Najnowsze wpisy, strona 35


wrz 04 2008 Mormoni
Komentarze (0)

Innym zjawiskiem, z którym można się zetknąć to zawodowi nagabywacze, zwłaszcza religijni. Różnej maści Mormoni, Świadkowie Jehowy, Hare Krisznowcy i Bóg jeden wie co jeszcze. Bycie namolnym to ich zawód i bardzo trudno ich zniechęcić. Wystarczy że raz zaprosi się ich dalej, choćby raz przekroczą swą nogą próg, będą już przychodzić w nieskończoność, nudząc tak, że aż zaczynamy myśleć o zmianie mieszkania. Jedni tacy przyplątali mi się kiedyś i doprawdy byli jak łupież, nie było siły żeby się ich pozbyć. Nawet jasne postawienie sprawy, że nie ma się ochoty z nimi gadać owocowało jedynie tym, że umawiali się na kolejny termin, najlepiej następnego dnia. Przemyślałem więc sprawę dokładnie i postanowiłem zmienić front. Można powiedzieć, że sytuacja zagrożenia wyzwoliła we mnie ukrytą żyłkę rywalizacji i chęć pokazania na co mnie stać. Nie spałem dwie noce pracując nad drobiazgowym i niezwykle podstępnym planem walki z wrogiem usiłującym wedrzeć się w najbardziej prywatną sferę mojego życia. Następnym razem, gdy przyszli byłem wyjątkowo grzeczny, zaprosiłem ich do środka i poczęstowałem specjalnie przygotowanymi herbatnikami. Byli wyraźnie zbici z tropu, podejrzliwi, widać było że w całej ich długiej karierze nie spotkali się z czymś podobnym. Zapewne spodziewali się, że ich otruję albo zrobię coś jeszcze gorszego. Ja tymczasem nie przestawałem ich zaskakiwać. Zacząłem mówić, jak bardzo chciałbym być Mormonem i jak pragnę zmienić swoje życie. Przy okazji też odwołałem wszystko to, co wcześniej krzyczałem na schodach, zwłaszcza stwierdzenia w stylu „prędzej mi kaktus na dłoni wyrośnie...” oraz „idźcie sobie bo was ze schodów pozrzucam”. Potem zacząłem opowiadać o sobie, nie dając im przy okazji dojść do głosu. Snułem niekończące się dywagacje o mojej samotności i rozpaczy oraz o tym, jak pławię się w rozpuście i jak mam tego dość. Po godzinie rozgrzałem się wystarczająco, by zasuwać najbardziej zdumiewające opowieści, wszystkie co do jednej wyssane z palca, z których wynikało niezbicie że jestem najbardziej przerażającym degeneratem jaki kiedykolwiek chodził po tej ziemi. Myślę, że nawet specjaliście od zboczeń zwiędłyby uszy, gdyby mnie słuchał, a co dopiero mówić o biednych Mormonach, spędzających życie na modlitwie i przynudzaniu. Widziałem kątem oka jak cierpią, jak rozpaczliwie usiłują nie słuchać tego, co mówię. Była to prawdziwa rzeź niewiniątek. Masakra przy której zbrodnie Heroda były zaledwie podwieczorkiem przy kominku. Przelatywałem przez wszelkie możliwe zwyrodnienia, jakie przyszły mi do głowy, z których przynajmniej połowa była tak potworna, że chyba sam Markiz de Sade byłby zgorszony. Były tu rzeczy tak fantastyczne, że nawet nie wiem czy fizycznie możliwe, przy czym każdą następną opowieść kończyłem nieodmiennie stwierdzeniem, że „to jeszcze nic w porównaniu z tym co działo się później”. Myślę, że tego dnia za samo gadanie powinienem był dostać dożywocie tudzież karę śmierci, a i to tylko gdybym miał szczęście mieć dobrego adwokata. Plotłem rzeczy tak ochydne, że sam papież straciłby cierpliwość. Na koniec, kiedy już skończyły mi się pomysły i widziałem, że już nic co powiem nie powiększy ogólnego obrazu poczynionego przeze mnie spustoszenia, przeszedłem do usilnych nalegań, by jak najszybciej przyjęto mnie do kościoła Mormońskiego, co jest jedynym moim marzeniem. Przez następne 4 minuty Mormoni usiłowali coś powiedzieć, ale byli zbyt przerażeni tym co usłyszeli, w związku z czym byli jedynie zdolni do wydawania się z siebie nieartykułowanych dźwięków i powtarzania: „Boże drogi...”. Po tym czasie starszy z nich jakoś wziął się w garść i zaczął mnie przekonywać, żebym najpierw poddał się leczeniu psychiatrycznemu, zastrzegając jednocześnie, że chęć poprawy moralnej jest ze wszech miar chwalebna. Od razu podchwyciłem, że owszem, mam zamiar się zmienić i gotowy jestem zrobić wszystko by doszło do duchowej przemiany, włącznie z zamknięciem się w klasztorze. W tym miejscu doszło do lekkiej konsternacji, bo na samo pytanie czy klasztor jest męski czy żeński Mormoni zareagowali z przesadną nerwowością. Chciałem załagodziś sprawę zaznaczając, że nie musi być żeński, bo chłopców też lubię, na co młodszy z nich rzucił się na mnie, próbując mnie zdzielić Pismem Świętym, ale został powstrzymany przez starszego. Korzystając z okazji zapytałem też, czy byłaby możliwość by przyjąć do kościoła także kilku moich znajomych, zastrzegając jednak, że niektórzy z nich są nieco ekscentryczni i nie podzielają mojego, dość konserwatywnego podejścia do życia. Ta ostatnia uwaga chyba przekroczyła ich zdolność pojmowania rzeczywistości i wyszli praktycznie nic nie mówiąc. W drzwiach usiłowałem jeszcze zdobyć ich numer telefonu i umówić się na kolejną wizytę. Powiedziałem też, że sam mogę do nich wpaść, bo „po co panów fatygować”, za co najzwyczajniej oberwałem w ucho.

        Mój plan powiódł się więc doskonale i od tej pory postanowiłem stosować go również w innych dziedzinach życia, z dużym powodzeniem zresztą.

 

 

leppus_28   
wrz 04 2008 Randkowanie
Komentarze (0)

 

Dzisiaj kilka słów na temat randkowania...

Z moich doświadczeń wynika, że z czym brzydszą laską się spotykasz tym większego dostajesz od niej kosza. Dlatego łatwiej poderwać najładniejszą dziewczynę w pubie niż najbrzydszą. Bo najładniejsza myśli sobie: skoro startuje do mnie, to musi być niezły. Nawet jeżeli tego na pierwszy rzut oka nie widać (na drugi zresztą też). A najbrzydsza odwrotnie: skoro mnie chce, to musi być z nim coś nie tak. Poza tym do najładniejszej nikt zwykle nie startuje, bo wszyscy myślą że nie dadzą rady. A najbrzydsza ma mnóstwo adoratorów, bo każdy myśli, że z kim jak z kim ale z nią łatwo mu pójdzie. Tak samo jest jak szukasz pracy. Spróbuj znaleźć sobie pracę na wysypisku śmieci. Albo w jakimś fast foodzie (co na jedno wychodzi). Na pewno cię odrzucą. Okaże się, że brakuje ci doświadczenia w zawodzie, masz kiepską znajomość języka i brak ci referencji od poprzedniego pracodawcy. A pójdź potem gdzieś, gdzie wymagane kwalifikacje przekraczają twoje 5 razy, a pensja jest przesadnie wysoka: dostaniesz pracę bez problemu. Zresztą ten mechanizm jest widoczny również w wielu innych dziedzinach życia. Już studenci wiedzą, że czym gorzej przygotujesz się do jakiegoś egzaminu, tym większe szanse masz na jego zaliczenie.

Najbardziej koszmarna randka, jaka się nam w życiu przydaża, to taka, na której nie dość że trafiamy na dziewczynę zupełnie nieatrakcyjną, do tego nie mającą absolutnie żadnych zalet charakteru, wdzięku czy czegokolwiek innego, bo to wszystko byłoby jeszcze do zniesienia. Najgorsze jest to, że laska ta stwierdza w pewnym momencie, że zupełnie ale to zupełnie nie mamy u niej szans. I choćbyśmy nie wiem co robili to i tak nie zaciągniemy jej do łóżka. W tym miejscu warto wspomnieć, że wśród znacznej części kobiet funkcjonuje przekonanie, że każdy mężczyzna ma tylko jeden cel: przespanie się z każdą napotkaną po drodze laską, niezależnie od tego jak będzie ona wyglądała i jakie głupoty będzie plotła. Przekonanie ich o tym, że to nieprawda, jest zajęciem tyleż żmudnym co jałowym. Dlatego moja rada dla wszystkich randkujących facetów, którzy dostali od kogoś kosza: próbujcie z ładniejszymi dziewczynami. A jak z tymi też wam nie pójdzie to z jeszcze ładniejszymi. Śmiałość to w tym względzie połowa sukcesu. Tu jest wskazana postawa typu: nie mam żadnych atutów, wyglądu, rozumu, klasy, samochodu, ale nadrabiam to tupetem. Jestem lwem salonowym! Brakuje mi dowcipu, ale za to jestem przesadnie gadatliwy. Nie mam nic do powiedzenia, ale za to bardzo rzucam się w oczy. Trzeba sobie uświadomić że to są właśnie te osoby, którym w życiu powodzi się najbardziej. Mają najfajniejsze dziewczyny i prowadzą najciekawsze życie. Korzystają z okazji, bo są zbyt głupi żeby zdać sobie sprawy z konsekwencji ewentualnych błędów.  Jeżeli coś sobą reprezentujesz to zawsze jesteś zestresowany czy uda ci się zaprezentować komuś wszystkie twoje zalety. A kiedy nie reprezentujesz nic to co masz niby do stracenia?

I to jest moim zdaniem dobra wskazówka dla nas wszystkich.

 

leppus_28   
sie 26 2008 Lektury Szkolne
Komentarze (3)

Właśnie przeglądam sobie listę lektur obowiązkowych dla polskich szkół, ustaloną w roku 2007, a więc jak mniemam aktualną. Docierając do tych informacji po cichu liczyłem na jakąś rewolucję, ale jak się okazało niesłusznie. Jak widać wszystko idzie do przodu, zmienia się, prócz polskiej szkoły, która dalej, tak jak za moich czasów karmi młodych ludzi zaściankowymi nudziarstwami, które nie są im do niczego potrzebne i które były już anachronizmem kiedy ja chodziłem do szkoły. Po co dzisiejszemu człowiekowi dogłębna znajomość poezji romantycznej, odnoszącej się do czasów nieudanych powstań narodowych, nie jestem w stanie zrozumieć. Co stoi za stawianiem na świeczniku nawiedzonych bredni, które nawet w XIX wieku interesowały wyłącznie Polaków, a dla wszystkich pozostałych ludzi były jedynie przejawem naszego kulturowego zacofania, oto jest pytanie. Ale zacznijmy po kolei. Lektury dla szkoły podstawowej, etap 1. Tutaj sprawa nie wygląda źle, chociaż zaskakuje że osoba lub osoby ustalające listę nie słyszeli np. o „Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla i stawiają ją niżej niż choćby „Doktora Dolittle”. Nie wiem też co robi ksiądz Jan Twardowski wśród klasyki literatury dziecięcej. Ale przejdźmy dalej, bo czym dalej tym jest ciekawiej. Klasy IV-VI. Kto wymyślił żeby katować dzieci „Starą Baśnią” Kraszewskiego – to chciałbym wiedzieć. Być może ta sama osoba która uznała że C.S. Lewis jest więcej wart niż J.R.R. Tolkien, wbrew temu co myśli cała reszta cywilizowanego świata. I czy naprawdę „Księga Dżungli” Kiplinga to ciekawa lektura? Osobiście nie uważam. O popularnych polskich książkach dla młodzieży („Ten Obcy”, „Sposób na Alcybiadesa”, „Wspomnienia Niebieskiego Mundurka”) trudno mi się wypowiadać, bo ich nie czytałem, ale nie sądzę by to były lektury, które koniecznie trzeba znać i należy je postawić obok choćby rewelacyjnych „Bajek Robotów” Stanisława Lema. Czy naprawdę nie ma innych, wartościowych dzieł literatury powszechnej, wartych omówienia, czy też jedynie autorzy listy ich nie znają? Kolejny etap: Gimnazjum. Tutaj dominuje tematyka biblijna. Widzę już w tym zaplanowaną akcję mającą na celu zabicie w młodym człowieku jakiegokolwiek zainteresowania dla słowa pisanego. Jeżeli nie zanudzi go anachronizm „Pieśni nad Pieśniami”, „Hymnu św. Pawła o Miłości” czy nonsensy „Apokalipsy wg. Św. Jana” (czy naprawdę trzeba omawiać to na zajęciach języka polskiego? Nie wystarczy że robi się to na lekcjach religii?), kuratorium przygotowało jeszcze „Pieśń o Rolandzie” i „Antygonę” Sofoklesa, czyli kolejne dzieła do których nikt z własnej woli by dziś nie sięgnął bo i po co. Jest tu jedno dzieło Czechowa, ale o dziwo nie jedna z genialnych sztuk, które zrewolucjonizowały teatr światowy i wciąż zachowują aktualność, ale podrzędne opowiadanie „Śmierć Urzędnika”. Jeżeli autorzy listy chcieliby tu wstawić jakiś przykład rosyjskiej szkoły nowelistycznej to chyba należałoby sięgnąć po dzieła Gogola, który specjalizował się w tej właśnie stylistyce i który bije Czechowa pod tym względem o trzy długości. Jeśli chodzi o literaturę polską to jest tu nieśmiertelna „Bogurodzica”, czyli coś co powinno być przedmiotem zainteresowania wyłącznie specjalistów i co z dzisiejszego punktu widzenia nie posiada żadnych walorów literackich. Jest też jedna powieść Melchiora Wańkowicza, przez którą na pewno żaden gimnazjalista nie przebrnie. I „Dziady cz.II” Mickiewicza, które z pewnością żadnego nie zainteresują w najmniejszym stopniu. Mało kto też przebrnie przez kiczowatość „Krzyżaków” Sienkiewicza. „Balladynę” Słowackiego większość pozna jedynie z opracowań, bo lektura to niezbyt pasjonująca. Jest teszcze Żeromski („Sycyfowe Prace”), pisarz zajmujący bezsprzecznie pierwsze miejsce na liście tych, których znajomość nikomu się już dzisiaj do niczego nie przyda i który nie ma absolutnie żadnego znaczenia literackiego poza granicami naszego kraju. Poza tym poezja, ale koniecznie nie tych autorów którzy są w polskiej poezji najlepsi. Jest więc Herbert i Miłosz, bo tym najłatwiej kogoś zniechęcić do samodzielnego myślenia, ale brakło miejsca dla prawdziwych artystów takich jak Staff czy Leśmian. Jest za to ponownie ksiądz Twardowski (z listy wynika że to pierwsza postać polskiej literatury), Kazimierz Wierzyński i Tadeusz Różewicz, autor świetnego dramatu „Kartoteka” i kilku ciekawych prowokacji literackich, ale poeta bardzo przeciętny. Wreszcie lektury dla liceum. Możnaby się spodziewać że pojawią się tu rzeczy naprawdę ciekawe i inspirujące, ale jak się okazuje niekoniecznie. Zdaniem speców od literatury, którzy rządzą edukacją naszych dzieci, najważniejsze dla ich rozwoju wciąż są: „Bogurodzica” (ile można wałkować taki krótki utwór?), Kochanowski, Piotr Skarga, pieśni Ignacego Krasickiego (autora zabawnych bajek i utworów satyrycznych, ale niezbyt wybitnego poety poważnych dzieł) czy Stanisława Staszica (co to ma wspólnego z literaturą?). Jest też kuriozum w postaci wczesnego dziełka Mickiewicza „Konrad Wallenrod”, które powinniśmy raczej schować głęboko żeby nikt tego nie widział, a nie dawać młodzieży do czytania. Jest „Kordian” Słowackiego, jakby nie miał on w dorobku ciekawszych rzeczy (choćby „Horsztyńskiego”). Jest „Nie-Boska Komedia” Krasińskiego, kolejne „wielkie” dokonanie polskiego romantyzmu, które czytują już tylko uczniowie i to tylko dlatego że muszą. Jest „Lalka” Prusa, szczytowe osiągnięcie prozy psychologicznej zacofanej pod tym względem literatury polskiej przełomu wieków, ale z punktu widzenia literatury światowej dziełko nic nie znaczące, a przy tym pełne bredni i uwag antysemickich. Są „Chłopi” Reymonta, bo jak rozumiem „Ziemia Obiecana” byłaby zbytnio na czasie. Są dwie kolejne powieści Żeromskiego. Są i to w całości monumentalne i sztampowe dokonania Sienkiewicza („Quo Vadis”, „Potop”), co spowodowało że brakło miejsca dla choćby jednego całego utworu tak niezwykłego pisarza jak Bruno Schulz. I żeby było śmieszniej nie ma tutaj „Sanatorium pod Klepsydrą”, jednego z nielicznych dokonań polskiej literatury będącej ewenementem w skali światowej. Zamiast nich są wczesne „Sklepy Cynamonowe” (we fragmentach). Jest zaledwie jedna sztuka Mrożka i to ta stosunkowo mało porywająca („Tango”), choć prosiłoby się np. o „Emigrantów”, w sytuacji gdy zjawisko emigracji stało się u nas doświadczeniem powszechnym. Jest „Pamięć i Tożsamość” Jana Pawła II, kolejne niewątpliwe dzieło, które koniecznie trzeba omawiać na lekcji języka polskiego. O dziwno wybór literatury powszechnej jest niezwykle zawężony. Nie wiadomo też dlaczego ktoś wcisnął w ten zawężony wybór pieśni Horacego, jakby nie było innych, lepszych przykładów poezji antycznej, jak choćby „Eneida” Wergiliusza. Są „Cierpienia Młodego Wertera” Goethego, utwór ciekawy jedynie ze względów historycznych, a zajmujący miejsce arcydzieła jakim jest „Faust”. Jest jedna sztuka Szekspira, ale nie ta która powinna być. „Makbet” nie umywa się bowiem ani do „Hamleta” ani do „Króla Leara”. To samo, tyle że jeszcze gorzej, jest z Josephem Conradem. To autor kilku świetnych powieści i opowiadań, zwłaszcza „Jądra Ciemności” i „Smugi Cienia”. Niestety wciąż ciąży na nim przekleństwo „Lorda Jima”, książki wprost okropnej do czytania, której nie da się jednak usunąć z umysłów rozmaitych akademickich znawców. Z kolei „Robinson Cruzoe” Defoe to lektura, która powinna być omawiana, ale w młodszych klasach, bo to typowa lektura dla dzieci, a nie poważne dzieło. „Listy starego diabła do nowego” C.S. Lewisa mnie zaskoczyło, bo nie znam tego, ale znów. Nie sądzę by C.S. Lewis stał się nagle autorem, którego dogłębna znajomość była konieczna. I na koniec lektury w zakresie rozszerzonym. „Pamiętniki Soplicy” Rzewuckiego – hehe. „Szewcy” Witkacego zaledwie we fragmentach (może ocenzurowani?), za to żadnych jego rewolucyjnych powieści, bo zapewne nazbyt nieprzyzwoite. Z Gombrowicza jedynie „Ferdydurke” i żadnej poważnej powieści Lema. Za to sporo utworów polskiej literatury zupełnie wtórnych: nudziarstwa Myśliwskiego, Odojewskiego, Libery, nonsensy Mackiewicza. Są tu też „Wyznania” św. Augustyna, chyba z konieczności umieszczenia jakiegoś dzieła religijnego z kręgu literatury powszechnej. Sądzę że lista powyższa nie jest zbyt odległa od mojej osobistej listy tych lektur, które najspokojniej w świecie można pominąć przy zapoznawaniu się z dziełami literackimi. A przecież jest sporo dzieł błyskotliwych, zajmujących się tematyką, która mogłaby zainteresować młodych ludzi. Dlaczego nie ma tu choćby „Buszującego w Zbożu” Salingera, „Wilka Stepowego” Hessego czy „Głodu” Hamsuna? Dlaczego nie zaprezentować młodzieży wybitnych dokonań satyrycznych, jak choćby „Trzech Panów w Łódce” Jerome’a czy „Gargantuę i Pantagruela” Rabelaisa? Te pytania (i nie tylko te) pozostają niestety bez odpowiedzi.

leppus_28   
sie 18 2008 Dla K.
Komentarze (0)

Nie interesują mnie kobiety, które mają tylko ciało, ale nie mają duszy. Nie interesują mnie też takie, które mają duszę, ale nie mają ciała. Nie interesuje mnie przyjaźnienie się z kobietą. Z mężczyzną zresztą tym bardziej. Nie interesuje mnie wymiana spojrzeń, które do niczego nie prowadzą. Randki też mnie nie interesują. Tak samo jak podrywanie dziewczyn na dyskotece. Podobnie jak w parku, na ulicy, w pubie i w Internecie. Nie interesują mnie ewentualne związki, małżeństwo i posiadanie dzieci. Prawdę mówiąc seks też mnie nie pociąga. Zaskakujące jak wiele rzeczy nie wywołuje we mnie zainteresowania. Stoję przed katedrą w Mediolanie i ziewam, bo nie bardzo mnie ona interesuje. Wojna w Gruzji nie zajmuje mnie bardziej niż mecz piłki nożnej. Czyli tyle co nic. Podobnie jak głód w Etiopii. W ogóle nie interesuje mnie to co pokazują w telewizji. Praca też nie wywołuje we mnie żadnych emocji. Wszystko mi jedno czy jest poniedziałek, wtorek czy niedziela. Może padać albo świecić słońce. Może być nawet gradobicie, a nie zwrócę na to uwagi. Nie interesuje mnie najnowszy model Porsche ani Mercedesa. Kto dostanie Nagrodę Nobla też mnie nie ciekawi. Ani kto wygra najbliższe wybory na Ukrainie. Nie interesuje mnie jak zarobić mnóstwo pieniędzy w bardzo krótkim czasie. Ani jaka piosenka jest na pierwszym miejscu listy przebojów. Gdy ktoś coś mówi do mnie tylko udaję zainteresowanego. Gdy dzwoni – odkładam słuchawkę. Nie obchodzi mnie co się powinno, a czego nie powinno. Kwestia Boga i zbawienia nie zajmuje mnie zupełnie. Gdy ktoś mi tłumaczy jak należy uwodzić kobiety macham na to ręką. Gdy doradza jak można zrobić dobre wrażenie przestaję słuchać. Nie interesuje mnie co było, ani co będzie. Chwila obecna też nie za bardzo. Tak naprawdę jedyne co mnie interesuje to Ty.

leppus_28   
sie 11 2008 Rewolucja
Komentarze (0)

Wszystkie moje książki są poukładane alfabetycznie. Porządek książek odzwierciedla porządek panujący we wszechświecie. Tak samo jest z płytami z muzyką i filmami na DVD. Wszystkie ubrania są dokładnie złożone na półkach w szafie, a tubka z pastą do zębów zawsze stoi na zakrętce. Ale na początek skupmy się na samych książkach. Doszedłem do wniosku, że muszę je wszystkie poprzestawiać. Tak, żeby nie były już ustawione w żaden sposób. Bo nie chcę już porządku! Porządek nie podoba mi się już, znudził mnie. Teraz chcę chaosu. Uważam, że pomieszanie porządku w książkach będzie najlepszym przejawem mojej nowej, buntowniczej natury. Mojej nowej namiętności. Od tego wszystko się rozpocznie. Usuń jedną cegiełkę, a cały gmach runie. Pomyl jeden krok na defiladzie i cała mozolnie przygotowana uroczystość zamieni się w gigantyczną i niezapomnianą katastrofę. Gdy biorę do ręki pierwszą książkę i wsuwam ją w niewłaściwe miejsce czuję że idealna konstrukcja świata trzeszczy w posadach. Słyszę jak przerdzewiały łańcuch z łoskotem uderza o ziemię. Teraz już nie ma odwrotu. To jak wyzwanie rzucone Najwyższemu. Razem ze mną powstańcie wszyscy, którzy dotąd byliście nosicielami ładu i harmonii. Na zgliszczach tego co było będziemy tańczyć i śpiewać. Teraz jest ten moment, kiedy możecie powiedzieć co naprawdę macie do powiedzenia. Nie ważne że głupio i bez sensu. Ważne że będzie to pierwsza rzecz, którą szczerze w życiu zrobicie. Powiadam wam. Rewolucja jest już blisko...

leppus_28