Najnowsze wpisy, strona 29


sty 16 2009

Tajemnicze spotkanie


Komentarze (1)

        Było to dokładnie 6 marca roku bliżej mi nie znanego, acz mniejsza tu o dokładną datę, kiedy rankiem, około godziny 8:30, zaspanego, wyrwało mnie z zamyślenia głośne pukanie do drzwi. Stałem akurat w ubikacji, myjąc ręce i przemywając twarz, by przywrócić się do przytomności, po kolejnej nocy spędzonej nad książkami, toteż zdziwiła mnie ta niespodziewana grzeczność. Mimo to powiedziałem „proszę” i oczom moim ukazał się dziwny, starszy jegomość, którego pierwszy raz na oczy widziałem. Wyglądał na profesora i istotnie był profesorem, tak się przynajmniej przedstawił. Powiedział też jak się nazywa, lecz nazwiska nie dosłyszałem, a zawahałem się czy poprosić o powtórzenie. Brzmiało to jakoś tak z niemiecka, jakby „Bertold”, a może „Bartolomieu”, nie wiem. Mówił mocno ściszonym głosem i twierdził, że niezbyt dobrze się czuje. Wgramolił się na parapet i usiadł na nim. Dopiero wtedy zauważyłem że był nienaturalnie niski. Miał najwyżej metr trzydzieści wzrostu. Nogi zwisały mu metr nad posadzką i wywijał nimi jak małe dziecko. Przypatrywał mi się przyjaźnie i gdy tylko potrafił złapać dech odezwał się miłym, aksamitnym głosem dobrego dziadka.

-Strasznie wysokie macie tu schody- powiedział.

-Jest winda.

-Nigdy nie używam windy.- zastrzegł z naciskiem.

Następnie wyjął z kieszeni marynarki niewielki kartonik papieru i wytężając wzrok przeczytał z niego, co następuje:

-Pan Władysław Pasikonik.

-To ja.- przyznałem.

-Specjalista od Literatury i Sztuk Zagubionych.

-Zaginionych.- poprawiłem uprzejmie.

-Ah tak. Zaginionych. Wkradł się mały błąd. ...przy Instytucie Sztuk Wszelkich. To pan?

-We własnej osobie.

-Myślałem, że jest pan wyższy.- powiedział, czym wprawił mnie w zdumienie. Milczałem jednak, gdzyż nie wiedziałem co powiedzieć, podczas gdy on notował coś intensywnie w swym zeszycie. Czułem, że uczestniczę w jakiejś niezrozumiałej konspiracji, choć z nieznanych mi powodów trudno mi było zachować powagę. Może to jakiś dowcip?- pomyślałem.

-Nie, to nie jest dowcip.- odparł jakby nigdy nic.

-Słucham?

-Rozwiałem tylko pana wątpliwości. Zasugerował pan właśnie, że jest to dowcip, czemu zaprzeczyłem. Ale do rzeczy panie Pasikonik. Przychodzę do pana z polecenia pewnej bardzo wpływowej osobistości i jestem upoważniony do przedstawienia panu w jej imieniu pewnej propozycji, która być może wyda się panu w pierwszym momencie niecodzienna, ale zaręczam pana, sprawa jest jak najbardziej poważna.

-Słucham.

-Chciałbym zaproponować panu uczestnictwo w wyprawie, która ma się odbyć w terminie dwóch tygodni od dnia dzisiejszego. Niestety nie mogę panu zdradzić co jest celem wyprawy, ani przedstawić personaliów pozostałych jej uczestników. Proszę mi wierzyć, nie jestem do tego upoważniony. Panie Pasikonik, jednym słowem, zgadza się pan czy nie?

-Ale na co?

-No mówię przecież. Za dwa tygodnie. Ekspedycja naukowa, całkowicie profesjonalnie przygotowana, żadnej amatorki, niech pan sobie nie myśli, został pan wyznaczony z tysięcy chętnych, nawiasem mówiąc moje gratulacje. Więc jak, mam zapisać że jest pan chętny, czy że się pan waha?

-Czy to jakiś żart?

Karzełek podniósł rękę do góry i za chwilę w jego dłoni ukazała się lśniąca, duża moneta. Nie dostrzegłem nominału. Zaczął obracać ją w dłoni, przekładać pod palcami, jak to robią prestidigitatorzy, by po chwili otworzyć dłoń i pokazać mi, że moneta wyparowała.

-To jest żart. A ja mówię o poważnej, profesjonalnie przygotowanej, co już zresztą nadmieniłem, wyprawie. Proszę się skupić panie Pasikonik. Chwileczkę, która jest godzina?

Zeskoczył z parapetu ze żwawością małego chłopca i popatrzył na zegarek.

-Stanął. Ma pan może czasomierz?

Popatrzyłem na przegub lewej ręki, by ze zdumieniem stwierdzić, że mój również przestał chodzić.

-Przepraszam.- powiedział, zanim zdążyłem się odezwać. –Też gapa ze mnie. No jasne, że wszystkie stoją. Żeby w tym wieku dziwić się takim rzeczom. To jak panie Pasikonik, jak z nami będzie? Czas to pieniądz, proszę pana. Dwa tygodnie przelecą jak z bicza strzelił.

Nie potrafiłem z siebie nic wydusić, choć wydawało mi się, że niedyspozycja jest chwilowa. Chwilowa czy nie musiłem wyglądać w tym momencie wyjątkowo idiotycznie.

-No nic to.- rzekł jednak staruszek –Zostawmy to na razie. Pan się zastanowi, a ja jeszcze wpadnę. Bo muszę już niestety lecieć, pan wybaczy, mam ważniejsze sprawy na głowie, niech pan nie pyta jakie, tajemnica służbowa.

Pomachał mi na pożegnanie i już go nie było. Wyszedł, choć nie zauważyłem by otwierał drzwi. Jeszcze raz przemyłem twarz wodą. Popatrzyłem na zegarek, chodził. Była dokładnie 8:32. Wychodząc z ubikacji wpadłem na znajomego.

-No nareszcie. Czekam pod tymi drzwiami już dobry kwadrans.- zaatakował mnie pretensjami.

-Przepraszam... A, chwileczkę.- zatrzymałem go niemal siłą. –Widziałeś może faceta, który stąd wychodził?

-Faceta? Chyba żartujesz. Stoję tu już kwadrans. Nikogo nie widziałem.

-Jak to?- zdziwiłem się. –Taki mały, karzełek, z długą brodą.

-Ah, ten! Z czapką na głowie i dzwoneczkami. Widziałem. Wsiadł na renifera i odfrunął.

-Bardzo śmieszne.

leppus_28   
sty 14 2009

Twory wyobraźni


Komentarze (1)

Zaczynam się zastanawiać czy przypadkiem niektóre osoby które znam i to od szeregu już lat, nie są jedynie wytworami mojej wyobraźni. Jest np. gość, który od pewnego czasu mieszka u mnie w domu i nie płaci czynszu. Co wracam z pracy to on jest. Siedzi na kanapie i ogląda powtórki seriali z lat 80-tych. I czym dłużej go obserwuję tym bardziej jestem skłonny twierdzić, że on nie może być prawdziwy. Jego wygląd, sposób mówienia i ubierania się, wszystko jest w wysokim stopniu podejrzane. Myślę że go wymyśliłem sobie żeby mieć z kim gadać. Z kolei w pracy spotykam kilka osób, które posądzam o to, że są moimi koszmarami. Przyłażą do mnie, czepiają się o wszystko, każą coś robić. Nawet w poniedziałek, co jest już lekką przesadą. Sądzę że ich też tak naprawdę nie ma. Nie słyszałem np. nigdy żeby którykolwiek z nich miał jakieś życie osobiste. Ani żeby mówił o czymkolwiek poza pracą. Dlatego gdy nie widzą sprawdzam czy mają drugą stronę. Znaczy się czy od strony pleców też są trójwymiarowi. Bo w ten sposób najszybciej można stwierdzić kto jest prawdziwy, a kto nie. Rzucam też w nich czasem długopisami. Raz się odbijają, a raz nie. Od czasu do czasu zdaża mi się również spotkać kogoś, kto wydaje mi się być moją fantazją erotyczną. Osoba ta jest bardzo szczupła, ubiera się w sposób wyzywający, ma duże czarne oczy, przesadzony makijaż i kompletnie nic do powiedzenia. Albo przynajmniej do mnie nie dociera ani słowo z tego co mówi. Z drugiej strony gdy kiedyś ujawniłem się jednej takiej osobie z moimi podejrzeniami, dostałem od niej w ucho. Jak się okazuje stwierdzenie „czy przypadkiem nie jesteś moją fantazją erotyczną” nie jest tak dobrym sposobem podrywania kobiet jak by się na pozór wydawało. A co jest w takim razie, możnaby zapytać. Moim zdaniem najlepszym tekstem które można zasunąć dziewczynie, której się nie zna brzmi: „Nie wiem czy zauważyłaś, ale iskrzenie między nami jest takie, że aż te ściany się chwieją. Zamierzasz coś z tym zrobić, czy dalej będziesz udawać że tego nie zauważasz?” Po czymś takim są już tylko dwa wyjścia. Albo lądujemy z dziewczyną w łóżku w przeciągu następnych 15 minut, albo dostajemy z całej siły w dziób od jej chłopaka, który stał obok, ale go w całym zaaferowaniu nie zauważyliśmy. Albo zauważyliśmy, ale sądziliśmy że jest jedynie tworem naszej wyobraźni.

leppus_28   
sty 07 2009

Akcje terrorystyczne


Komentarze (1)

Zagadnienie jest takie. Mam koleżankę i ona jest zakochana w jednym facecie, ale on jej nie chce. Od razu zaoferowałem się pomóc i zaczęliśmy przygotowywać plan działania. Pierwszym pomysłem było, żeby mu poprzebijać opony w samochodzie. To mu powinno dać do myślenia. Potem zaprezentujemy mu swoje żądania. Będą one następujące: 1. Żądamy natychmiastowego i bezwarunkowego zakochania się w mojej koleżance, 2. Robienia wszystkiego na co ona będzie miała ochotę i 3. Nie zadzierania więcej z nami. Zostaną one sformułowane na zasadzie propozycji nie do odrzucenia. Razem z listą żądań przyślemy mu martwą rybę, według najlepszych wzorców sycylijskich, a w razie gdyby się nie orientował o co chodzi możemy mu też wysłać „Ojca Chrzestnego” na DVD. Jeżeli mimo to odrzuci nasze żądania zaczniemy organizować serię zamachów terrorystycznych. Przyjdziemy w nocy i popsujemy mu samochód. Powymieniamy mu części na tanie zamienniki. Żeby mu się zużyły już po 20 tysiącach kilometrów. Będziemy mu przez noc odwracać auto w drugą stronę, żeby go skołować. Pozmieniamy mu też różne drobne rzeczy, żeby się zgubił. Np. radio zamontujemy do góry nogami. I przestawimy na Radio Maryja. Na pełny regulator. Możemy mu wypsikiwać codziennie płyn ze spryskiwaczy. To go powinno złamać. Zimą będziemy polewać wodą śnieg wokół jego samochodu, żeby się wywalił i złamał sobie nogę. Będziemy mu wkładać do auta krasnale ogrodowe. Najlepiej na miejsce dla kierowcy, żeby wyglądały że niby kierują. A na koniec przemalujemy mu samochód na biały kolor. A potem damy mu dwa dni na przemyślenie jeszcze raz wszystkiego. Jeżeli dalej będzie się upierał przy swoim, to wtedy się naprawdę wkurzymy. Ale nie sądzę żeby się dalej upierał.

leppus_28   
sty 06 2009

Kocha nie kocha


Komentarze (1)

No dobrze. Powiedziała: „nie chcę cię znać”. Ale czy aby na pewno? A gdy próbowałem coś tłumaczyć dała mi w dziób. Ale co czuje tak naprawdę? Może teraz siedzi w domu i żałuje? Sprawdził to ktoś? I usycha z tęsknoty za mną? Jak myślicie? I kocha, gdzieś tam w środku, a tylko boi się przyznać. Kto wie? Może byłem największą miłością jej życia? Tak. Myślę że to bardzo prawdopodobne. Wiele osób szaleje za mną, ale nie potrafi tego okazać. Kocha mnie, ale o tym nie wie. I ja bym się trzymał tej wersji. To zresztą zadziwiające jak wielu ludzi udaje, że nie robimy na nich wrażenia. Niektórzy są w tym naprawdę dobrzy. Te wszystkie miny pełne znudzenia. Te ukradkowe ziewnięcia. Wprost nie sposób ich zdemaskować. Niektórzy potrafią Ci z poważną miną powiedzieć, że im się nie podobasz. Tak że jakaś naiwniejsza osoba istotnie mogłaby dać się nabrać. Myślę więc że właśnie tak jest z tą dziewczyną o której wam opowiadam. Kocha mnie, ale się nie przyzna. Będzie oszukiwać siebie i innych. Chodzić na randki z innymi. By ukryć prawdę nie zawaha się nawet sypiać z kimś innym. A potem wyjdzie za niego za mąż i narodzi mu masę dzieci. I do końca życia nawet nie piśnie słówka na mój temat. Ale wiecie co? Jestem pewien, że jak będzie z nim, to będzie sobie wyobrażać mnie. Gdy ją będzie dotykał swoimi spoconymi łapskami będzie myślała jak by to było, gdyby to były moje spocone łapska. I kto jest górą? Czyje jest na wierzchu? A kto jest frajerem? Bo ja myślę sobie tak. On może mieć jej ciało, serce i duszę, ale co z resztą? On ją będzie miał tylko seksualnie i duchowo. To jemu będzie robiła obiadki i cerowała skarpetki. Ale to przecież nie wszystko. Nie muszę wam tego chyba tłumaczyć. Jest jeszcze jakaś część jej, która pozostanie nietknięta. I będzie czekać na kogoś, kto nigdy się nie zjawi. Nigdy nie zadzwoni, ani nie napisze na gg. W każdej kobiecie jest taka sfera, która czeka dopiero na odkrycie. Dziewicza niczym kontynent afrykański przed dopłynięciem do niego pierwszego białego człowieka. Trzeba się tylko do tego dokopać. Trzeba mieć odpowiednie buty i odpowiedni samochód. A na razie wysyłam jej mnóstwo miłosnych smsów. Ale w związku z tym, że nie znam jej numeru telefonu wysyłam je na chybił trafił. Myślę że może coś do niej dojdzie. Chociaż może „miłosnych” to za dużo powiedziane. Powiedzmy że pieprznych. Poza tym trzeba ufać przeznaczeniu. Jak jesteśmy sobie pisani to będziemy razem, prawda? I to nic że chwilowo nie chce mnie znać. Jeżeli to byłaby jakaś powieść Garcii Marqueza to jeszcze mamy szansę się zejść po 80-tce. Chociaż pod tym względem wolałbym jednak Henry’ego Millera albo Milana Kunderę. Oni tam wszystko konsumują od razu. I to mnie bardziej w tym momencie przekonuje. Kończę, bo muszę wysłać kolejnego smsa.

leppus_28   
sty 05 2009

Lenistwo


Komentarze (3)

Zauważyłem ostatnio, że gdy staję się bardzo złośliwy w tym co pisze, nie czuję już potrzeby bycia złośliwym w życiu. Moja potrzeba złośliwości zostaje zaspokojona i mogę dalej funkcjonować jak w miarę normalny człowiek. Tak samo kanalizuję także inne swoje potrzeby, np. potrzebę bycia cynicznym, zepsutym i nieodpowiedzialnym. To pozwala mi na codzień być nudny jak flaki z olejem. Kto mnie zna ten wie, że w rzeczywistości nie błyszczę ani dowcipem ani energią. Nie ma we mnie nawet krzty błyskotliwości. Łatwiej zagadać słup wysokiego napięcia niż mnie. Nic nie jest w stanie mnie wyciągnąć wieczorem z domu, ani namówić na cokolwiek. Szalony jestem tylko gdy piszę. Moje pióro jest frywolne, podczas gdy ja wcale. Przemówienie księcia Kentu na rocznicę upadku Imperium Brytyjskiego jest bardziej interesujące ode mnie. 4086 odcinek „Mody na Sukces” jest bardziej nieprzewidywalny. Kobiety z którymi się umawiam usypiają na stojąco, zanim jeszcze zdążę się przedstawić. W łóżku jestem tak beznadziejny, że gdybym mieszkał w Skandynawii państwo objęłoby mnie zapewne jakimś programem pomocowym. To wszystko jednak zmienia się, gdy tylko zaczynam pisać. Nie mam pojęcia skąd mi się wtedy bierze tyle energii. Zamieniam się w lwa salonowego. Wszczynam rewolucje, prowokuje i bulwersuje, żadne zamierzenie nie jest wtedy dla mnie zbyt zuchwałe. Jestem gotowy obalać wszelkie teorie naukowe łącznie z tymi które jeszcze nikt nie wymyślił. Dajcie mi kij, a przegonie Chińczyków z Azji. Dajcie mi jedną kolumnę w „New York Timesie”, a najdalej jutro będziecie mieli zamieszki na ulicach. Jestem tak uwodzicielski, że żadna kobieta nie jest w stanie mi się oprzeć. Poza może takimi które nie umieją czytać.

 

Podobny mechanizm występuję, gdy coś czytam. Jak się czegoś naczytam, to już nie mam ochoty tego robić w rzeczywistości. Tym sposobem np. częste czytanie Jerofiejewa chroni mnie przed alkoholizmem. Tam się przez te stronice przelewa tyle alkoholu, tyle się tych promili unosi w powietrzu, tych wszystkich  pijackich wyziewów, że już po kilku minutach nie ma się ochoty na picie samemu. W końcu ile można pić? Z tego samego powodu zakompleksiony pracownik biurowy, cierpiący na brak adrenaliny, uwielbia oglądać filmy z Jamesem Bondem lub czymś w tym stylu. Bo Bond robi wszystko za niego. Jest twardy, bardzo męski, flirtuje z pięknymi kobietami i bez ustanku ratuje świat. Dzięki temu my nie musimy tego robić. Bo ludzie stają się coraz bardziej leniwi. Sami najchętniej robiliby jak najmniej. Chętnie zbawiliby świat, ale tak bez wychodzenia z domu. Chętnie poflirtowaliby z kimś, ale bez wstawania z fotela. Prawdopodobnie dlatego chrześcijaństwo cieszy się taką popularnością. W doktrynie tej Jezus umiera na krzyżu za nas, zbawiając tym samym nasze dusze i zapewniając nam życie wieczne. Wcześniej chodzi też po wodzie, zamienia wodę w wino i dokonuje innych cudowych rzeczy. Człowiekowi od razu robi się raźniej gdy sobie pomyśli, że ktoś tam cierpi i umiera za niego. I kocha nas wszystkich, troszczy się o nas i wybacza nam jak coś złego zrobimy. To nawet lepsze niż James Bond. Wyobraźmy sobie religię, która wymaga od nas np. żebyśmy pojechali do Afryki i pomagali znajdującym się tam głodującym dzieciom. Nie sądzę by kogokolwiek to zainteresowało. Znacznie ciekawsza jest taka, która nie wymaga za dużo. Czym mniej, tym lepiej.

 

Dlatego też taką popularnością cieszy się pornografia. Skoro możemy sobie pooglądać jak ktoś „to” robi, i to fachowo, z zaangażowaniem i skutecznością, to po co to robić samemu? Czym się ktoś więcej naogląda, tym mniejszą ma potem ochotę na robienie tego samego w rzeczywistości. W takich sytuacjach najlepiej zaufać profesjonalistom. Nikt poważny nie będzie np. biegał za piłką i kopał się po kostkach  skoro można to samo i to w lepszym wydaniu zobaczyć w telewizji. Dlatego tak lubimy tych wszystkich sportowców, różnej maści artystów i innych niepoważnych ludzi. Oni są tak mili że robią za nas rzeczy, których nam  by się nie chciało. Oni się wygłupiają i za siebie i za nas. Czy jakiś zdrowo myślący człowiek poświęciłby życie na kopanie piłki? Albo na granie rock’n’rolla? Oczywiście że nie. Wolimy być tokarzami, młynarzami, pomocami kuchennymi. Czyli robić coś co ma jakiś tam sens. Siedzimy sobie w pracy od 9 do 17-tej, potem wracamy do domu i mamy wolne. Nikt nas nie nachodzi prosząc o autograf, nikt w nas nie rzuca biustonoszami ani nie popełnia przez nas samobójstwa. Mamy całkowicie święty spokój. Możemy co najwyżej włączyć telewizję i pooglądać sobie ludzi, którzy mają znacznie trudniejsze życie od nas. I od razu robi nam się lżej na sercu jak coś takiego zobaczymy.

 

 

leppus_28