Najnowsze wpisy, strona 3


lis 06 2009 Zaniki pamięci
Komentarze (3)

Od dzieciństwa mam tę dolegliwość. Ale ostatnio zauważyłem, że się ona pogłębia. Zawsze miewałem pewnego rodzaju przerwy w świadomości. Chwilowe omdlenia umysłu. Okresowe zaśnięcia. Nie pamiętam wielu wydarzeń z mojego życia. Dni, tygodni, całych lat nawet. Mój życiorys jest bardzo dziurawy. Nie potrafię wytłumaczyć niektórych decyzji. Bywa, że budzę się w dziwnych miejscach i nie pamiętam, jak się tam znalazłem. Albo nie wiem, jak się z nich wydostałem. Nie mam pojęcia czemu pracuję tam, gdzie pracuję. Nie przypominam sobie, bym się tam zatrudniał i nie potrafię dotrzeć do jakiejkolwiek logicznej argumentacji, która miałaby za tym stać. Nie poznaję ludzi, z którymi się ponoć przyjaźnię. Przyglądam im się i nie umiem dociec, co łączy mnie z nimi. To samo dotyczy kobiety, z którą się spotykam. Chwilami wydaje mi się zupełnie obcą osobą. Nie umiem powiedzieć, jak długo jesteśmy razem. Kiedy się rozpoczął romans między nami: wczoraj czy przed dziesięciu laty. Co nas połączyło. Jak wyglądał pierwszy pocałunek i pierwsza spędzona razem noc. Gdy o tym myślę wszystko się zaciera i znika. Parokrotnie byłem z tym u psychiatry, ale niestety nie pamiętam jaką diagnozę mi postawił. Z niejasnych dla mnie powodów owe wizyty również znajdują się po ciemnej, niewidocznej stronie mojej świadomości.

 

Przez lata starałem się bagatelizować tę sprawę. Żyć tak, jakby nigdy nic. Niestety od pewnego czasu wydaje mi się, że jest ze mną coraz gorzej. Nie dalej jak dwa miesiące temu obudziłem się i znalazłem przy łóżku włączonego laptopa. Był w nim tekst jakiegoś opowiadania. Po krótkim przejrzeniu go stwierdziłem zdecydowanie, że nie ma mowy, bym był jego autorem. Zacząłem jednak przeglądać twardy dysk i odkryłem na nim sporą ilość podobnych tekstów. Przeczytałem większość z nich. Wszystkie były napisane w porach wieczornych lub nocnych. Wtedy, kiedy byłem w domu. Zresztą rzadko gdzieś wychodzę. Nie ma też możliwości, by ktoś inny używał mojego komputera. Jest on zabezpieczony dwoma hasłami, a przy próbie ich sforsowania następuje automatyczne sformatowanie dysku C. Przynajmniej tak mi się wydaje. Moja dziewczyna też zaprzeczyła, jakoby mogła mieć coś wspólnego z tym, co znalazłem. Wyglądało na to, że to ja napisałem te wszystkie rzeczy, ale zupełnie nie pamiętałem, żebym to robił. Teksty były wywrotowe, obrazoburcze i złośliwe, czyli zupełnie różne od mojego charakteru i usposobienia. Musiałem je napisać (o ile rzeczywiście to ja byłem ich autorem) w stanie jakiegoś niezrozumiałego amoku, daleko posuniętej niepoczytalności. Oburzony skasowałem je wszystkie i wyczyściłem kosz sądząc, że to ukręci łeb całej sprawie. I na tym się ona skończy. Myliłem się jednak.

 

Gdy byłem w pracy dostałem maila od jakiejś bliżej nie znanej mi osoby, która odwoływała się do długiej i owocnej przyjaźni ze mną oraz wyrażała zachwyt nad tekstem, który ostatnio napisałem. Zdumiało mnie to. Okazało się, że nie jest to pierwszy list z wyrazami uznania, jaki otrzymałem. Było też kilka, w których dostawałem mocno po uszach. Najwyraźniej inni ludzie czytali to, co pisałem, ale przez dłuższą chwilę nie mogłem dojść do tego w jaki sposób. Dopiero po kilku kwadransach uzmysłowiłem sobie, że nie tylko piszę te wszystkie absurdalne rzeczy, ale też zamieszczam je gdzieś, gdzie mogą je czytać inni. A następnie utożsamiają mnie z tym, co rzekomo napisałem. Gdy dotarło to do mnie wpadłem w lekką panikę. Moją pierwszą myślą było, żeby to jakoś zdementować. Wydać oświadczenie typu: Przepraszam bardzo, za wszystko co napisałem, ale to nie byłem ja. To nie są moje poglądy. To tylko niesmaczny żart. Potem jednak uspokoiłem się nieco i zrezygnowałem z tego. Postanowiłem nie przejmować się tym zbytnio, bo i tak niewiele mogłem zrobić. Nie panuję przecież nad tym. To coś w rodzaju tiku nerwowego. Dlatego nie mogę brać za to jakiejkolwiek odpowiedzialności. Z drugiej strony nie odmówiłem sobie przyjemności, by wieczorem zrobić wszystko, by utrudnić mi napisanie czegokolwiek. W tym celu wziąłem dwie tabletki nasenne i powykręcałem żarówki w całym domu. Wyjąłem też klawisze z laptopa i powkładałem je z powrotem w niewłaściwej kolejności.

 

Mimo to następnego dnia rano znalazłem nowy tekst, wyraźnie napisany przeze mnie wieczorem poprzedniego dnia. Zaskoczył mnie on, bo był dosyć obraźliwy. Przy czym osobą obrażaną byłem ja sam. Jakby owo „ja” rozszczepiło się na dwoje: na tego, który pisze te rzeczy i tego, który wszystkiemu zaprzecza. Od tego drugiego dowiedziałem się, że jestem: „szują, gnojkiem i kanalią”, że przytoczę tylko najmniej wulgarne określenia. Starałem się to puszczać koło uszu, bo niby jak miałem na to odpowiedzieć? Nie było jakiejkolwiek płaszczyzny porozumienia, by te zarzuty odpierać. Jednocześnie postanowiłem działać. Zajrzałem do znajomego i poprosiłem go, by przetrzymał mi przez kilka dni mój komputer, podając mu przy tym jakieś niezbyt wiarygodne, na prędce stworzone wyjaśnienie. Popatrzył się na mnie jak na wariata, ale zrobił to, o co go prosiłem. Nie pomogło to jednak wcale. Kolejnego dnia obudziłem się i znalazłem laptopa w tym samym miejscu co zwykle, to znaczy na stole. A w nim najgłupsze i najbardziej plugawe opowiadanie, jakie kiedykolwiek wyszło spod ręki ludzkiej. Do tego podpisane wyraźnie moim nazwiskiem. Nie dociekałem jak to się stało wiedząc, że i tak nie mógłbym poznać prawdy. Dotarło do mnie, że muszę dać za wygraną i nie próbować walczyć z czymś, z czym i tak wygrać nie zdołam.

 

Od tej pory żyliśmy we względnej zgodzie. „On” wypisywał wieczorami niestworzone androny i zamieszczał je na necie, ja czytałem to i udawałem, że to nie ja je napisałem. Przy okazji dowiedziałem się o sobie wielu pikantnych rzeczy. Okazało się, że chociaż o tym nie wiem, prowadzę ożywione i dość niemoralne życie nocne. Że jestem cynikiem i draniem, który za nic ma największe świętości. Sypiam z kim popadnie, wszczynam bójki, byłem nawet notowany przez policję. O dziwo pewne opowieści tłumaczyłyby to, co zdarzało mi się w „normalnym”, świadomym życiu i czego w żaden sposób nie potrafiłem wcześniej wyjaśnić. To dlatego – myślałem – niektórzy czasem patrzą się na mnie krzywo. To dlatego moja dziewczyna czasem nie chce ze mną rozmawiać, a czasem obrażona nie wiadomo o co rzuca słuchawkę. Miałem wrażenie, że wszystko, co mnie otacza pomału nabiera sensu, chociaż jednocześnie czułem, że brnę w coraz większe tarapaty. Nie podobało mi się, że nie mam kontroli nad swoim własnym życiem. Tak jakby we mnie, w środku, tkwił ktoś inny. Jakbym jechał rozpędzoną kolejką górską, której nie sposób zatrzymać. Która może tylko przyspieszać, aż do ostatecznego wypadnięcia z toru.

 

Tak było do ostatniego wtorku, kiedy stało się coś jeszcze dziwniejszego. Jak co rano wstałem, by prześledzić to, co działo się w mojej głowie wieczorem poprzedniego dnia. Tym razem jednak po raz pierwszy nie znalazłem niczego. Laptop był wyłączony, a gdy go włączyłem nie znalazłem niczego nowego. Ciemna strona mojego ja milczała z niewiadomych dla mnie powodów. Zamiast ulgi, którą w zasadzie powinienem odczuwać, poczułem niepokój. Jakby stało się coś złego, albo za chwilę miało się stać. Nie wiem. Może był to niepokój więźnia, po raz pierwszy wypuszczonego na świeże powietrze. Albo ptaka, który chociaż mógłby, nie chce opuścić swojej klatki. W środę, podobnie jak we wtorek laptop milczał. Tak samo było w czwartek i w piątek, gdy się obudziłem. Milczała też skrzynka mailowa, zwykle zapchana od listów, w których ktoś chwalił mnie, tudzież odsądzał od czci i wiary. Poczułem się zagubiony. Nie wiedziałem co to oznacza. Czy jestem wyleczony? Czy okresowe zaniki pamięci minęły i jestem taki sam jak wszyscy inni? Zdrowi na ciele i umyśle. Ci, którzy pamiętają co robili poprzedniego dnia i z tego powodu mogą odpowiadać za swoje własne czyny. Ale jeżeli tak to dlaczego czuję w sobie taką pustkę? Dziurę, jak po stracie najbliższej mi osoby.

 

Gdy wróciłem z pracy włączyłem komputer i zacząłem szperać po Internecie. Po raz pierwszy z premedytacją tropiłem wszystko, co związane było z moją własną osobą. Ale o dziwo nie było po niej najmniejszego choćby śladu. Nie odnalazłem żadnego opowiadania. Żadnej burzy, które wywołały. Żadnego choćby najmniejszego echa. Tak, jakbym nigdy nie istniał. Jakbym to wszystko było tylko snem. Byłem zupełnie sam. Stałem nagi pośrodku oszalałego, nieprzyjaznego wszechświata. I nikt, nawet sam Bóg nie wiedział o moim istnieniu. Miliardy neutrin przelatywały przeze mnie w każdej sekundzie, nie natrafiając na najmniejszy nawet opór. Byłem zrobiony z powietrza i powietrze wypełniało wszystkie komórki mojego ciała. Byłem jak wiatr, co wieje tylko przez moment. Ulotnością byłem. Wypłowiałym kolorem na ścianie domu dla psychicznie obłąkanych. I nigdy się nie dowiem, co było tu prawdą, a co urojeniem. Co mi się przyśniło, a co zapomniałem. Bo może sam jestem tylko wymysłem swojego własnego umysłu.

 

leppus_28   
lis 04 2009 Modlitwa
Komentarze (1)

Dziękuję Ci Panie za niedostatki wszelakie. Za ból rozstań i samotności otchłanie. Za dni szarość i zimną pustkę nocy. Bo to dzięki nim kształtuje się w człowieku charakter. Tak jak rak rośnie w ciele umierającego. Dziękuję Ci za niezrozumienie i odtrącenie. Za wszystkie upadki, te duże i te małe. Za błędy i krew, co spłynęła na podłogę. Bo to one spowodowały, że jestem tu gdzie jestem. Dziękuję Ci Boże za łzy. Za słabości moje i niewiedzy mrok. Za wszystkie odmowy i niepohamowania. Za wieczory pijane i ranki przepełnione milczeniem. Dziękuję za wszystko zło, które na mnie spadło. Za chorobę, co trawi moje serce i moją duszę. Co zżera mnie po trochu, każdego dnia i każdej godziny. Dziękuję za słowa gorzkie. Za rozczarowania i blizny. Za to, że mnie zbito i za to, że odepchnięto. I za to, że nikt nie przyszedł, gdy wołałem pomocy. Tylko dzięki temu wiem teraz to, co wiem. Tylko dlatego stoję tutaj, gdzie stoję.

 

Ja wiem. Ty jesteś wszystkim. I jeszcze wieloma innymi rzeczami. Wszechmocny jesteś. Jedno słowo Twoje wystarczyłoby, żeby obsiać wszystkie pola tego świata. Jedno spojrzenie, by zaleczyć rany wszystkich bolejących. I wiem, że minęło już wiele lat, od kiedy byłeś tu ostatni raz. Wiele lat, od kiedy spojrzałeś na ziemię tą i od kiedy ktokolwiek zobaczył tu Twoje oczy. Stary już jesteś i zmęczony. Przysypiasz znużony nad miseczką ryżu. I coraz częściej czuć zapach wina, gdy otwierasz usta. Dlatego to ja muszę wziąć wszystko na siebie. To ja muszę raz jeszcze oddzielić jasność od ciemności i dobro od zła. I wiem, że jestem w stanie to zrobić. Nie ma nic, czego zrobić nie mógłbym. Bo przecież to tymi dłońmi zbudowano Arkę. To te ręce zgładziły Abla. To ze mną rozmawiałeś na górze Synaj. Na mój obraz i podobieństwo tworzono pierwsze Twoje wizerunki. Jeszcze niedoskonałe. Brzydkie i mściwe. Wyciągające do nas swe powyginane naszą wyobraźnią dłonie.

 

To śmieszne, że po tak długim czasie razem spędzonym to ja muszę Ciebie, Boże, kłaść wieczorem do łóżka i opowiadać Ci bajki na dobranoc.

leppus_28   
paź 29 2009 Pieniądze
Komentarze (5)

Pieniądze bardzo źle wpływają na związki.  Najlepsze relacje z kobietami miałem wtedy, kiedy nie miałem grosza przy duszy. Gdy tylko zacząłem dobrze zarabiać wszystko od razu się psuło. Zdaję sobie sprawę z tego, że obecnie powodzi mi się wyłącznie dzięki temu, że jest kryzys. I jak tylko gospodarka światowa znów ruszy z kopyta moje życie osobiste ponownie legnie w gruzach. Bogaci faceci są znacznie częściej zdradzani i sami częściej zdradzają. Tylko oni są wykorzystywani finansowo przez rozmaite wredne, pozbawione serca kobiety, podczas gdy ci biedni mają pod tym względem całkowity luz psychiczny. Chodzą sobie uśmiechnięci i zrelaksowani, ich życie seksualne rozkwita, gdy tymczasem ci bogaci stale się czymś przejmują. Stwierdzam też, wbrew temu co się zwykle sądzi, że gdy się nie ma pieniędzy człowiek żyje w sposób bardziej intensywny. Jak mi się dobrze powodziło to siedziałem w domu, ewentualnie łaziłem po sklepach. Teraz nie mam ani grosza, a jeżdżę sobie gdzie tylko mi się podoba. Żadna wyprawa nie jest dla mnie zbyt daleka, żadna góra za wysoka, żadna restauracja zbytnio ekskluzywna. Można powiedzieć, że musiałem pójść z torbami by wreszcie poczuć, że naprawdę żyję.

 

Duże zarobki źle wpływają na wychowywanie dzieci. Jak dobrze zarabiasz to tracisz kontakt z rodziną, bo musisz dużo pracować i sądzisz, że pieniądze wszystko załatwią. W rezultacie twoje dzieci wyrastają na rozpuszczonych egostów, którzy nienawidzą cię do końca swojego życia. Ludzie, którzy mało zarabiają są też znacznie milsi niż ci, którzy zarabiają dużo. Wystarczy popatrzeć na stolice państw. W Warszawie zarobki są dwa razy wyższe niż w reszcie kraju, a mimo to poziom kultury jest tam trzy razy niższy. Tak samo jest w Londynie, Paryżu czy Rzymie. Ale pojedź sobie tylko gdzieś wgłąb danego kraju, gdzie tylko ludzie mają mniej pieniędzy i gdzie jest wyższe bezrobocie, to od razu robi się miło. Sobie pogadasz, ludzie są chętni do bezinteresownej pomocy i mają mnóstwo wolnego czasu. Mój szef był w czasach największej prosperity nieprawdopodobną świnią. Wprost podejść się do niego nie dało. Nie wynikało to jednak z wad jego charakteru, ale z ilości pieniędzy, jakie zarabiał. Każdy zarabiający tyle co on byłby świnią. Na szczęście przyszedł kryzys i nagle facet tak się zmienił, że wprost poznać go nie sposób. Zaczął się uśmiechać do wszystkich, mówić „przepraszam” i „dziękuję”. Można sobie tylko wyobrazić jakim byłby wspaniałym człowiekiem gdyby tylko kiedyś wylądował na bezrobociu. I to najlepiej bez prawa do zasiłku.

leppus_28   
paź 29 2009 Przeciętność i chłam
Komentarze (0)

Naiwnością jest sądzić, że w ramach gospodarki rynkowej produkty wyższej jakości wypierają produkty niższej jakości. Istnieje wiele przykładów, że jest akurat odwrotnie. Zwycięża raczej to, za czym stała w jakimś momencie bardziej uparta kampania reklamowa. Np. Coca Cola nie posiada żadnych walorów odżywczych i jest tak niedobra w smaku, że można ją pić jedynie gdy jest mocno schłodzona. Jedynym powodem, że ją ktoś pije jest to, że jako produkt kokaino-pochodny jest uzależniająca oraz że jest wiele takich miejsc, gdzie podaje się wyłącznie ją. Chociażby w kinie. Gdyby można było przyjść do kina ze szklanką własnego mleka sprzedaż Coca Coli poleciałaby zapewne na łeb na szyję. Generalnie najlepiej na rynku mają się te produkty, których sukces wynika z lenistwa klienta. Najgorzej zaś te, w których liczono na jego zdrowy rozsądek. Firma Microsoft od lat produkuje systemy operacyjne, które zawieszają się i programy, które nie działają. Ilekroć wypuszcza ona kolejny swój produkt możemy być pewni, że będzie on gorszy od poprzedniego. W firmie tego typu zatrudnionych jest cała masa specjalistów, którzy zarabiają krocie, by tylko popsuć te rozwiązania, które jeszcze wcześniej działały bez zarzutu. Microsoftowi udaje się sprzedawać swoje produkty tylko dzięki temu, że kupując nowy komputer dostajemy od razu ich system i nie chce nam się go zmieniać na coś innego. Wszyscy wiedzą, że Windows to dziadostwo, podobnie jak Word i wszystko inne co pochodzi od tych panów, ale nasze lenistwo powoduje, że nie wykopujemy tego na śmietnik.

 

Tak samo działa firma McDonalds. Wiadomo, że sprzedaje śmieci, ale są to śmieci, które wszyscy znamy. Gdziekolwiek będziemy na świecie, czy to w Nairobi czy na wyspach Bahama, jesteśmy pewni, że gdy wejdziemy do McDonaldsa dostaniemy mniej więcej to samo. Odpada nam tym samym element niepewności, związany z koniecznością wyboru. Zjadając hamburgera jesteśmy pewni, że będzie niedobry, ale też niedobry w znany nam już sposób. Podobnie ma się sprawa z rynkiem muzycznym. Istnieją wykonawcy, których płyty zawsze możemy kupić, choć z góry wiadomo, że jest to chłam. Ale jest to chłam dobrze nam już znany. Np. Madonna od 25 lat uchodzi za najlepszą piosenkarkę na świecie i nikt nie wie dlaczego. To znaczy nie ma ona dobrego głosu, nie jest specjalnie ładna, nie pisze dobrych piosenek, a jej interpretacje piosenek innych wykonawców są przeciętne. Mimo to bilety na jej koncerty są najdroższe na świecie. Być może mamy tu do czynienia z pewnego rodzaju kwadraturą koła. To znaczy: bilety na jej koncerty są najdroższe, gdyż jest ona wielką gwiazdą, a wielką gwiazdą jest dlatego, że bilety na jej koncerty są najdroższe. Jest też rodzajem doskonałej przeciętności. Takiej, która dobrze się sprzedaje, gdyż właśnie eliminuje element zaskoczenia. Wiadomo, że nigdy nie nagra ona niczego naprawdę dobrego czy wartego uwagi. I wiadomo, że każda kolejna płyta będzie odpowiednio rozreklamowana.

 

Na takiej samej zasadzie działa zespół The Rolling Stones. I to już od 40 lat. Jest to zespół, który zawsze miał większą reklamę od talentu. Mieli oni sporo przebojów w latach 60-tych, ale rozgłos zdobywali głównie tym, że byli brzydcy, hałaśliwi, niegrzeczni i nie umieli za dobrze ani grać ani śpiewać. Od jakiegoś 1973 roku ich dokonania czysto artystyczne są żadne, mimo to koncerty przyciągają niezmiennie ogromne ilości fanów, a bilety są droższe niż na Robbiego Williamsa. Mick Jagger nie przejmuje się, że głos go zawodzi, bo zawsze zawodził i już się do tego przyzwyczailiśmy. Keith Richards gra najprostsze zagrywki gitarowe, jakie tylko można wymyślić i też nikomu to nie przeszkadza. Koncert Rolling Stonesów to chłam w stanie czystym, ale zawsze zrobiony z rozmachem i pewnością siebie. To dowód na to, że w tym biznesie liczy się upór, a nie to, czy ktoś jest dobry czy też zły. Liczy się nazwisko, rozpoznawalność. Na polskiej scenie muzycznej od lat istnieją i mają się świetnie ci wykonawcy, których do rangi gwiazd wywindowały kolorowe magazyny. Dopóki mówi się o nich ludzie kupują ich płyty i przychodzą na ich koncerty. Nawet jeżeli jest to kompletne dno. Z kolei ci, którzy dobrze śpiewają i piszą ciekawe piosenki, nie mają specjalnych szans, jeżeli tylko nie pchają się na pierwsze strony kolumn towarzyskich. Chłam i tak ich pokona, bo jest bardzo zdecydowany by zrobić karierę.

 

Tak było zawsze i wszędzie. Kultura niższa zawsze pokonywała kulturę wyższą, prymitywizm wypierał dobre obyczaje, a cywilizacje głupsze wygrywały wojny z tymi mądrzejszymi. Rzym pokonał Grecję, a sam upadł od inwazji plemion barbarzyńskich. Chińczycy podbili Tybet, a Mongołowie, którzy byli głupsi od nich wszystkich podbili i jednych i drugich. Muzyka rockowa wyparła muzykę poważną, by samemu przegrać w starciu z hip-hopem. Ktoś mądrzejszy i bardziej wyrafinowany nigdy nie wygra pojedynku z kimś głupszym. Jedyną pociechą jest to, że barbarzyńcy, po splądrowaniu już wszystkiego, co się tylko dało, zawsze wcześniej czy później, mordują się sami, a na gruzach ich cywilizacji powstaje czasem znów coś oświeconego. Możemy mieć więc nadzieję, że któregoś dnia wszystkie gwiazdy rapu powystrzelają się nawzajem, ewentualnie przedawkują środki halucynogenne i będziemy mieli spokój.

leppus_28   
paź 28 2009 Studia
Komentarze (0)

Polacy to naród, w którym występuje najwyższa bodaj w świecie dysproporcja pomiędzy poziomem wykształcenia i dochodami. Pod względem tytułów naukowych, które posiadamy nie może z nami rywalizować żaden inny kraj europejski. Anglicy, Francuzi czy Niemcy mogą tylko pomarzyć, by mieć taki odsetek inżynierów i magistrów. Z drugiej strony przeciętny Polak za granicą zazwyczaj pracuje na zmywaku, w sklepie spożywczym, ewentualnie jako au-pair. Znam magistrów, którzy zamiatali w Irlandii ulicę. Słyszałem o inżynierach, którzy przerzucali cegły na budowie. Biorąc to pod uwagę należy wreszcie powiedzieć sobie szczerze: mamy najgorsze szkolnictwo wyższe na świecie. Większość absolwentów, którzy opuszczają nasze uczelnie, nie potrafi się porozumieć płynnie w żadnym obcym języku. Większość nie ma pojęcia o zawodzie, który ma wykonywać. Polscy studenci z reguły nie pracują, nie odbywają sensownych praktyk, nie wyjeżdżają zagranicę. Do tego ilość specjalistów i teoretyków, jakich produkujemy jest zazwyczaj znacznie wyższa niż zapotrzebowanie na nich ze strony naszej gospodarki. W rezultacie nikt nie ma tak dobrze wykształconych bezrobotnych jak my.

 

W Irlandii mamy sytuację odwrotną. Studia kończy stosunkowo niedużo osób, a magisterskie prawie nikt. W Polsce żeby robić cokolwiek potrzebujesz skończyć 4.5-letnią uczelnię. Żeby być księgowym musisz skończyć ekonomię. Przerabiasz historię gospodarczą świata, poznajesz teorie gier, ekonomikę i socjologię, chodzisz na wykłady z filozofii. Wszystko by robić coś, do czego wystarczyłoby ci 2-miesięczne, fachowe przeszkolenie. Gdy kończysz studia masz w głowie olbrzymią ilość informacji, prócz tych, które mogą ci się do czegoś w praktyce przydać. Jesteś tak zmęczony wałkowaniem teorii, że masz dość wszystkiego, co jest związane z pieniędzmi. Jeżeli sądziłeś, że coś wiesz i że ekonomia to zbiór prostych zasad, to po drodze w wyniku skoordynowanego wysiłku rozmaitych docentów i profesorów straciłeś to przekonanie. Teraz nie wiesz już nic i trawi cię chroniczna migrena. Nasze studia produkują 25-letnich ludzi, którzy nikomu nie są potrzebni. Którzy zamiast zarabiać i robić coś sensownego stracili najlepsze lata swojego życia na ślęczenie na salach wykładowych, słuchając rzeczy całkowicie zbędnych. Po drodze nie ucząc się niczego poza umiejętnością picia, palenia trawki i kombinowania. Do tego wszedł im już w krew pasożytniczy tryb życia i zapewne nigdy się go nie pozbędą.

 

Kiedyś, gdy człowiek kończył wyższą uczelnię wiązało się to z określonym poziomem kultury, z czymś, co nazywano klasycznym wykształceniem. Znał łacinę, czasem grekę, czytał Szekspira i potrafił odróżnić Chopina od Rachmaninowa. Dzisiaj można przejść przez studia i pozostać kompletnym idiotą. Dla przykładu uczelnia, którą miałem osobiście pecha ukończyć, to znaczy Akademia Ekonomiczna w Krakowie od lat wypuszcza ludzi, którzy nie mają pojęcia o czym mówią. Wydaje mi się, że stało się to już swego rodzaju wizytówką tej szkoły. Znam wielu magistrów ekonomii, którzy swą wiedzę o świecie czerpią z ultra-prawicowego „Najwyższego Czasu”. Gazety reprezentującej intelektualnie poziom ostatniego brukowca. Jest w tej grupie całe mnóstwo oszołomów,  faszyzujących homofobów i ksenofobów. Przedstawicieli radykalnych młodzieżówek znanych partii politycznych, którym żaden szanujący się człowiek ręki nie chciałby podać. Można się tylko domyślać, jaki poziom reprezentuje grono pedagogiczne, które kształciło tych wszystkich półgłówków. Jak to się stało, że po 4 i pół roku studiowania uczelnię może opuścić ktoś, kto nie ma elementarnej wiedzy na temat tego, co się dzieje wokół niego. I poruszający się po świecie tak samo po omacku jak wszyscy pozostali.

leppus_28