Najnowsze wpisy, strona 26


lut 02 2009

Małżeństwo


Komentarze (1)

Jak powszechnie wiadomo, kiedyś było lepiej. Nie było tyle pośpiechu co dzisiaj, trawa była bardziej zielona, a dzieci bardziej się słuchały. I w ogóle więcej było ładu i porządku. Kto nie wierzy, niech popyta swoich dziadków. Niestety w pewnym momencie pojawili się pewni ludzi, zwani hippisami i wszystko popsuli. Świat stanął na głowie i zapanował chaos. Ludzie zaczęli najpierw sypiać ze sobą, a dopiero potem brać ślub. A czasem nawet, choć to trudne do uwierzenia, sypiają ze sobą, a ślubu nie biorą. Na szczęście tu i ówdzie zdarzają się wyjątki. Osoby, którzy starają się przeciwstawić temu odrażającemu zepsuciu i moralnemu upadkowi. Niedawno poznałem dziewczynę, która właśnie się przeciwstawia. I dlatego o tym wspominam. Zaczęliśmy rozmawiać, ale że była osobą niezwykle poważną i konkretną w swoim podejściu do życia, szybko skończyły nam się tematy. Jeżeli bowiem wykluczyć rzeczy niemoralne i frywolne, to moje zamiłowanie do rozmawiania z kobietami nie jest już takie duże. I właśnie w tym momencie dziewczyna oświadczyła mi, że pójdzie z kimś do łóżka dopiero po ślubie. W związku z tym, że była całkiem fajna, wyrwałem się od razu, że nie ma sprawy i natychmiast przeszliśmy do ustalania szczegółów. A mianowicie: terminu, tego, czy uroczystość będzie duża czy też skromna, gdzie się odbędzie i gdzie spędzimy miesiąc miodowy. Poustalaliśmy to wszystko, gdzieniegdzie napotykając na niewielkie rozbieżności, ale dzielnie przezwyciężając je i ostatecznie dochodząc do całkiem obiecująco wyglądającego kompromisu.

 

I wszystko byłoby pięknie, ale następnego dnia wytrzeźwiałem nieco, przemyślałem całą sprawę i doszedłem do wniosku, że się jednak trochę zagalopowałem. Napisałem więc do dziewczyny długi list, w którym wypunktowałem jej wszystkie po kolei moje wątpliwości co do tego, co sobie ustaliliśmy. No bo tak. Z jednej strony to bardzo fajnie, że dziewczyna jest porządna i czekała właśnie na mnie, żeby mi się oddać. Bardzo mi to pochlebia. Co prawda w życiu bym tak sam nie zrobił, ale i tak sądzę, że to bardzo romantyczne. Ale z drugiej strony bez przesady... Skąd bowiem mam wiedzieć, czy będzie mi z nią dobrze czy nie? Że będzie umiała spełniać moje najskrytsze pragnienia, będzie odpowiednio uległa, pełna wyobraźni, inwencji, pomysłów i skłonna przy tym do odrobiny koniecznej perwersji. A co za tym idzie czy będzie mnie umiała doprowadzić do orgazmu i nie będę go musiał udawać? A co jeżeli jest jedną z tych lasek, które nie uznają gry wstępnej? Są chłodne, oziębłe i myślą w łóżku wyłącznie o własnych potrzebach? Robią to co chcą, a potem nie przytulają Cię nawet, tylko od razu usypiają. Co jeżeli jej dłonie w żaden sposób nie pasują do intymnych części mojego ciała? Co jeżeli brakuje jej delikatności i subtelności, ma rozmaite zahamowania, z którymi trzeba się będzie ścierać i negatywny stosunek do seksu oralnego? A do tego z powodu miesiączki jest niedysponowana przez 25 dni w miesiącu. Nie, nie, nie. Stwierdziłem, że zdecydowanie nie zamierzam kupować kota w worku.

 

Jest wiele kobiet, które bardzo ładnie wyglądają, sprawiają wrażenie odważnych i spontanicznych, ale to tylko pozór. Przechwalają się, jakie to nie są super i jak każdy facet, z którymi będą, będzie w siódmym niebie z samego faktu, że z nim są. Afiszują się, że są niezwykle wyzwolone, przeklinają, jeżdzą na motorze bez kasku, mają kajdanki i Bóg jeden wie co jeszcze. A potem przychodzi co do czego i wszystko im trzeba tłumaczyć. Tego nie robią, tamtego nie robią. Tego się boją, a tamtego brzydzą. I wszystko nagle spada na twoje barki. Zwłaszcza, że każda dziewczyna jest zawsze do wszystkiego strasznie chętna, ale tylko na początku. Potem mija trochę czasu i zaczyna sobie olewać. Chodzi po domu nieumalowana, przesiaduje z koleżankami do późnej pory w barze i nie można jej oderwać od telewizora. Przestaje gotować i staje się marudna. Nigdzie jej nie można wyciągnąć i trzeba ją przekonywać, żeby założyła do łóżka białe pończochy albo kozaki z 10-centymetrowymi obcasami. Dlatego jeżeli chcemy się z kimś ożenić, to trzeba dokładnie się tej osobie przyjrzeć. Trzeba z nią pomieszkać i parę razy upić do nieprzytomności. Skoro ma ona być matką moich dzieci to muszę wpierw zobaczyć ją w różnych ekstremalnych sytuacjach. Jak się zachowuje pod presją, jak znosi brak snu i co się stanie jak ją puszczę pijaną w miasto. Należy sobie uświadomić, że jest to osoba, z którą mamy sypiać przez następne 50 lat. I to prawdopodobnie tylko z nią.

 

Czasem też można poradzić się rodziny. Aczkolwiek rodzina, jak to rodzina, z reguły nic sensownego poradzić nie potrafi. I tak np. moja mama zawsze twierdzi, że jeżeli tylko dziewczyna dobrze gotuje i umie się jakoś ubrać, to żebym ją brał. Tato natomiast zaleca zwykle skupienie się na tym, czy ma fajny tyłek. Bo jego zdaniem jak ma, to inne rzeczy można jej będzie jakoś wybaczyć. Z kolei dalsza rodzina jest zdania, że może być jakakolwiek, byle zostali zaproszeni i było dużo wódki. Także sam już nie wiem. Muszę to jeszcze raz wszystko przemyśleć...

leppus_28   
sty 30 2009

Mężczyźni o kobietach


Komentarze (1)

Nic mnie tak nie drażni, jak faceci, którzy wypowiadają się publicznie na temat kobiet. To są te momenty każdej imprezy, w których wstaję i wychodzę. I nie ma takiej siły, która by mnie mogła zatrzymać. Takich głupot, jak się można wtedy nasłuchać, nie można porównać z niczym innych. Jak się zaczną wypowiadać ci wszyscy domorośli specjaliści od spraw kobiecych. Ci w sweterkach po babci i sportowych butach. Jak im się zbierze na dywagacje na „te tematy”, to nie pozostaje nic innego, tylko wziąć żyletki i się pociąć. Jak słyszę ten cały stek bzdur, co lubią kobiety, a czego nie lubią, co je kręci, a co nie. Zastanawiam się wtedy: skąd ci ludzie czerpią te informacje? Kto im dał prawo się wymądrzać? I z kim do diabła się do tej pory umawiali, że takie im te osoby dostarczyły przemyśleń. Co prawda ja też się często wypowiadam na temat kobiet, ale na Boga, nie robię tego na oczach wszystkich. Nie wpędzam w zakłopotanie ludzi, których dopiero co poznałem. Wypowiadać się publicznie na temat kobiet to może Jan Nowicki. Pozostali to mają prawo conajwyżej mówić coś szeptem. Komuś na ucho, jak nikt postronny nie słyszy. A z tym jest zwykle tak jak ze znajomością języka. Czym bardziej ktoś kaleczy, tym bardziej go słychać. Jak ktoś zna po angielsku 5 słów, a i to niedokładnie, to czuje nieodpartą potrzebę, by zaprezentować światu swoje lingwistyczne talenta. Najlepiej na lotnisku, albo w jakimś innym zatłoczonym miejscu. Gdzie stoisz w wielometrowej kolejce i gdzie nie możesz się ukryć. Musisz słuchać tego, co ktoś plecie stojąc tuż przed tobą. I masz ochotę udusić drania, dla dobra ludzkości. O ileż życie byłoby prostsze, gdyby brak dobrego gustu bolał. Gdyby wywoływał jakąś swędzącą wysypkę u każdego, kto się go dopuszcza. To bardzo niesprawiedliwe, że wywołuje ja jedynie u kogoś innego...

leppus_28   
sty 28 2009

Sport to zdrowie


Komentarze (1)

Nigdy nie rozumiałem ludzi, którzy z chęci zapewnienia sobie rozrywki robią rzeczy niebezpieczne. Wspinają się po skałach, wchodzą do nie zabezpieczonych jaskiń albo jeżdżą na sportowych motocyklach. Świadomość, że mógłbym sobie zrobić krzywdę robiąc coś, co sam sobie z nudów wymyśliłem, działa na mnie paraliżująco. Poza tym mam już swoje lata i staram się eliminować z mojego życia te aktywności, które zakończyć się mogą otwartymi złamaniami z przemieszczeniami. Powiedzmy, że jak człowiek za dużo widział, to nie jest już taki odważny. Za młodu bardziej byłem skłonny podejmować rozmaite wyzwania, a i muszę nieskromnie powiedzieć, że w niektórych konkurencjach sportowych osiągałem całkiem interesujące wyniki. Jestem np. posiadaczem rekordu wszechczasów miasta Szczyrk, jako osoba mająca najmniejsze pojęcie o narciarstwie, której kiedykolwiek udało się zjechać z samej góry. Kto to widział na własne oczy, ten chyba do końca swoich dni tego widoku nie zapomni. Choć może wolałby jednak zapomnieć. Niewątpliwie trzeba było tego dnia wielu nadzwyczaj skomplikowanych zbiegów okoliczności, bym wyszedł z tego żywy. Idąc dalej nie sądzę, by ktokolwiek miał gorszy ode mnie wynik biegu na 100 metrów. Nikt też zapewne nie pchnął piłką lekarską tak blisko. Kiedyś, gdy próbowałem przeskoczyć w szkole przez kozła, mój skok był jeszcze długo przywoływany przez naszego nauczyciela WF-u jako przestroga dla wszystkich. I to, do czego może doprowadzić całkowita bezmyślność.

 

Tak więc talentu mi nie brakuje, gorzej z chęciami. Ich brak powoduje, że ostatnimi czasy jedynym sportem, który uprawiam, jest piłka nożna. Trzeba jednak zaznaczyć, że granie w piłkę z Irlandczykami, to zdecydowanie sport ekstremalny. Kto tego nigdy nie obserwował, nie jest w stanie sobie tego wyobrazić. Połamane nogi, pozrywane wiązadła w kolanach, wybite zęby, to tylko niektóre atrakcje, które czekają cię, gdy tylko nieopacznie zgodzisz się wziąć w tym udział. Tudzież raz zacząłeś, a potem nie możesz już się z tego wykręcić (to mój przypadek). Gdy po jakimś meczu nie ma przynajmniej 2-3 poważnych kontuzji, jest on uznawany za nieważny. By mieć pełny obraz sytuacji, trzeba wziąć jeszcze pod uwagę poziom irlandzkiej służby zdrowia, od której lepiej trzymać się z daleka. Jeżeli np. kość wystaje ci z nogi, to bynajmniej nie oznacza, że jest to poważny przypadek, wymagający natychmiastowej pomocy lekarskiej. Lub chociażby podania środków przeciwbólowych. Reasumując sądzę, że wspinaczka bez zabezpieczenia nie jest tak niebezpieczna, jak kopanie piłki z tymi ludźmi. Ja osobiście jestem tu już przeszło trzy lata i nie licząc jednego skręcenia to, odpukać, wychodzę z tego jakoś bez szwanku. Chociaż trudno by mi było wytłumaczyć w jaki sposób. I jestem jedynym Polakiem, który to przeżył. Dwóch miało operacje zszycia zerwanych wiązadeł, a pozostali sami zrezygnowali przerażeni tym, co zobaczyli. I pewnie samo wspomnienie wywołuje w nich wstręt do tego sportu.

 

Sam sposób grania też bardzo odbiega od tego, co można zobaczyć w Polsce. Tutaj nikt się nie oszczędza. Liczy się tylko wygrana. Dlatego, gdy chcesz komuś odebrać piłkę musisz się liczyć ze wszystkim, włącznie z urwaniem nogi. Przy czym zastanawiające jest to, że oni wszyscy poza boiskiem są bardzo grzeczni i spokojni. Mówią „przepraszam”, „dziękuję” i puszczają cię w drzwiach, jak chcesz przejść. Tylko jednak znajdą się na murawie, zmieniają się nie do poznania. Ten sam gość, który wcześniej podawał ci rękę z serdecznym uśmiechem, teraz jest gotowy bez mrugnięcia oka kopnąć cię z całej siły w nogę, albo walnąć łokciem, kiedy będziesz przebiegał. Jest jak doktor Jekyll i mr. Hyde. Mecz się kończy i znowu jest sobą. Podchodzi i przeprasza za to, że zrobił ci na nodze 10-centymetrowej wielkości szramę, wjeżdżając w ciebie metalowymi korkami bez jakiegokolwiek uzasadnienia. Oczywiście uśmiecham się pokazując, że nic się nie stało. A w domyśle, że przy najbliższej okazji zrobię mu to samo. Próba przekonania ich, że można podejść do sprawy nieco inaczej, na większym luzie, bardziej bawiąc się tym całym graniem, nie ma sensu. Łatwiej przecisnąć się przez dziurkę od klucza niż przekonać Irlandczyka do czegokolwiek. Oni nie po to przez 600 lat bili się z Brytyjczykami i nie po to przeżyli głód ziemniaczany, żeby im teraz ktoś mówił, w jaki sposób mają grać w piłkę. Im się nie da nic wytłumaczyć. Tak samo jak się nie da ich złamać. To jest ich cecha narodowa. Tak jak dyscyplina u Niemców, albo marudzenie u Polaków. I to jest bardzo pozytywne, i to mi się bardzo podoba. Przynajmniej dopóki jakiś gnojek, w zgodzie z tą swoją cechą narodową, nie wyśle mnie z hali sportowej bezpośrednio do szpitala. Co jest zresztą bardzo prawdopodobne.

leppus_28   
sty 27 2009

Upadek


Komentarze (2)

Na dzisiejszym wykładzie zajmiemy się rozwikłaniem jednego z najbardziej dręczących ludzkość zagadnień, a mianowicie jak dalece można się w życiu stoczyć. Odpowiedź nie jest prosta, z wielu powodów. Po pierwsze, co tak naprawdę jesteśmy w stanie powiedzieć sami o sobie? Ja np. potrafię bardzo dużo powiedzieć o kimś. Nawet o osobie, którą nie znam za dobrze i pierwszy raz na oczy widzę. Natomiast sam o sobie posiadam wiedzę dość minimalną. Poza szeregiem mało znaczących szczegółów biograficznych, tak naprawdę niewiele mogę powiedzieć. Trudno mi więc ustalić, jak daleko jestem w stanie się w czymś posunąć. Np. w byciu gnojkiem, albo skończonym draniem. Kilkakrotnie w życiu wydawało mi się, że dalej już się nie da, jednak przyszłość niezmiennie nie przestawała mnie zaskakiwać. Sprawia to wrażenie, jakby studnia, o której tu mówimy, nie miała żadnego dna. I spadać można praktycznie w nieskończoność. Zagadnienie to jest podobne do zastanawiania się, jak wiele jest człowiek w stanie wypić w ciągu jednego wieczoru. Po kilkakrotnej próbie dokładnego stwierdzenia tego nader interesującego faktu dochodzimy do wniosku, że znacznie więcej, niż by się to z pozoru wydawało. Ludzka ciekawość zawsze była motorem postępu. I nie ważne czy dotyczy ona istnienia życia na obcych planetach, czy tego, co stanie się z naszym organizmem, gdy dużą ilość piwa popijemy wódką. I czy będziemy jeszcze zdolni sobie rano przypomnieć, jak się nazywamy.

 

Zawsze podziwiałem ludzi, którzy porywają się na wielkie rzeczy, próbując określić granicę wytrzymałości swego organizmu. Jedni wspinają się po Himalajach, albo odmrażają sobie stopy próbując dotrzeć na biegun południowy. Inni zamykają się w statkach kosmicznych i pozwalają wystrzelić na orbitę okołoziemską z przyspieszeniem bliskim dawce śmiertelnej. Ale jest też wielu anonimowych bohaterów, o których się nie mówi. Których nazwiska nie wymienia się w gazetach ani w książkach, a którzy każdego dnia badają na własną rękę zdolność człowieka do znoszenia rozmaitych rzeczy. Nie wspierani jakimikolwiek dotacjami rządowymi, nie poparci żadnymi naukowymi dysertacjami, z dala od telewizyjnych kamer, badają np. jak dalece można nic w życiu nie robić, zanim człowieka szlak nie trafi. Przesiadując na chodniku, z butelką wina, przy minus 25 stopniach Celciusza sprawdzają, w którym dokładnie miejscu ich organizm odmówi posłuszeństwa. Usiłują ustalić, co się z nimi stanie, gdy zjedzą trzy kolejne posiłku w McDonaldsie. Jaki wpływ na ich umysły będzie miało regularne oglądanie telewizji i słuchanie hip hopu. By oswoić się z groźną i przerażającą tajemnicą nie wachają się ożenić albo wyjść za mąż. Płodząc kolejne dzieci badają wpływ hałasu i braku snu na zdrowie psychiczne dorosłego człowieka. Decydując się na spędzenie 30 lat z tą samą osobą usiłują stwierdzić, jak dużo jesteśmy zdolni znieść zanim popełnimy samobójstwo. Dlaczego tak mało mówi się o heroizmie tych osób? Dlaczego nie stawia się im pomników i nie podkreśla ich bezinteresownego poświęcenia dla dobra nauki i zrozumienia natury ludzkiej?

 

Ostatnio wiedziony dobrym przykładem też postanowiłem dołożyć jakąś skromną cegiełkę do tego wszystkiego. Dać coś wreszcie z siebie, zamiast czekać z założonymi rękami, aż ktoś zrobi coś za mnie. I dopiero próbując podążać tą drogą uzmysłowiłem sobie, jak jest ona niewdzięczna. Ludziom się wydaje, że stoczyć się jest łatwo. Że nic prostszego jak rozpić się i zmarnować sobie życie. Że każdy ma w sobie bydle, które tylko czeka aż wypuścimy je na wolność. Nic bardziej błędnego. Parszywość charakteru i skłonność do autodestrukcji trzeba w sobie rozwijać powoli i konsekwentnie. To jest proces wieloletni i wcale nie koniecznie zakończony pełnym sukcesem. W każdym człowieku jest wiele pozytywnych skłonności, które należy stopniowo wyeliminować. Jest tam pewna szlachetność i konstruktywność, które nawet gdy wiedziemy życie kompletnie na pozór jałowe, czasem złośliwie podnosi głowę. Szepcze nam do ucha, byśmy bardziej dbali o siebie i zastanowili się nad swoim życiem. Musimy to w sobie zdusić! Musimy powiedzieć „nie” tym złośliwym podszeptom, które starają się nas ściągnąć na dobrą drogę. Wierzę w to, że ciężką, codzienną pracą, każdy jest w stanie spaść naprawdę nisko. Że skupiając się odpowiednio uda nam się zamienić swe życie w kompletną katastrofę. Oczywiście niektórzy mają organizmy silniejsze od innych. Nie każdy niestety jest stworzony do tego, by codziennie imprezować i nie dosypiać. Każdy ma inną pojemność i zdolność do podniesienia się rano z łóżka. Dlatego nie porywajmy się od razu na Mount Everest. Stawiajmy sobie mniejsze cele. Skupmy się najpierw na małych podłościach. Pijmy co drugi dzień. Zdradzajmy się, ale zachowujmy pewne pozory. W końu nie od razu przecież Rzym zbudowano.

 

Życzę z całego serca wszystkim powodzenia na tej trudnej i wyboistej drodze. Pamiętajcie, że jestem z wami ciałem i duszą.

leppus_28   
sty 26 2009

Kobieta


Komentarze (4)

Kobieta jest zagadką. Łamigłówką rozsypaną na podłodze, która nie jest w stanie sama się ułożyć. Drzwiami, które zapraszają do środka, o ile będziesz w stanie je otworzyć. Mężczyzna jest kluczem, który próbuje na oślep dopasować do jakiegoś zamka. Kobieta jest zamkiem, który czeka aż pojawi się odpowiedni klucz. By ją zdobyć, należy sobie uświadomić, że wszystko jest w niej tylko grą i nic nie jest do końca prawdziwe. Nie ma żadnego kierunku, a za uśmiechem kryje się tylko uśmiech. Kobieta jest ideą pozbawioną kształtu, ruchem pozbawionym uzasadnienia. Jest snem, za którym nie stoi żadna interpretacja. Okładką do nieistniejącej książki. To my musimy nadać jej kierunek. Wypełnić znaczeniem. Wyjaśnić ją i właściwie odczytać. Bo być kobietą znaczy być odkrywaną i zdobywaną. Przy czym każda prawdziwa kobieta wydaje się niemożliwa do zdobycia. Pytanie tylko jak poradzimy sobie z tą niemożliwością, z tym pozornym brakiem szans. Istnieją kobiety, które są jak wąwóz Samosierra. Jak podejście zimą na K2. Być nieosiągalną to ich sposób bycia. Dostajemy od nich tylko ułamki szans. Ich spojrzenie jest nieskończenie odległe, ich usta zaśnieżone i milczące, a pewność siebie nie ma granic. Trzeba umieć znaleźć rysę na tej doskonałej powierzchni. Odkryć miejsce, w którym się ono załamuje. Bo choć to my, mężczyźni, kreślimy szkic w naszym życiu tak, jak nam się to podoba, ale to one są kolorem, który się na tym szkicu pojawia. I bez nich jesteśmy nikim. Wierszem, który się nie rymuje. Zwycięstwem, które nie cieszy. Idealnym życiem pozbawionym radości.

 

leppus_28