną z kierowcami ciężarówek i pracownikami biur ochroniarskich. Modelki z piłkarzami. Gospodynie domowe z zawodowymi wojskowymi. Jeżeli jakiejś dziewczynie nie przeszkadza, że chłopak jest chamem i ma w głowie siano zamiast mózgu, to nie oczekujmy, że ona ma w głowie cokolwiek. Włóżmy między bajki opowieści o tym, jak fajna i inteligentna dziewczyna, w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, tego, że przypadkiem „zawsze trafia na gnojków”, związała się z debilem. Bił ją, zdradzał i nie zajmował się dziećmi. Był świetnym gościem, ale popadł w złe towarzystwo i oni namówili go do złego. Rozpił się i wpadł w uzależnienie od narkotyków. A potem zabił 12 osób. Jest to kompletna bzdura. Żeby związać się z debilem trzeba samemu być debilem. To nie jest kwestia pecha czy zbiegu okoliczności. To, z kim się zadajesz świadczy o tym, kim jesteś. Jeżeli jakiejś dziewczynie nie przeszkadza, że prowadza się z kretynem, to świadczy o tym, że sama jest kretynką. Bo czemu się niby z nim związała? Dlatego, że był dla niej miły na pierwszej randce? Bo zajechał pod dyskotekę ślicznym czarnym BMW ze zdemontowanym tłumikiem? A może dlatego, że to on pierwszy do niej podszedł i zaproponował jej coś. A wszystkim porządnym i inteligentnym facetom zabrakło odwagi. Albo siedzieli akurat w domu, zajęci lekturą.

 

Nie wiem czy przemawia przeze mnie w tym momencie typowo męski szowinizm, ale bardziej byłbym skłonny wybaczyć facetom, którzy wiążą się z debilkami, niż odwrotnie. Mogę zrozumieć, że inteligentny gość potrafi stracić głowę na widok kobiety w czarnej, skórzanej mini. Poniesie go i stwierdzi, że dziewczyna jest tak rewelacyjna w łóżku i ma takie nogi, że wszystko można jej wybaczyć. Że nie musi mieć cokolwiek w głowie, bo w razie czego zda się na niego. To on będzie o wszystkim decydował. A jak się urodzą dzieci, to może nie będą bardzo mądre, ale za to będą śliczne. Mogę przyjąć do wiadomości taką sytuację, bo jest jednak istotna różnica między tym, czy jesteś kobietą czy mężczyzną. Bo kobieta, z którą się zwiążę i która okaże się niewychowaną wariatką, może mnie co prawda wpędzić w rozstrój nerwowy. Może mnie zdradzać i obrócić moje życie w kompletną ruinę. A zwłaszcza może mnie wykończyć nerwowo. Mogę się załamać przy niej i zanudzić. Ale mimo wszystko nie może mnie pobić ani wykorzystać seksualnie. Nie przyprowadzi mi do domu zgraję kolegów, którzy dopiero co wyszli ze stadionu piłkarskiego, z meczu ŁKS Piła-Górnik Radzionków. Nie przepije ostatnich pieniędzy i nie będzie mnie traktowała jak szmatę.

 

Dlatego, gdy wiążecie się z jakąkolwiek dziewczyną, która wcześniej z kimś już była, radzę wam dokładnie przyjrzeć się, kim jest ta osoba. I lepiej żeby była nudziarzem niż bandytą. Kiedyś znałem dziewczynę, która zanudzała mnie opowieściami o tym, jak to jej poprzedni chłopak był nienormalny i znęcał się nad nią fizycznie i psychicznie. Ale gdy zapytałem, dlaczego w takim razie z nim była, okazało się, że nie jest w stanie podać nawet jednego sensownego argumentu. Sama przyznała, że nie wie, bo gość nie był ani przystojny, ani inteligentny. Ot, tak wyszło. Zbieg okoliczności. „Kochanie, dzisiaj wyprałam ci spodnie używając proszku do pieczenia, natomiast proszek do prania wsypałam do ciasta. Nie pytaj mnie dlaczego, nie umiem wytłumaczyć”. Uwielbiam tę całkowitą nieumiejętność przeanalizowania sytuacji, jaką z reguły prezentują kobiety. To coś, co powoduje, że mężczyzna, który wykazuje się tupetem w stosunku do nich, ma ogromne szanse powodzenia, jako że tupet jest jedyną cechą, którą kobiety zawsze potrafią zauważyć. Z innymi natomiast mają problemy. Zawsze są zaskoczone, jak szanowna wielka miłość ich życia, wymarzony książę z bajki, zachowuje się po alkoholu. Nie mogą wyjść ze zdumienia, że chłopak, który poderwał je na dyskotece, który tak doskonale tańczył i całował, i zaciągnął do łóżka na pierwszej randce, nie jest takim dżentelmenem, jak by się to mogło wydawać. I po miesiącu nie traktuje je już tak dobrze, jak na samym początku.

 

I dlatego jestem sceptyczny w stosunku do kobiet. Zwłaszcza tych bardziej atrakcyjnych. Idę na dyskotekę, bo uwielbiam tańczyć i muszę się raz na jakiś czas wyszaleć, ale nie mam zamiaru nikogo tam poznawać. A gdy widzę laski, które kleją się do mnie, staram się trzymać od nich z daleka. Nic mnie tak nie odstręcza, jak widok chętnej panienki po alkoholu. Ja tu przyszedłem się wyskakać i nawygłupiać. Mogę ewentualnie poprzyglądać się jakimś ładnym i koniecznie dobrze tańczącym dziewczynom. W końcu też jakieś tam hormony mam w sobie i nie mam zamiaru zaprzeczać że nie. Ale nie mam najmniejszej ochoty, żeby się z nimi poznawać bliżej. Zwłaszcza, że one same mnie nie zaczepią. Będą czekać, aż zrobię to pierwszy, a jak ja tego nie zrobię, to zrobi to ktoś inny. Nie mam też ochoty ich dotykać, bo nie odczuwam przyjemności, gdy dotykam kogoś, kogo dopiero co poznałem. Nawet jeżeli wygląda jak Monica Bellucci. I gdy mnie ktoś obcy dotyka na parkiecie, to wpadam w lekką irytację. Udana noc to dla mnie taka, kiedy nie dałem się nikomu poderwać. Wyszalałem się, ale nikt mnie do łóżka nie zaciągnął. Wypiłem jakąś ilość alkoholu, ale nie dałem się zwariować.

 

Powiedzmy, że jestem nienormalny. I zachowuję się w sposób całkowicie niemożliwy do wytłumaczenia jakiemukolwiek innemu facetowi. Bo się na nikogo nie rzucam. Bo nie reaguje na kobiety jak na okazję, którą trzeba chwytać, bo chwyci ją ktoś inny. Bo widzę atrakcyjną dziewczynę, która wysyła mi wszystkie możliwe sygnały, że się jej podobam, ale ja nie wykazuję zainteresowania, żeby ją podrywać. Nie interesuje mnie, by zakończyć ten wieczór w czyimś łóżku. Mam też dokładnie gdzieś, w jakim łóżku zakończy go ona. To nie jest moja sprawa i to nie jest mój świat. I nie jest to w żadnym wypadku kwestia moralna. Po prostu nie czuję tego. Odmawiam uczestnictwa w wyścigu po jak najlepsze geny dla naszych przyszłych dzieci. Nie zależy mi. Moje geny to moja sprawa. I jeżeli sądzisz, że stracę dla ciebie głowę wyłącznie z tego powodu, że mi się podobasz, to się bardzo mylisz. Ja nie jestem standardowym głupkiem, który się pojawia w takich miejscach. I zdaję sobie sprawę, że nic nie rozumiesz z mojego zachowania. Ale skoro mnie nie rozumiesz, po co chcesz ze mną sypiać?

 

leppus_28   
lut 19 2009 Emigracja zarobkowa
Komentarze (11)

Największym problemem związanym z życiem na emigracji jest fakt, że nie ma tu z kim rozmawiać. Polacy, którzy wyjechali, to jest z reguły niestety dno. I trzeba to jasno powiedzieć. Jest to typowa emigracja zarobkowa. Ludzie pozbawieni zainteresowań, rozumu, a często też godności. Jest np. jeden Polak u mnie w pracy, który regularnie donosi na innych kierownikowi. Nie bardzo wiem co można zrobić z taką sytuacją. Powiedzenie mu w twarz, że jest największym skurwielem, jakiego w życiu poznałem, a jak przyjdzie jeszcze raz do mnie do domu, to zostanie przeze mnie zrzucony ze schodów, nie pomaga. Tak samo jak nie podawanie mu ręki czy poinformowanie wszystkich znajomych (w dobrej wierze oczywiście) jak sprawa wygląda. Kontakt z pozostałymi Polakami, którzy tu przebywają, też nieodmiennie prowadzi do daleko posuniętej frustracji. Jedna grupa to szaleni dorobkiewicze. Choćby sprzedawali pączki w kawiarni to uważają, że robią karierę. Liczą każdy grosz, dokładnie wiedzą jak ewoluowała cena mleka w ostatnim miesiącu i gadają wyłącznie o stanie gospodarki światowej. Po dwóch minutach rozmowy z nimi zaczynam ziewać tak gwałtownie, że usta mi się nie zamykają. Dalej są ci, którzy przesiadują w domach przed telewizorem i wypijają morze alkoholu. Z reguły nie znają języka, a na pytanie po co tutaj są, skoro wszystkie zarobione pieniądze przepijają, nie potrafią podać żadnego sensownego wyjaśnienia. Zazwyczaj w Polsce mają wyjątkowo brzydkie żony z dziećmi, i to jest moim zdaniem jedyne wytłumaczenie. Są jeszcze natchnieni wycieczkowicze. Jeżdżą po świecie jak opętani, ale gdy zapytać ich dokładnie co widzieli, to nie umieją powiedzieć. To ci, którzy byli już pięć razy w Londynie i dalej twierdzą, że jest tam tylko London Eye, Big Ben i muzeum figur woskowych Madame Tissou.

 

Największy dramat to są niestety kobiety. Bo wśród mężczyzn można jeszcze spotkać czasem kogoś w miarę ciekawego. Kobiety tymczasem to jest trzeci sort, jeżeli nie czwarty. Wystarczy przejrzeć blogi, które piszą ci ludzie. Wystarczy wejść na jakiekolwiek forum irlandzkie. Albo na czat, w pokoju Irlandia. Choćby nie wiem ile się dni i nocy spędziło wertując te rzeczy, choćbyśmy nie wiem ile osób zagadali, to nikogo interesującego nie spotkamy. Mieszkam tu trzy i pół roku i przez ten czas poznałem jedną (słownie: jedną) kobietę, która była w miarę ciekawa. Tyle, że mieszkała po drugiej stronie Irlandii... Pozostałe nie mają kompletnie nic do powiedzenia. Nie da się z nimi rozmawiać na żaden temat. Kiedyś chciałem kogoś zaprosić do teatru, ale okazało się, że nikt nie słyszał o Bertoldzie Brechcie. Nie spotkałem też nikogo, kto by lubił Tori Amos. Skąd ci ludzie w ogóle są? Z Radomia? Wszyscy pokończyli zaocznie jakieś uczelnie ekonomiczne czy co? Idziesz na sobotnią imprezę, która jest centralnym punktem każdego tygodnia. I dopóki jesteś pijany i nie dostrzegasz poziomu intelektualnego otaczających cię osób, jest jeszcze w miarę dobrze. Dopóki śmieszy cię to, że faceci nie potrafią się wysłowić, a kobiety ubrać. Do jakiegoś momentu starasz się obracać to wszystko w żart. Gorzej, gdy alkohol się kończy, albo nie możesz go wypić za dużo, bo nieopatrznie wyrwałeś się, że kogoś tam odwieziesz do domu. Wtedy nagle dociera do ciebie cały tragizm sytuacji. I stek bzdur, który z siebie wyrzucają ci ludzie. Słowo daję, że takich idiotów i idiotek jak tutaj nie spotkałem chyba nigdy w życiu. Z jednej strony jest jakieś totalne chamstwo, prostactwo i nieuctwo. Goście o subtelności kierowcy TIR-a, z tatuażami smoka na ramieniu, którzy wyglądają, jakby dopiero co wyszli z jakiegoś reality show. Z drugiej zachwycone panienki, reagujące na to entuzjastycznie. Jakby miały po dwie szare komórki mózgowe na krzyż. A wszystko do dźwięków jakiegoś totalnego muzycznego chłamu, którego słuchanie jest dla mnie wręcz fizycznie bolesne. Po ostatniej takiej orgii całkowitego braku gustu stwierdziłem, że to była moja ostatnia polska impreza, na którą w życiu poszedłem. Że mam serdecznie dość odgrywania roli jedynego człowieka, który dostrzega głupotę tego wszystkiego. I któremu coś nie pasuje, podczas gdy wszyscy pozostali bawią się wyśmienicie.

 

No i świetnie. Tyle że jaka jest alternatywa? Co można innego robić w wolnym czasie? Można rozmawiać z Irlandczykami. O ile się ma ochotę na dyskusję o piłce nożnej albo o wakacjach na Kajmanach. Można zapchać swoje życie wycieczkami do różnych dziwnych miejsc. A potem umieszczać zdjęcia na galerii internetowej. O ile się ma pieniądze. Tyle, że chwilowo jest kryzys i nikt pieniędzy nie ma. Można zamknąć się w czterech ścianach i podjąć próbę zapicia się na śmierć. I to jest zawsze jakieś tam rozwiązanie. Na pewno wiem, że nie można robić jednej rzeczy. A mianowicie pomagać innym ludziom ustawić się w Irlandii. Bycie miłym to najgorsza inwestycja, jaką można tu zrobić. Można kogoś odwieźć do domu i zaoferować się z pomocą. Można zaprosić kogoś do restauracji i wyrwać się z pomysłem na ciekawe spędzenie weekendu. Można wreszcie namówić go na przyjazd tutaj. Zorganizować mu mieszkanie, pracę i pokazać co i jak. Ale gdy po tym wszystkim będziesz któregoś dnia bardzo chciał, by ktoś zrobił coś dla ciebie, chociażby poświęcił ci swój czas, to się srodze zawiedziesz. Nikt ci nie pomoże. Każdy cię wystawi do wiatru. Bo każdy tu przyjechał, żeby się dorobić. Nikt tu nie zastanawia się nad sensem życia. Nikt nie ma kulturalnych aspiracji. Niktogo nie interesują wzruszenia, które dostarcza ostatni zdobywca nagrody Bookera. Kogo to obchodzi? Oni tutaj przyjechali, bo dla nich sensem ich egzystencji jest fakt, że sobie kupią lepszy samochód. Albo lepsze ciuchy. A nade wszystko, że będą w stanie zabłysnąć tymi rzeczami przed znajomymi. Tutaj się ma dziewczynę po to, żeby udowodnić coś kolegom. Jak żyję nie widziałem tu jednej choćby prawdziwej miłości. Może pomijając ludzi, którzy przyjechali już będąc z kimś. I dla których ten przyjazd był wyjątkowo trudnym egzaminem dla tego uczucia. Reszta to pozerzy. Ludzie pozbawieni duszy i złudzeń. Motłoch, któremu się wydaje, że oto schwycił pana Boga za nogi.

 

I ja oczywiście patrzę na to wszystko i zżera mnie zazdrość. Bo też chciałbym być jakimś debilem, który nosi cegły na budowie, ma złoty łańcuch na szyi i prowadzi się z piękną kobietą w białych kozakach. Tak samo pustą jak on sam. Bardzo chciałbym być taką osobą. Mieć nieskomplikowane potrzeby. Seks, alkohol i piłka nożna. Być ekscytującym twardzielem pozbawionym zahamowań. Który skacze na spadochronie i spędza czas z kolegami, innymi twardzielami. Mógłbym być też zachukanym intelektualistą. Takim, któremu do szczęścia wystarczy aparat fotograficzny i dziewczyna w typie szarej myszki. Niezbyt ładna, nieduża, ale za to bardzo wierna. To nic, że nie umie się umalować ani uczesać, ale jest bardzo miła. I żylibyśmy sobie spokojnie. Razem chodzilibyśmy po ulicy, trzymając się za ręce. A w nocy miałbym fantazje na temat innych kobiet. Tych wszystkich, do których w rzeczywistości nie mam odwagi podejść i które nie zwracają na mnie uwagi. Ale że nie jestem żadnym z tych typów to mam problem. A innych typów tutaj chyba nie ma.

 

leppus_28   
lut 18 2009 Cień na chwilę rzucony na ścianę
Komentarze (10)

Po obejrzeniu filmu “Revolutionary Road” stwierdzam, że nie nadaję się do małżeństwa. Jestem zbyt wrażliwy. Te wszystkie kłótnie, pretensje, niespełnione nadzieje... Zdecydowanie nie widzę się w czymś takim. Nie mógłbym stać na środku pokoju i wydzierać się na kogoś. Prowadzić spory o to, kto ma pozmywać naczynia, gdzie spędzić wieczór, albo do której szkoły posłać dziecko. W ogóle nie nadaję się do tego, żeby się z kimś kłócić. Nie mam takiego instynktu. Jak mi się coś nie podoba to wychodzę. Nie ma we mnie nawet odrobiny chęci, by kogokolwiek do czegokolwiek przekonywać. I te obietnice na początku każdej takiej miłości... „Zawsze będę cię kochał”, „nigdy nie będziesz płakać przeze mnie”, „zawsze będę przy tobie, gdy będziesz mnie potrzebować”. Wiadomo, że gdy mówisz takie rzeczy, znajdujesz się w stanie chwilowej niepoczytalności. Że udzielił ci się tylko nastrój chwili. Poniosła cię romantyczna strona twojej osobowości. I jak odzyskujesz rozsądek, to zdajesz sobie sprawę, że to nie prawda. Że nie da się nie zranić kogoś z kim się jest. Nie da się zawsze być wiernym i kochającym. I tak naprawdę mówić sobie powinniśmy: „pokochaj mnie, a ja kiedyś odwrócę się od ciebie”, „zaufaj mi, a ja wykorzystam to przeciwko tobie”, „nikt cię tak w życiu nie rozczaruje jak ja”. My jednak robimy odwrotnie. Nawet gdy wszystko zaczyna obracać się przeciwko nam, gdy psuje się to, co z początku wyglądało tak pięknie i trwale, to przepraszamy i obiecujemy poprawę. Mówimy: „zmienię się, zobaczysz”, „zacznę słuchać tego, co do mnie mówisz”, „przestanę pić i sypiać z dziewczyną kolegi”. Ale oczywiście nigdy tego nie robimy. Nigdy się nie zmieniamy. A czas powoduje, że robi się tylko coraz gorzej.

 

A gdy już się wszystko spieprzy i ta osoba odejdzie od nas, mówiąc nam przy okazji, co zawsze o nas myślała i jak bardzo zmarnowaliśmy niezły kawałek jej życia. Jakie miała możliwości i jacy panowie o nią zabiegali, to wtedy jesteśmy gotowi zrobić wszystko, by tylko ją odzyskać. Nagle ogarnia nas miłosny szał. Jesteśmy skłonni wiersze dla niej pisać, z kwiatami wystawać pod oknem i śpiewać serenady. Niezależnie od tego, jak beznadziejne było to wspólne życie i jak bardzo nie pasowaliśmy do siebie. Czujemy się jak narkoman na odwyku. Jakby nam ktoś nagle kroplówkę odłączył. I nie przyjmujemy do wiadomości, że ta osoba już nas nie chce. Że jesteśmy dla niej kompletnie obojętni. I że prędzej odgryzie sobie rękę, niż pójdzie z nami jeszcze raz do łóżka. Że to, co było między nami, kiedyś, to już tylko wspomnienie, fikcja, pobożne życzenie. Że tego już nie ma. Że jest martwe i pomału zaczyna śmierdzieć. I oczywiście od czasu do czasu uda nam się jeszcze wskrzesić dawny nastrój, ale tylko na chwilę. Bo już za dużo cierpkich słów padło, już obustronne rozczarowanie wyparło jakiekolwiek zaufanie, które było wcześniej. Niby jesteśmy tymi samymi ludźmi, którzy jeszcze niedawno żyć bez siebie nie mogli. I dalej na siebie reagujemy z taką intensywnością jak dawniej. Tyle że teraz złością. Teraz nas ta druga osoba rozstraja psychicznie, zamiast mobilizować. A wszystkie jej drobne nawyki nas drażnią, zamiast fascynować. I jakże powoli dociera do nas wtedy ta oczywistość, że lepiej już to zostawić. Lepiej już nie ruszać. I zacząć coś nowego. Jeszcze raz, od samego początku.

 

Dlatego nie pasuję do małżeństwa. Do obserwowania tego, jak ludzie, którzy kiedyś się kochali i wiązali ze sobą tyle nadziei, z czasem zaczynają skakać sobie do oczu. Do randkowania też się nie nadaję. Tego całego spotykania się, trzymania się za ręce, ukradkowych spojrzeń, zdenerwowania. I wszystkich związanych z tym oczekiwań. Gdy próbujesz zrobić na kimś wrażenie. Nie mam zwyczaju podchodzić do nieznajomych kobiet i zagadywać je. Mogę wymyśleć sposób takiego zagadania, bo to wydaje mi się interesujące. Ale sam proces podrywania kogokolwiek nie ciekawi mnie. Nie wydaje mi się zajmująca sytuacja, w której wmówię komuś, że jestem fajnym facetem. Takim, z którym warto byłoby się przespać i założyć rodzinę. I nie bardzo rozumiem, dlaczego to akurat ja mam się starać o kogoś, a nie ta osoba o mnie. Dlaczego to ona ma być tą nagrodą, o którą ja muszę zabiegać. Dlaczego to ona niby ma mnie uszczęśliwić. Poza tym ciągle wierzę, że to się wszystko może odbywać nieco innymi drogami. Że są ludzie, którzy są sobie przeznaczeni (już widzę ten ironiczny uśmiech na waszych twarzach). Którzy potrzebują siebie jak powietrza. I wystarczy że ich drogi skrzyżują się ze sobą, to następuje takie przyciąganie między nimi, że nie ma mowy, żeby się nie zeszli. Choćby nie wiem co się działo. Choćby się widzieli na ułamek sekundy, w najmniej odpowiednim momencie. Choćby rozdzielało ich tysiące kilometrów. I nie wiem jakie przeciwności stanęły im na drodze. A jeżeli ktoś ma się w nas zakochać, to niech to zrobi w jednej chwili. Po jednym uśmiechu, po jednej linijce napisanego przez nas tekstu. Po jednym nieudanym żarcie z naszej strony. Niech jej wystarczy zaledwie niejasne przeczucie naszej osoby. Już nawet nie my, ale nasz cień na chwilę rzucony na ścianę. Niech podniesie słuchawkę i powie mi: „Przemierzyłam najwyższe góry tego świata i najgłębsze otchłanie samotności, by cię odnaleźć. Jestem ogniem, który rozpaliłeś zaledwie raz na mnie spojrzawszy. Na jedno twoje słowo, moja dusza odłącza się od ciała. Na jeden twój gest, jestem gotowa przekreślić wszystko, w co kiedykolwiek wierzyłam...” To jest coś, czego potrzebuję.  To jest coś, co mnie interesuje.

leppus_28   
lut 17 2009 Pośpiech
Komentarze (14)

Swoistą plagą naszych czasów stało się ostatnio powszechne zagonienie. A w Polsce to już nawet nie moda, ale wręcz cecha narodowa Polaków. Wytworzyła się specyficzna grupa społeczna. Ludzie, którzy „nie mają czasu”. Są przepracowani. Nie nadążają z obowiązkami. Życie ich przytłoczyło. Wiecznie uczą się czegoś, pracują, biegają na siłownię, na zakupy. A gdy przychodzi sobota są umówieni w sześciu różnych miejscach i w każdym spędzają po 15 minut. Gdy im mówisz, że masz ochotę porozmawiać, to słyszysz, że może znajdą minutkę w przyszłym tygodniu. Bo mają ambicje, bo „życie jest ciężkie”, „czasy trudne”, a odpoczną jak się „ustawią”. Może tak gdzieś po 40-tce. I byłoby to wszystko jeszcze w jakiś tam sposób zrozumiałe, gdyby ta ich gorączkowość przekładała się na cokolwiek. Na jakieś szersze horyzonty umysłowe, na głębsze przeżywanie życia w rozmaitych jego przejawach. Tymczasem o dziwo osoby te nie mają za wiele do powiedzenia na jakikolwiek temat. Bo robią mnóstwo rzeczy na raz, ale wszystko po łebkach. Bo nie mają czasu, żeby się nad czymkolwiek zastanowić. Bo są zbyt zapracowani, żeby zauważyć ludzi, którzy są wokół nich. Zbyt zajęci ciągłym patrzeniem na zegarek. Ich życie wygląda jak wycieczka zagraniczna, na której biega się w pośpiechu od jednego zabytku do drugiego, usiłując tylko zrobić zdjęcie jakiejś znanej atrakcji turystycznej. Po to, żeby potem się tymi zdjęciami pochwalić przed znajomymi. Podobnymi ignorantami, którym się wydaje, że świat to wielka restauracja typu fast food.

 

Dlatego ilekroć słyszę od kogoś, że „nie ma czasu”, to mam ochotę z miejsca wyrzucić do kosza jego numer telefonu i zapomnieć że kiedykolwiek miałem pecha poznać taką osobę. Od razu bowiem wiem, że ta znajomość nie będzie miała jakiegokolwiek sensu. Że człowiek ten jest zbyt zagoniony, żeby spokojnie wysłuchał co mam do powiedzenia. Że tak naprawdę nie interesuje go nic, poza powierzchownymi atrybutami tzw. nowoczesnego życia. I bardziej sensowne byłoby gadać do papugi niż do niego. Przy czym w Polsce to właśnie te osoby stanowią trzon społeczeństwa. Społeczeństwa, w którym na porządku dziennym jest, że nikt z nikim nie rozmawia. Mężowie nie rozmawiają ze swoimi żonami. Rodzice ze swoimi dziećmi. Nauczyciele z uczniami i szef ze swoimi podwładnymi. Dlaczego? Bo nie lubią. Bo nie ma takiej tradycji. Bo to strata czasu. Bo nie ma mody na nie spieszenie się. I to pewnie dlatego jako dzieci czuliśmy się z reguły lepiej niż w dorosłym życiu. Bo wtedy mieliśmy jeszcze czas dla siebie. Łaziło się po łąkach, po polach i gadało z kolegą nie wiadomo o czym. Całymi dniami. Można było rzeczywiście kogoś poznać. I wygadać się. Nawet jeżeli nie miało się za dużo do powiedzenia. Teraz, w dorosłym życiu, sytuacja jest odwrotna. Mamy często bardzo wiele do powiedzenia, ale nie ma kogoś, komu moglibyśmy to powiedzieć.

 

Żałuję, że w Polsce nie ma takiej kultury i takiego podejścia, jakie mają np. Czesi. Takiego zamiłowania do bezproduktywnego i nigdzie nie prowadzącego gadulstwa. Ludzie spotykają się w barze przy piwie. Piją i snują niekończące się, szwejkowskie opowieści o życiu. Przy czym nie słuchają ich dla praktycznych mądrości które z nich płyną (bo takowych zazwyczaj nie ma), tylko dla samej przyjemności słuchania. I nigdzie się nie spieszą. A ich kobiety są uśmiechnięte. Dlaczego? Bo mężczyźni mają dla nich czas. Bo jeden człowiek lubi słuchać drugiego. Nawet głupszego od siebie. Podobna kultura jest w Irlandii. Ludzie są uśmiechnięci, bo widok drugiego człowieka nie wywołuje w nich odruchu typu: „o Jezu, idzie ktoś, jeszcze trzeba będzie z nim gadać”. Oni się lubią nawzajem. Wieczorami idą do pubu, piją, śpiewają i cieszą się własnym towarzystwem. Nikt tu na nikogo swych kompleksów nie przelewa. Nikt nie siedzi w kącie ze spuszczonym nosem. Nie ma lepszych i gorszych. Każdy przyszedł, żeby się pobawić. Każdy żyje po to, żeby miło spędzać czas. I czy jesteś stary czy młody, piękny czy niezbyt, masz prawo do tego. A jak ktoś zadziera nosa, albo zaczyna się awanturować, to się go od razu wyklucza poza nawias. A oni tu kochają być razem. Jakbyś powiedział Irlandczykowi, że nie może przychodzić do swojego ulubionego pubu, to by się załamał. On może nie mieć żony, pracy i samochodu. Ręki może nie mieć. Ale nie może nie móc spotkać się z kolegami, których zna od dzieciństwa. Nie może mu ktoś zabronić siedzenia na ulubionym miejscu przy ladzie i patrzenia jak gra jego ulubiony zespół piłkarski.

 

Tymczasem u nas się musi zawsze coś dziać. Musisz gdzieś koniecznie zmierzać w swoim życiu. Mieć plany i się rozwijać. Każdego roku mieć lepszy samochód, większy dom, albo ładniejszą narzeczoną. A jak przez chwilę nie masz nic do roboty, to wpadasz w panikę. Albo w depresję. Jak wieczorem siedzisz w domu to znaczy, że jesteś kompletnym nieudacznikiem. I musisz się jak najszybciej wziąć za siebie. Jak zmieniłem pracę z takiej której nie lubiłeś, ale lepiej ci płacili, na taką którą lubisz, ale płacą ci gorzej, znaczy to że jesteś głupi. Ta presja robienia czegoś udziela się wszystkim. A jak rodzą się dzieci, to już ludzie w ogóle wariują. To jest praktycznie dla nich koniec ich życia. Teraz poświęcają się idealnemu macierzyństwu. Kupują poradniki typu „jak kochać świadomie swoje dziecko” albo „jak rozwijać inteligencję u dwulatka”. Cokolwiek robili do tej pory, cokolwiek sprawiało im przyjemność, przestają to robić. I lepiej do nich przez najbliższe 10 lat nie dzwonić, bo nawet nie odbierają telefonów. Zrywają przyjaźnie i nigdzie nie wychodzą. Ilość przeczytanych przez nich książek w roku spada do zera. Za to wzrasta nieselektywne oglądanie telewizji. W rezultacie ich poziom intelektualny pikuje niczym samolot z popsutym silnikiem. Spotykają się jedynie we własnym gronie, zapracowanych rodziców z trojgiem dzieci każde, przy kawie i ciastkach. I marudzą, jakie to życie jest nudne. Snując plany ekscytującej eskapady w Alpy, raz do roku, która nigdy nie dochodzi do skutku. Albo wycieczki Orbisem, która pozwoliła im w 3 dni przejechać przez Meksyk. Potem przywożą z takich eskapad słomiane kapelusze i całe mnóstwo do niczego nie potrzebnych pierduł, które stawiają sobie na półce w salonie. Kobiety więdną, a faceci stają się pantoflarzami. Jeżeli mieli jakiekolwiek instynkty i godność, to ulegają one zanikowi. Niezależnie od tego jak brzydkie mają żony, stwierdzenie, że „śpisz dzisiaj na kanapie” jest nieodmiennie najmocniejszym argumentem w dyskusji. A próba nawiązania z nimi jakiejkolwiek rozmowy wykraczającej poza pieluchy i jedzenie dla niemowląt jest jałowa niczym seks z intelektualistką.

leppus_28   
lut 16 2009 Sztuka miłości
Komentarze (9)

Sądzę, że trzeba być artystą, i to dobrym artystą, żeby być w stanie docenić i właściwie zająć się kobietą. Nie uwierzę w to, że ktoś, kto na codzień pracuje np. na budowie, albo jest kierowcą TIR-a, albo hydraulikiem, po 8 godzinach dźwigania cegieł, albo po wymienieniu koła warzącego pół tony, albo po rozgrzebaniu czyjejś zatkanej instalacji kanalizacyjnej, wraca do domu i tymi samymi rękami rozpala zmysły swojej żony. Oczywiście pytanie jeszcze jaka jest ta żona i co dokładnie ją rozpala. Przez moment załóżmy jednak, że jest ona istotą subtelną i zmysłową, czyli taką, jaka przynajmniej w teorii każda kobieta być powinna. Albo wyobraźmy sobie, że jest taksówkarzem. Siedzi za kółkiem całymi dniami i nocami. A w wolnych chwilach rozwiązuje krzyżówki. Jego życie duchowe sprowadza się do słuchania muzyki z radia i rozmowach o polityce z pasażerami, śpieszącymi się na samolot. I o czym on może rozmawiać z żoną, jak już zostają sami? Jakie przemyślenia na temat świata mogą mu przyjść do głowy po 20 latach takiego trybu życia? Czym on ma ją porwać, zawrócić jej w głowie i pozostawić bez tchu? Tym, że wczoraj wiózł kogoś interesującego? Albo weźmy kogoś pracującego w biurze. Siedzi taka niedorajda jedna z drugą przed komputerem, albo przerzuca dokumenty z jednego biurka na drugie. „Kochanie, co robiłeś dzisiaj fascynującego?”. „Wysłałem niezwykle ekscytujące pismo do urzędu gminy”. W tym momencie kobieta pada na łóżko w ekstatycznym uniesieniu.

 

A teraz porównajmy to sobie wszystko do jakiegoś rzeźbiarza, malarza, w najgorszym wypadku poety. Osoby, która spędza życie wyłącznie na tym, co ma jakiś sens. Na tropieniu tajemnic tego świata, niezgłębialnych zagadek istnienia. Na śledzeniu zachodów i wschodów słońca, wsłuchiwaniu się w szum przepływającej rzeki, spokojnej kontemplacji mijającego czasu. W najgorszym wypadku na chodzeniu na wystawy sztuki i rozmawianiu o swoich wrażeniach z innymi artystami. Przecież tylko taka osoba posiada odpowiedni aparat pojęciowy, dysponuje wystarczającą skalą przeżywanych emocji, by w ogóle opisać to, o czym tu mówimy. By wyrazić swój zachwyt. Czy to dłońmi, czy, w najgorszym razie, słowami. Bo też sztuka i miłość to dziedziny pokrewne. I czy się kochasz z kobietą, czy piszesz wiersz, to w zasadzie na jedno wychodzi. Dlatego też, jak w każdej dziedzinie, jest zasadnicza różnica pomiędzy amatorami i profesjonalistami. Pomiędzy ludźmi, którzy robią coś jedynie po pracy, w wolnych chwilach, i tymi, dla których miłość i wyrażanie uczuć w rozmaity sposób to główna życiowa profesja. Jest istotna różnica, czy na prędce wymyślony wiersz szepce nam do ucha Federico Garica Lorca, czy też pan Wiesiek, obsługujący na codzień maszynę do krojenia metalu w zakładzie metalurgicznym przy ulicy Wesołej 8. Jak on biedny ma się znaleźć w takiej sytuacji? Co ma powiedzieć, gdy pewnego odurzającego wieczoru stanie przed nim kobieta, spragniona jego dotyku i bliskości? Że jest piękna jak tokarka? Że w dotyku gładka niczym najnowszy model wiertarki udarowej?

 

OK. Być może, że mam zbyt wyidealizowane pojęcie o życiu i o kobietach. Że w istocie istnieje coś takiego, jak idealna żona kucharza np. Zachwycona tym, co szanowny mąż jest w stanie zrobić w kuchni. I to ją kręci. Wierszy nie czyta i nie rozumie. Nie potrafi zapamiętać nazwy żadnego filmu, jaki w życiu widziała. Tak samo istnieje też zapewne idealna żona dentysty, księgowego, policjanta i bramkarza stojącego przy drzwiach dyskoteki (to zresztą mój ulubiony typ). Wszystkie nieodmiennie zafascynowane osobowościami i horyzontami umysłowymi swych mężów i kochanków. Słuchające z wypiekami na twarzy kolejnych opowieści z życia wziętych. Całe szczęśliwe, że trafiły na tego jedynego, na doskonale pasującą do nich drugą połówkę. Z takiego samego powodu można się przecież związać z zawodową tancerką. Piękną kobietą, wręcz wcieleniem kobiecości, przynajmniej dopóki nie otworzy ust by coś powiedzieć. I być wielce zadowolonym. Można też być z facetem dlatego, że jest przystojny i ładnie tańczy. Sam znam osobiście takie osoby, więc nie sądźcie że wymyślam te historie na poczekaniu. Ludzie są różni i mają rozmaite potrzeby duchowe. A czasem nie mają ich wcale. Niektórym wystarczy do szczęścia chodzenie do pracy i oglądanie telewizji. Nie wszyscy mają to szczęście by być poetą. Kimś, kto potrafi opisać słowami coś, co się dzieje wokół niego i w nim. I złamać stereotypowość sytuacji w najmniej spodziewanym momencie. Podejść do nieznanej kobiety i powiedzieć: „przepraszam bardzo, czy nie zechciałaby mi pani pozować nago do wiersza?”. „A dlaczego nago?”. „Bo to będzie wiersz erotyczny”...

leppus_28